Rozdział dziewiąty

2K 192 77
                                    




Harry zsunął się ze skarpy, a jego poraniona dłoń ostatni raz prześlizgnęła się po ostrych skałach. Krzyknął z bólu, a kamienie przesunęły się pod jego brzuchem, ciągnąc go w dół. Nie zdążył sięgnąć do krawędzi. Spadł, a brązowa kurtka zsunęła się z jego ramion i pofrunęła ku górze, zanim chłopak zdążył choćby pomyśleć o tym, by ją złapać. Nie była jego, podobnie jak błyszczący w jasnym słońcu pierścień na jego palcu. Zerknął na niego i z zaskoczeniem przesunął spojrzeniem po herbie rodziny Malfoyów. Co robił u niego? Przeniósł wzrok nad siebie i napotkał przeszywający wzrok Voldemorta, tuż nad sobą. Strata kurtki uderzyła w jego serce z niewiarygodną siłą, ale teraz czuł już tylko przeszywający go od stóp do głów strach.

— Harry — usłyszał od niego, ale jego głos nie był pełen jadu. Był zatroskany i trochę wystraszony. Brunet zmarszczył brwi, zdezorientowany takim tonem. — Halo, Potter... Potter!

Gryfon wyrwał się z tamtego świata i gwaltowanie zaczerpnął powietrza, otwierając szeroko oczy i podrywając się do siadu. Wtedy z całą siłą zderzył się z czymś twardym, co jęknęło i odsunęło się od niego trochę. Jego serce biło szybciej, niż powinno, a ramiona trzęsły się niepohamowanie. Dopiero jasne dłonie, które ścisnęły jego ręce, w jakimś stopniu uspokoiły te okropne dreszcze. Oczywiście, czasami miewał sny z Voldemortem, ale wspomnienie jego oczu tak blisko swojej twarzy było zbyt przerażające nawet, jak na niego. Kiedy zdążył się trochę uspokoić, poczuł, jak jego tyłek miarowo odbija się od podłoża i z dezorientacją rozejrzał się dookoła. Kiedy dostrzegł jedynie bladożółte ściany, wystraszył się nie na żarty i poderwał się z miejsca, momentalnie tracąc równowagę. Znowu ich zamknęli? Dostał czymś z w głowę i zemdlał?

Poleciał przed siebie i z piskiem upadł obok ud Dracona, który westchnął z utrapieniem i ścisnął palcami nasadę swojego nosa.

— Oddychaj, Potter — pokręcił głową z politowaniem, patrząc, jak brunet masuje swoje kolano.

Blondyn podniósł się delikatnie i zerknął przez ramię na woźnicę, który wciąż pogwizdywał pod nosem. Nie zauważył, że Harry odzyskał świadomość, więc Ślizgon z zadowoleniem uniósł kącik ust. Spojrzał znacząco w zachmurzone niebo nad swoją głową, a Harry podążył jego śladem i widocznie się uspokoił, zauważając, że wcale nie byli uwięzieni. Usiadł wygodniej na podłodze i oparł się plecami o siano, którym okazały się owe ściany, nadal z nietęgą miną.

— Co ci się śniło? — zagaił Ślizgon, starając się brzmieć naturalnie. Bardzo chciał wiedzieć, dlaczego czoło Harry'ego pokryło się potem, a on sam cały drżał i jęczał, marszcząc brwi przez dobre dwadzieścia minut, podczas których nijak nie mógł go obudzić.

— Nie pamiętam. Co tu robimy?

Blondyn wiedział, że chłopak kłamie, ale nie naciskał na niego, mimo że gryzła go ciekawość. Zdusił ją w sobie i z dobrze skrywanym niezadowoleniem podłożył sobie dłonie pod głowę.

— Zemdlałeś w drodze — rzekł, ze spojrzeniem wbitym w niebo. Refleksy światła przebijały się przez ciemne chmury, dając nadzieję na poprawę pogody. Harry mimowolnie uśmiechnął się na myśl o upragnionym słońcu, a Draco kontynuował. — Wystraszyłeś mnie nie na żarty, serio. Niedaleko od tego miejsca znalazłem koc, więc przykryłem cię, bo wydawało mi się, że dostałeś gorączki. Już chciałem cię tam zostawić, ale podjechał ten facet i spytał, czy potrzebujemy pomocy. Stwierdziłem, że upiekę dwa króliki na jednym ogniu, jak to mówią i powie-

— Pieczenie — wtrącił Harry, walcząc ze sobą, żeby nie roześmiać się na widok pytania w spojrzeniu Malfoya. Przemilczał kłamstwo blondyna, bo przecież dobrze wiedział, że kłamie. Jego obojętność była aż przesadzona, a na myśl, że Malfoy mógł się o niego naprawdę martwić i samemu załatwić transport, poczuł się dziwnie szczęśliwy. — Mówi się dwie pieczenie, a nie króliki.

Home | Drarry fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz