legends

210 14 6
                                    

Mogliśmy być bohaterami. Herosami z mitów, rycerzami z legend, wybawcami ze współczesnych opowieści. Mogliśmy ratować i tworzyć. Mogliśmy budzić poczucie bezpieczeństwa, wspierać i kochać. Mogliśmy wszystko, ale nie dla ludzi, nie dla świata czy prawa. Dla siebie. Mogliśmy uratować siebie nawzajem. Mogliśmy wyciągnąć nas samych z ciemnej otchłani, podnieść z kolan czy wypchnąć na powierzchnię z głębin. Mogliśmy zrobić tyle dla nas samych... Właśnie... Mogliśmy, ale nie zrobiliśmy.

Dni są pełne światła, słońce zawsze dopilnuje żeby oświetlić nam drogę. W dzień jesteśmy bezpieczni. Spędzamy czas z tymi, których kochamy. Nasze demony czekają. W dzień odchodzą, knują co mogą zrobić gdy już zajdzie słońce. W dzień przez te kilkanaście godzin wszystko jest dobrze. Uśmiech, ciepłe ramiona, dźwięczny śmiech, mocny uścisk palców wokół tych drugich z obietnicą, że nas nie opuszczą. W dzień wszystko jest dobrze.

Noc. To w niej tkwi wszystko. To co kryło się w świetle dnia wypełza z każdego zakamarka i oblepia cię całego. Pochłania każdą cząstkę, zamienia w marionetkę. Czy to my? Czy to ci sami ludzie, którymi byliśmy za dnia? Czy to ktoś inny wtargnął do naszego umysłu? Czy to naprawdę my? Te potwory?

Najgorsze w tym wszystkim było to, że to rzeczywiście byliśmy my. Te upiory, które pełzały po każdych zakamarkach. Te demony, które paliły wszystko na swojej drodze. Te potwory, które z nas wychodziły by pustoszyć i niszczyć wszystko co stanie im na przeszkodzie. To byliśmy my.

Grzechy. To one prowadzą do zagłady. Jest ich wiele, chyba nie moglibyśmy ich zliczyć, ale dla nas największym grzechem było odtrącenie nas samych. Rozdzieliliśmy się. Odchodziliśmy od siebie, jeden po drugim. Wtedy gdy najbardziej się potrzebowaliśmy zostaliśmy sami. Nie potrafię powiedzieć dlaczego to zrobiliśmy. Bo mieliśmy być na zawsze. Mieliśmy trwać przy sobie do końca, pomagać i wspierać. Gdyby teraz na to spojrzeć, moglibyśmy to zrzucić na świat. Na jego jad i zło, ale to śmieszne. Bo złem byliśmy my. Było w nas tyle cierpienia, zła i ciemności. Nie bylibyśmy w stanie się uratować. Utonęlibyśmy, ale utonęlibyśmy razem. W czarnym morzu lepkiej smoły i łez. Ale przynajmniej razem bylibyśmy na dnie. A teraz? Teraz osobno kroczymy w ciemności z której nie możemy znaleźć wyjścia. Każdy wybrał inną ścieżkę. Jeden gorszą od drugiej, ale inną. Bez nikogo obok. Rozpadliśmy się jak kawałki zbitej porcelany. Rozpadliśmy się i zniknęliśmy ze swojego życia.

Ale może od początku. Była nas siódemka. Przyjaciele. Grupka chłopaków, która spotkała się w szkole średniej i zawarła "pakt". Zgraja nastolatków, która liczyła na wieczną braterską miłość. Może by się nam udało. Może by się udało gdybyśmy nie zaczęli zamykać oczu, krok po kroku. Gdybyśmy nie spadli w czarną otchłań. W pewnym momencie przestaliśmy się pilnować. Jeden nie mówił drugiemu, że jest o krok za daleko. Zamiast tego odwracał wzrok i udawał, że jest ślepy. W pewnym momencie to wszystko chyba zaczęło nas przerastać. Mieliśmy pilnować się nawzajem, ale zapomnieliśmy o pilnowaniu siebie samych. Zapomnieliśmy o pilnowaniu naszych demonów. W pewnym momencie wyrwały się, a my głupi nawet tego nie zauważyliśmy, a powinniśmy. Powinniśmy gdy zaczynało się sypać. Powinniśmy otworzyć oczy gdy jeden zaczął się oddalać, ale byliśmy zaślepieni nadzieją, resztką nadziei. Myśleliśmy, że wszystko wróci na swoje miejsce, że zostaniemy razem tak jak to było zawsze. Że jeden się opamięta i ponownie chwyci nasze dłonie, ale wcale tak nie było. I chyba to zapaliło iskrę. Gdy jeden z nas oddalał się z każdym mrugnięciem wpatrywaliśmy się w niego nie zauważając, że sami odchodzimy. Gdy się rozejrzeliśmy było za późno.

Grzech pierwszy

Naszym pierwszym grzechem było zostawienie go, pozwoliliśmy mu odejść. Nie staraliśmy się wystarczająco, a on pewnie stawiał każdy krok, coraz dalej od nas. A my, rozbici, zranieni, rozdarci mogliśmy patrzeć. W głębi starać się pogodzić z tym, że nas zostawił. Taehyung. Nasz Taehyung, nasz płomyk, nasze światło. Tamtego wieczoru usiedliśmy wszyscy razem wokół zapalonej świeczki i każdy z nas miał w głowie ten sam obraz. Roześmianego chłopaka, który mówił nam jak nas kocha, że jesteśmy jego braćmi, rodziną, że jesteśmy jego całym światem. Trzymaliśmy się mocno za ręce, jeszcze wtedy nie rozluźniliśmy uścisku. Był słabszy bez jednego z nas, ale nadal na tyle silny byśmy nie upadli. Nie wiedzieliśmy gdzie podział się Taehyung. Szukaliśmy go, chcieliśmy żeby do nas wrócił, ale było za późno. Nasz grzech ciążył nad nami od momentu gdy pozwoliliśmy mu odwrócić się do nas plecami i odejść w ciemną noc. Potem słyszeliśmy jedynie różne pogłoski i wiadomości o zaginionych. Mimo to nie zrobiliśmy nic więcej. Poddaliśmy się, a to uruchomiło domino, którym byliśmy my sami. Ale nadal, nadal jak głupie dzieci wmawialiśmy sobie, że wszystko będzie dobrze, że będziemy razem. Pozwoliliśmy by demony Taehyunga do końca nim zawładnęły, tak po prostu. Tak po prostu zgrzeszyliśmy.

we could live like legendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz