9.

1.1K 54 325
                                    

Kolejne dni mijały w spokojnej atmosferze zmieszanej z lekką rutyną. Co dzień rano wstawaliśmy, jedliśmy śniadanie by później wyjść na podwórko i ćwiczyć. Później wracaliśmy do domu na krótki prosiłek, by następnie skierować się do garażu, gdzie pracowaliśmy nad jego ciałem do zapadnięcia zmroku. Po tym już siadaliśmy trochę zmęczeni na kanapie i zaczynaliśmy rozmawiać na różne tematy. Ja pytałam go o wszystko na temat ich gatunku, planecie i życiu, podczas gdy Bee robił to samo, tylko pytając o ludzką rasę. To było dla mnie niesamowite, dowiadywać się tyle o życiu spoza Ziemi.

( uwaga, poniższa historia i niektóre fakty są mieszaniną fabuły z G1, Transformers Prime, trochę z Movie i moich pomysłów. Dlatego nie bierzcie tego wszystkiego za informacje kanoniczne, odbierajcie to raczej jako mój punkt widzenia i wyobrażenie tego tematu)

Opowiadał, że przed wojną ich planeta - Cybertron - przez miliony lat krążyła wokół podwójnej gwiazdy na drugim końcu galaktyki, a na jego powierzchni transformery żyły spokojnie, spełniając swoje marzenia. Niezwykle barwnie mówił mi o życiu zwyczajnych obywateli w miastach-państwach, gdzie były problemy znane i nam, ludziom. Między innymi bieda pewnej części botów, gdzie nie gdzie skorupowana władza, wszechobecne przestępstwa czy nawet czasem swoiste klęski naturalne. Tylko w ich przypadku tu chodzi o niekontrolowane zapadanie się płyt powierzchniowych do ogromnym, pustych przestrzeni pod powierzchnią, ataki groźnych dla nich szkodników czy epidemie typowo robotycznych chorób. (syndrom złotego plastiku?... Nie, dobra, za dużo nasłuchałam się o figurkach Tf...) Mimo tego wszystkiego Bee z uśmiechem wspominał tamte czasy.

Niechętnie jednak opowiadał o tym, jak się zaczęła wojna i jak bardzo zniszczyła ich planetę. Podobno to jeden z bardziej znanych gladiatorów - Megatron - poczuł, że "trzeba sprowadzić lepszą władzę na Cybertronie". Na początku miał naprawdę dobre intencje, widział problemy społeczne i chciał z nimi skończyć albo chociaż naprawdę zacząć z nimi walczyć, czego nie robiła ich ówczesna władza. (zaklinam, nie mam tu ma myśli synonimu naszej polskiej władzy) Jednak z czasem, gdy zaczął zdobywać coraz więcej zwolenników, jego wizja władzy zaczęła się zmieniać, aż w końcu stała się marzeniem o byciu lordem całej planety. Siebie i swoich zwolenników nazwał "Decepticonami".

Aż w końcu stało się. Wraz ze swoimi oddziałami zaatakował pierwsze miasto.

Podobno ataki był piekielnie dokładne i zabójczo skuteczne, musieli je planować tygodniami, albo i nawet miesiącami. Na początku Autoboty nie wiedziały kompletnie co się dzieje, padały jak muchy jeden po drugim. Na szczęście udało im się dość szybko wstać i resztami sił odeprzeć ataki. Pomimo mniejszej liczebności naprawdę dali radę. Bo stanął na ich czele lider, który stał się dla nich symbolem upragnionej wolności i spokoju. Optimus Prime. To on stawał na czele oddziałów i walczył ramię w ramię z innymi Autobotami. Jednak często mówił, żeby starali się walczyć i zabijać w naprawdę ostateczności. Nie chciał, żeby wojna była przez nich wygrana dzięki niepotrzebnemu rozlewowi energonu na ich planecie.

Niestety było już za późno. Decepticony zajęły prawie cały Cybertron i dusily resztki ruchu oporu. Wtedy padł rozkaz Optimusa. Ocalałe Autoboty mają wsiąść do kapsuł i przenieść się w rejony Wszechświata, gdzie będą mogli się naszykować na generalne uderzenie. W taki właśnie sposób Bumblebee trafił na Ziemię.

Jak się okazało, nie tylko on. Trafiło tutaj też kilka innych Autobotów. Przede wszystkim wcześniej wspomniany Optimus, waleczny, lecz też nadwyraz spokojny i wyrozumiały bot, który naprawdę gardzi rozlewem energonu. Był tutaj też Ratchet, medyk. Podobno był raczej typem strasznego lekarza, który specjalnie weźmie długą i grubą igłę, dlatego że byłeś wredny dla niego. Choć krążą legendy, że nie zawsze taki jest. Na Ziemię także trafił Ironhide, który okazał się owym zbrojmistrzem, o którym Bumblebee mi wcześniej mówił. Czasem bywał gruboskórny, racja. Jednak stawał w obronie słabszych i czasem umiał być bardziej na luzie. Jednak prawdziwą oazą luzu i "zajebistości" podobno był Jazz, bot impreza, który chyba za punkt honoru wziął sobie poprawianie humoru innym. Podobno to właśnie dzięki niemu ich psychika nie cierpiała tak mocno podczas wojny.

A Gdyby Tak Dziewczyna...?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz