Rozdział dwudziesty czwarty

1.6K 133 17
                                    




Harry czuł oplatającą go z każdej strony duchotę. Nie mógł zaczerpnąć oddechu, walcząc ze swoimi własnymi płucami o ilość wykorzystywanego przez nie powietrza, które w tej chwili było mu potrzebne do przeżycia. Wokół siebie miał wodę, ale to nie ona była powodem jego niesprawności oddechowej. Nie dziwiło go to jednak szczególnie. Rozglądał się nerwowo na boki, próbując zlokalizować coś, co pomogłoby mu wydostać się na powierzchnię. Niespodziewanie przypomniało mu się zadanie w jeziorze podczas Turnieju Trójmagicznego i z jednej strony uśmiechnął się nikle, bo przypomniał sobie swoją sławę z tamtego okresu, ale z drugiej nawiedziło go również wspomnienie późniejszych wydarzeń i uśmiech zniknął z jego ust tak szybko, jak się pojawił. W końcu natrafił spojrzeniem na cienką, szklaną linę, zawieszoną na czymś ponad powierzchnią wody i sięgnął po nią, ale w żaden sposób nie potrafił jej dotknąć. Cały czas wydawała mu się odległa i nieuchwytna. A jemu zaczynało brakować tchu. W jego uszach bulgotała woda, słyszał ją bardzo wyraźnie. I wtedy poczuł ramię oplatające go w talii. Jasna dłoń dosięgnęła liny, ale nie mógł się odwrócić, by ujrzeć jej właściciela. Zacisnął na niej palce kurczowo i zupełnie tak, jakby potrzebował jej równie mocno, co Harry. Lina ruszyła w górę, a chłopak w jej odbiciu dostrzegł za sobą jasne włosy. Osoba trzymająca go w talii zaczęła stukać palcem o szkło i, mimo że to było całkowicie niemożliwe, dźwięki, które tym tworzyła, brzmiały, jakby robiła to czymś ostrym i wcale nie pod wodą, a na powierzchni, do której powoli się zbliżali. Pierwsze stuknięcie, drugie, trzecie...

Harry gwałtownie otworzył oczy i podniósł się do siadu, gdy zrozumiał, że dźwięki, które słyszał, wcale nie były jedynie wytworem jego sennej wyobraźni. Potrząsnął głową na boki, ale dookoła widział tylko ciemność. Poza tym coś ciężkiego opadało na jego głowę i ramiona. Potrzebował jeszcze kilku chwil, by się otrząsnąć i po paru sekundach zrzucił kołdrę zasłaniającą mu widok i jednocześnie będącą powodem jego sennej (i nie tylko sennej, jak się okazało) duszności. Gdy już to zrobił, zmrużył mocno oczy, bo w pomieszczeniu może i nie było jakoś niesamowicie jasno, ale zdecydowanie za bardzo, jak na jego obecny stan. Obraz był trochę rozmazany, zarówno przez brak okularów, jak i obecnie przysłaniające 3/4 jego pola widzenia powieki, ale usilnie starał się wyłapać, co wydawało takie dźwięki o tej porze. Gwizd czajnika dobiegł do niego z kuchni, ale nie tego szukał. Po chwili znów usłyszał stukanie i odwrócił się w stronę jego źródła, spodziewając się zobaczyć jakiegoś zwyczajnego ptaka siedzącego na parapecie...

I niewiele się pomylił. Tylko że ów ptak był mu bardzo dobrze znany i wcale nie był zwyczajny. Prawdę mówiąc, chłopak poznałby go wszędzie, nawet wśród tysięcy identycznych.

Hedwiga przestała stukać dziobem o okno, zupełnie jakby chciała go w ten sposób tylko obudzić. A może chciała...? Nie miał czasu, by teraz się nad tym zastanawiać. Zawsze była mądra. Patrzył w jej złote oczy przez dobrych kilka sekund, zanim jego powieki wróciły na właściwe miejsce i mógł upewnić się, że to nie zwidy i że wcale mu się to nie śni. Czuł, jakby świat dookoła niego się zatrzymał. W jego uszach zaczęła szumieć krew. Nie wiedział, co się stało i jakim cudem po takim czasie znów zobaczył swoją ukochaną ptaszynę, ale nic nie mogło opisać jego szczęścia, gdy pełnym niedowierzania śmiechem uraczył otrzepującego się ze śniegu ptaka zaraz po tym, jak otworzył okno i wpuścił go do środka. Zimny podmuch wiatru obudził Draco, który mruknął przeciągle i otworzył powoli jedno oko. Obrzucił ich dwójkę znudzonym spojrzeniem i schował twarz w poduszce, prawdopodobnie uznając to za ciąg dalszy swojego snu, ale już po chwili odwrócił się gwałtownie w stronę Harry'ego, z szeroko otwartymi oczami, gapiąc się na białą sowę.

— Co do...?

— Nie wiem — przyznał rezolutnie Harry, wciąż z niedowierzaniem patrząc, jak Hedwiga siada na jego przedramieniu i zaczyna podskubywać sznurek od jego dresów. — Naprawdę nie wiem. Przyleciała tutaj i... Merlinie, ona coś trzymała! O tam, spójrz.

Home | Drarry fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz