36

100 8 0
                                    

Pov Cassidy


Wstałam następnego dnia około 7. Odbyłam poranną toaletę, ubrałam czarne obcisłe jeansy, tego samego koloru koszulę oraz równie ciemne botki na obcasie. Na to narzuciłam jeszcze duży szary sweter i wyszłam z komnaty sypialnianej.  Przechodząc przez biuro, zgarnęłam jeszcze notatki z biurka, które tam wczoraj zostawiłam, po czym wyszłam na korytarz. Ruszyłam w stronę sali lekcyjnej, w której będę prowadzić lekcje. Dowiedziałam się wczoraj od profesor McGonagall, że ja mam prowadzić lekcje od piątej klasy wzwyż, a "Moody" od czwartej w dół. Jak dla mnie to głupota  proponować akurat takie rozwiązanie. W końcu Moody jest znany ze swojego szaleństwa. No, ale nie ode mnie to zależy, więc jedyne co mi pozostało, to dostosować się. Postanowiłam zrezygnować ze śniadania. Miałam dość tego parszywego szczura. Będąc już przy sali, wpadłam na kogoś. Oczywiście wszystkie papiery musiały mi wylecieć z rąk. Pośpiesznie zaczęłam je zbierać, mrucząc pod nosem przeprosiny.
- Dlaczego każde nasze spotkanie musi się zacząć właśnie w ten sposób?
- Jestem po prostu niezdarna.
- Na pewno? Swego czasu zacząłem myśleć, że specjalnie na mnie wpadasz.
- Bardzo zabawne Oliver. Boki zrywać. Ty nie powinieneś być przypadkiem na śniadaniu? - zapytałam wstając i dzierżąc, dopiero co zebrane kartki, w obu dłoniach.
- Od razu kiedy zobaczyłem, że mam z tobą lekcje, popędziłem tutaj, by być jako pierwszy i wybrać sobie miejsce najbliżej pani profesor.
- Bez przesady, jestem tylko praktykantką.
- Ale z pewnością będziesz najlepszą nauczycielką w dziejach tej szkoły. I na pewno najseksowniejszą - spojrzałam na niego zgorszona.- Z-znaczy, j-ja. Przepraszam. Nie powinienem był tego mówić.
- Fakt. Nie powinieneś - otworzyłam drzwi klasy. - Wejdź dopiero o ósmej. Razem z resztą.

Przeszłam przez drzwi i zatrzasnęłam mu przed nosem. Rzuciłam przy okazji zaklęcie wyciszające.
- I na pewno najseksowniejszą. Co za tupet. Co on sobie myślał? Ugh! Dlaczego to akurat ja muszę mieć lekcje z bandą napalonych siedemnastolatków! Za jakie grzechy do cholery?! Dobra, akurat to pytanie było nie na miejscu Cassidy. Uspokój się. To był tylko Oliver. Dlaczego cię tak zdenerwował? Och to nie on. To tylko fatum rychłej śmierci z rąk Voldemorta lub Croucha Juniora! Gadasz do siebie wariatko! WIEM!
Nagle upadłam z głośnym krzykiem bólu. Złapałam się za klatkę piersiową, w miejscu, które rozrywał ból. Wyciągnęłam tę dłoń przed siebie i spojrzałam na nią. Była cała we krwi.
- Co do cholery? - wysapałam.
- Przyzwyczajaj się do tego widoku. Twoje dłonie już i tak są skalane w krwi niewinnych, ale niedługo, będziesz miała taki widok na co dzień. Aż w końcu zabijesz wszystkich, na których ci zależy i wszystkich, którzy kiedykolwiek weszli ci w drogę.
- Nie. Przestań. Wyjdź z mojej głowy.
- Oj kochana - zobaczyłam jak przez mgłę osobę kucającą przede mną. - Ja już od dawna nie siedzę w twojej głowie. Zadowoliłam się czymś więcej. Pochłaniam powoli twoją duszę, aż w końcu będę na tyle silna, by stworzyć sobie własne ciało.
- Czym ty jesteś?
-  Czym? Bardziej odpowiednim pytaniem byłoby "Kim jestem?", po części jestem tobą. Jesteś moim żywicielem. Gdyby nie ty... Nie byłoby mnie tu. Gdybyś w tedy zginęła, nie byłabym zagrożeniem, bo w pewnym sensie, też bym w tedy zginęła. Na razie możesz zobaczyć mnie tylko ty, więc może po prostu zwariowałaś? Ale zapamiętaj sobie jedno. To, że jesteś moim żywicielem, wcale nie znaczy, że nie będę cię krzywdzić, kiedy najdzie mnie taka ochota. Tak jak na przykład teraz - ponownie krzyknęłam z bólu. - Albo teraz - to samo. - Do zobaczenia kochana. Miej się na baczności.
Łzy przysłaniały mi widoczność, jednak miałam pewność, że to coś już zniknęło. Spojrzała na swoją klatkę piersiową i zauważyłam mnóstwo krwi. Odpięłam szybko koszulę i zrzuciłam z ramion. Od lewego ramienia do prawego biodra ciągnęły się trzy ogromne rany. Niczym pociągnięcia pazurami. Podeszłam do biurka, na którym leżała moja różdżka i rzuciłam zaklęcia leczące. Na pewno zostanie paskudna blizna. Następnie wymruczałam zaklęcie czyszczące na siebie, a potem na koszulę. Założyłam ją tak jak wcześniej, wytarłam łzy i usiadłam za biurkiem. Urokiem również doprowadziłam swoją twarz do poprzedniego stanu i teraz czekałam już tylko na pierwszych uczniów. W końcu jestem mistrzem w udawaniu, że nic się nie stało.

Nie musiałam długo siedzieć bezczynnie. Po chwili do sali zaczęli wchodzić wszyscy uczęszczający od dzisiaj na moje zajęcia. Poczekałam moment, aż wszyscy zajmą miejsca, a następnie wstałam i przeszłam przed biurko, po czym się o nie oparłam.
- Dzień dobry wszystkim. Witam was bez regulaminowych szat, więc mnie nie wydajcie, bo mnie wyleją.
- Od teraz jest dobry pani profesor! -  krzyknął ktoś z tyłu klasy.
- Wstawimy się za panią! - zapewnił kolejny chłopak.
- Tylko nie "pani profesor". Jestem praktykantką. W dodatku niewiele starszą od was, więc mówcie mi po imieniu.
- Skoro niewiele to może się umówimy? - znów ktoś krzyknął.
- Niestety, ale mam już kogoś na oku, więc jeśli nie chcesz, by ta osoba rzuciła w ciebie wyjątkowo paskudną klątwą, lepiej nie przekraczajcie mojej przestrzeni osobistej. Ale jeśli będziecie mieli z czymś problem, czy to z materiałem czy z innymi lekcjami, możecie śmiało do mnie przyjść. Chyba, że chodzi o wróżbiarstwo. Przewiduję, że nie wyszłoby mi to za dobrze.
Podeszłam do tablicy, wzięłam kredę w dłoń i chciałam zapisać temat, jednak gdy podniosłam rękę na wysokość oczu, spostrzegłam jak bardzo się ona trzęsie. Nie byłam w stanie nic napisać. Szybko odłożyłam kredę i odwróciłam się przodem do klasy. W rogu sali dostrzegłam chowającą się w cieniu postać. Tą samą, która mnie odwiedziła przed lekcją. Nie dając nic po sobie poznać i totalnie ignorując postać zapytałam.
- Co wiecie o oklumencji i legilimencji?

Ślady ŚmierciożercyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz