P. II / NIE BĘDZIESZ MIAŁ NA TO CZASU

1.2K 113 18
                                    

Tęczówki Merlina przez ułamek sekundy zabłysnęły w cudownym, złotym odcieniu, gdy czarownik wyłączył za pomocą magii kamerę i zaciemnił obraz widziany z sąsiedniego pokoju przez weneckie lustro, które miał za plecami, gdy siadał po przeciwnej stronie stołu, nie odkrywając wzroku od Artura, zupełnie jakby nie mógł uwierzyć, że chłopak naprawdę tam siedzi. Przez chwilę Merlin cieszył się jak małe dziecko. Przez chwilę, bardzo krótką, naprawdę miał wrażenie, że może wszystko wreszcie ułoży się tak, jak powinno. Że może Albion nie przepadł, że może nie zawiódł po całej linii i że może będzie mógł wrócić do życia, które tak uwielbiał. Życia pełnego magii, przygód i przyjaciół.

Tylko, że ta chwila trwała dosłownie ułamek sekundy. Jak nie krócej. Bo gdy Merlin patrzył na Artura to widział jedynie uosobienie cierpienia, które przeżył. Przypominał sobie ciężar, z jakim żył przez kolejnych kilka wieków. Przypominał sobie, jak Morgana umierała pełna nienawiści tylko dlatego, że Merlin podjął złą decyzję. Przypominał sobie, jak Gwaine miał się dobrze dopóki go nie spotkał i że żyłby gdyby wreszcie nie odnalazł króla, za którego gotów był umrzeć. Przypomniał sobie, jak Gwen rządziła sama na Camelocie, pochłonięta rozpaczą aż do swoich ostatnich dni. I choć to wszystko okazało się później jedynie wizją rzeczywistości, która nigdy nie miała miejsca, efektem ubocznym zaklęcia, to Merlin pamiętał wszystkie przepełnione bólem dni kiedy myślał, że oni wszyscy odeszli.

Patrząc w oczy Artura Merlin widział jeszcze jedną śmierć, najprawdziwszą ze wszystkich i tę, która najbardziej zniszczyła jego serce. Przypominał sobie moment, jak z tych samych, arturowych oczu, uchodziło życie, gdy go zwiódł. Pamiętał jego ostatni oddech, ostatnie słowa, ostatni uśmiech, jakby to było wczoraj. Więc widok Artura, może nie w stanie, który określiłoby się jako najlepszy, ale zdecydowanie w krainie żywych, wyciągał w sercu Merlina na wierzch wszystko to, o czym chłopak sądził, że zdołał już zapomnieć. Zakopać pod ilością przeżytych wieków i już nigdy nie wracać, zwłaszcza obecnie, gdy wiedział, że przeżywający na nowo i na nowo ten sam dzień mieszkańcy Camelotu nie pamiętali niczego, łącznie z tym, kim byli, ale byli szczęśliwi. I to Merlinowi wystarczało.

Mimo więc początkowego szczęścia, Merlin nie potrafił zbyt długo patrzeć na Artura. Nie bez tego ponownie przygniatającego go uczucia wszystkich wieków, które przeżył. Wszystkich śmierci, tragedii, rozstań. Dlatego niemal natychmiast przybrał poważny wyraz twarzy i jedynie w jego oczach widać było ogrom bólu, starości i zmęczenia, których nie powinno widzieć się u tak młodego człowieka. Przynajmniej jeśli nie znało się jego historii.

- Ile czasu minęło? - spytał Artur, niemal szeptem, jakby poczucie winy, że zostawił Merlina samego na tak długo, nie pozwalało mu nawet swobodnie się wypowiadać.

- Tysiąc pięćset osiemdziesiąt trzy lata i dwieście siedemdziesiąt dziewięć dni. Ale kto by liczył, nie? - odpowiedział czarownik głosem całkowicie pozbawionym uczuć. Nie chciał przywykać do obecności Artura. Nie dość, że widział w swoim byłym królu całą swoją przeszłość to dodatkowo po prostu się bał. Bał się, że znowu zostanie zraniony. Bał się, bo wiedział, że Artur jest tylko człowiekiem i śmierci dwa razy nie oszuka. Zwłaszcza tej, która nadejdzie ze starości. Merlin przeżył to zbyt wiele razy by chcieć przeżyć pustkę, jaką odejście ważnej osoby pozostawia w sercu, po raz kolejny.

- Merlinie, ja ... - zaczął Artur i nagle wydał się czarownikowi jakiś taki mały.

- Tylko nie mów, że przepraszasz - przerwał mu brunet i czując, jak jego oczy powoli zaczynają wypełniać się łzami, a emocje są zdecydowanie zbyt blisko zerwania się ze smyczy, wstał z zajmowanego miejsca i skierował się ku drzwiom, cofając rzucone wcześniej zaklęcie i zatrzymując dosłownie na chwilę z ręką zawieszoną kilka centymetrów nad klamką. - Postaraj się nie przysporzyć sobie więcej kłopotów, spróbuję Cię wyciągnąć z tego bagna i odstawię na Camelot.

Merlin - W imię czasów, które nigdy nie nadeszłyWhere stories live. Discover now