Rozdział 7.1: Świeża krew [Laura]

525 49 51
                                    

Pora na kilka nowych blizn.


♠♠♠


Dwa miesiące później. Druga połowa sierpnia 2006

– Zrób coś.

Mat cisnął we mnie jakieś papiery i zatonął w chmurze dymu. Bawił się zapalniczką, nerwowo obracając ją w dłoni. Jej bok odbijał światło lampki, rzucając na ściany podłużne linie. Zaciągał się dymem, jakby od tego zależało jego życie. Niechętnie zbliżyłam się do biurka. Zwykle zawalone dokumentami, teraz puste, jeśli nie liczyć śladów białego proszku.

– Mówiłaś, że to twoi prawnicy – wyrzucił z siebie wraz z chmurą śmierdzącego dymu. – To co oni odpierdalają?

Wskazał kopertę. Była adresowana do mnie i już otwarta. Wyciągnęłam pomięte kartki, niedbale wciśnięte do środka. Przebiegłam wzrokiem tekst odmowy wypłaty środków na niedawno założone konto na Kajmanach. Figurowałam jako jego właścicielka. Podniosłam brew ze zdziwienia. Nie miałam o tym pojęcia. Byłam niepełnoletnia i nie mogłam prosić o wpłatę środków na edukację i ochronę na podejrzane konta w rajach podatkowych. Bez zgody Sekretarza Stanu wniosek był nieważny. Dwa miesiące temu Mat dostał ode mnie dane szwajcarskiej kancelarii adwokackiej, a także szczegóły umowy między nimi a Sekretarzem Stanu. Wszystkie, które byłam w stanie podać z pamięci. Prawnicy nie mogli postąpić wbrew decyzji sądu o przyznaniu Sekretarzowi pełnych praw rodzicielskich i w związku z tym przesyłać środki Matowi.

Mat najwyraźniej spodziewał się innej odpowiedzi.

– Wydają decyzję zgodną z prawem. Sekretarz Stanu jest jedynym opiekunem prawnym i dostaje pieniądze z funduszu powierniczego.

Objęłam się dłońmi. Klimatyzacja w gabinecie działała na wysokich obrotach w przeciwieństwie do tej w pokoju. Od dwóch miesięcy niemal go nie opuszczałam. Żywiłam się suchym chlebem i wodą, a normalne posiłki jadałam, gdy Mat chciał się ze mną widzieć. Niestety tym razem nie zanosiło się na obiad.

– Zrób co chcesz, ale te pieniądze mają się znaleźć na moim koncie. – Wypuścił dym, patrząc mi prosto w oczy.

– Muszę spotkać się z Sekretarzem.

– Dość tego! – Zdusił peta gwałtownie. Bałam się, że przebije się do rybek uwięzionych wewnątrz biurka. – Po twojemu już robiliśmy. Jak nie umiesz wyciągnąć rzekomo swoich pieniędzy od prawników, którzy niby pracują dla ciebie, to zrobimy to po mojemu. – Pochylił się nad biurkiem i zamaszystym gestem nakreślił coś na odwrocie zadrukowanej kartki. Podał mi ją. Koślawym pismem naskrobał sto tysięcy dolarów. – Tyle od teraz kosztuje twoja ochrona. Miesięcznie. Dodaj do tego inne wydatki. – Wyciągnął telefon. – I każ im płacić, bo cię zabiję.

– Do kogo mam zadzwonić?

– Do kogo chcesz – westchnął zrezygnowany, jakby jego też męczył upał, a on jako jedyny z załogi cieszył się przyjemnym chłodem w środku tropikalnego skwaru.

Sięgnęłam po telefon i wystukałam numer widoczny w stopce wiadomości od prawnika. Nie miałam pojęcia, która mogła być godzina w Szwajcarii. Nie wiedziałam nawet dokładnie, która godzina była na statku ani gdzie się znajdował. Nie zdziwiłam się, gdy nikt nie odebrał.

– To nas stawia w bardzo niezręcznej sytuacji. – Mat odpalił kolejnego papierosa. – Siadaj. Powiem ci, jak będzie i liczę, że zrobisz wszystko, żeby się udało, prawda?

Miałam złe przeczucia. Usiadłam, obracając w dłoni telefon. Wbiłam wzrok w podłogę. Mat nie oczekiwał potwierdzenia.

– Uciekłaś z domu, bo Sekretarz nie nadawał się na twojego ojca. Powiesz, że się znęcał i będziesz na tyle przekonująca, że zabiorą mu prawo do opieki.

Gęsia skórka pokryła mi ramiona. Zrobiło mi się jeszcze zimniej.

– Nie mogę zniszczyć mu kariery.

– Zła odpowiedź. – Mat uśmiechnął się kwaśno. Podszedł do mnie. Cuchnął wódką i tytoniem. – Oddaj ten telefon. Nie będzie ci już potrzebny. Za kilka dni spotkasz się z prawnikami. Tym razem moimi. Liczę na twoją wyobraźnię.

Sekretarz na to nie zasłużył. Chorował, gdy media nie były mu przychylne. To go zabije, a mnie skaże na dom dziecka. Mat nigdy nie dostanie praw rodzicielskich. Wolałam sierociniec niż statek. Chciałam wrócić do upalnego pokoju, do zmiętej pościeli, w której mogłabym doczekać kolejnego dnia i jedzenia.

– Zrobię wszystko, co trzeba – zapewniłam cicho.

– Na nic innego nie liczę. – Odprawił mnie.

Siedziałam na łóżku, obserwując, jak pomarańczowa kula światła topi się w spienionych wodach oceanu. Bardzo szybko zrobiło się ciemno. Nie zapalałam światła. Lubiłam mrok. Mogłam się w nim skryć. Na statku robiło się ciszej, chłodniej, można było odetchnąć, odpocząć i modlić się, by kolejny dzień zesłał ratunek. To naiwne, wiem, spędziłam tu trzy miesiące i ciągle wierzyłam, że służby specjalne są o krok od uwolnienia mnie. Fantazjowałam o brawurowej akcji komandosów, leżąc w skołtunionej pościeli, gdy zdałam sobie sprawę, że hałas na zewnątrz był większy niż zwykle. Stukot ciężkich butów niósł się po wąskich korytarzach, jakby cały oddział zaczynał przebieżkę. Statek nigdy nie spał, ale coś było nie w porządku.

– Otwieraj! – Ktoś załomotał w drzwi.

Determinacja w głosie mężczyzny kazała mi sądzić, że to nie wygłupy. Szarpnęli klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Usiadłam na łóżku. Rozglądnęłam się nerwowo, ale niewiele widziałam w lichej poświacie wpadającej z zewnątrz. Pojedynczy wystrzał przywrócił jasność myślenia. Sturlałam się z pościeli i wczołgałam pod łóżko. Moja kryjówka była naiwna, ale nie miałam czasu na szukanie lepszej. Zamek ustąpił, ale skrzydło drzwi uderzyło o ciężką toaletkę, którą się barykadowałam. Kolejne kule powędrowały w podłogę. Zatkałam uszy. Coś trzasnęło. Błysnęło światło i zobaczyłam ciężkie, wojskowe buty.

– Wyłaź!

Zadrżałam. Snuli się po pokoju jak wściekłe wilki głodne krwi. Wstrzymywałam oddech, szloch rozrywał piersi, ale nie mogłam wydobyć głosu. Przygryzłam palec, by zagłuszyć łkanie. Coś rozbiło się w łazience.

– A, mam cię!

Kołdra powędrowała na podłogę.

– Dupa, nie masz.

– Gdzie ona jest?

– Musi tu gdzieś być.

– Szafa!

Krótka seria z karabinu przeszyła cienką ściankę, wznosząc w powietrze gipsowy pył. Przytuliłam rozpalony policzek do lodowatego marmuru podłogi.

– Kurwa, debilu! Miała być żywa. Otwórz teraz tę szafę!

– Sam se otwórz!

Byłamtak skoncentrowana na kłótni tych zapalczywych kolesi, że prawie nie poczułamdotyku.

[Rodzina Milesh 1] Nowe rozdanieWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu