9 ashamed

496 46 28
                                    

Niedzielny poranek był katastrofą. Pół nocy próbowałam zasnąć, męczona natrętnymi myślami oraz niemiłosiernym pragnieniem, co kończyło się naprzemiennymi kursami do kuchni po szklankę wody oraz do łazienki na siku. Kiedy w końcu zmorzył mnie sen, budzik brutalnie mnie z niego wybudził o godzinie ósmej rano. Bolało mnie dosłownie wszystko – od głowy; przez mięśnie brzucha, które zeszłego wieczoru były nadwyrężone salwami płaczu; po stopy – taniec w zimowych botkach nigdy nie był dobrym pomysłem.

W dodatku było mi niedobrze. Mdliło mnie nawet na zapach kawy i z tego powodu cały kubek wylądował w odpływie kanalizacji sanitarnej po zaledwie dwóch łykach. W akcie desperacji wysłałam wiadomość do Jina z pytaniem, czy moja obecność w restauracji była tego dnia absolutnie konieczna. Odpowiedział, że skoro on musi cierpieć na kuchni, to ja też powinnam.

Koniec końców do pracy doczłapałam się po dziewiątej. Zapachy unoszące się od wejścia sprawiały, że wszystkie wnętrzności przewracały mi się do góry nogami i przysięgam, że gdyby nie magiczna mikstura Jina, nie byłabym w stanie normalnie funkcjonować. Nigdy nie zdradził mi recepty na swój uzdrowicielski napój, natomiast byłam pewna dwóch składników: mięty i cytryny.

Z dziewczynami zdążyłyśmy przygotować restaurację na otwarcie pół godziny przed czasem. Mira z Haną poszły zapalić fajkę na tyły budynku, a ja powłóczyłam nogami w kierunku kuchni, do Jina, chcąc trochę pomarudzić. Chciałam też wykorzystać okazję na rozmowę o wczorajszych wydarzeniach. Drugi kucharz wraz z dwoma pomocnikami kręcili się przy ustawionych na wielkich palnikach garach, natomiast przyjaciel stał pochylony przy blacie na wejściu.

– Nie siadaj na blacie! – krzyknął, kiedy usiadłam na blacie.

– Och, daj spokój. Jestem padnięta, a przede mną cały dzień na restauracji.

– Nie obchodzi mnie to, złaź! – powiedział, groźnie wymachując w moją stronę dużym nożem, którym jeszcze przed chwilą kroił warzywa.

Wytknęłam do niego język i zsunęłam się z blatu kuchennego, teraz jedynie opierając się o niego tyłkiem. Seokjin wyprostował się i odwiesił nóż na zamontowanym na ścianie metalowym magnesie.

– Rzeczywiście nie wyglądasz najlepiej – przyznał Kim i tyknął mnie palcem w nos, na co się skrzywiłam i burknęłam niezadowolona. – Kac normalny czy moralny?

– Oba? – odparłam niezdecydowana. Jin przytaknął z poważną miną, układając ręce na swoich bokach.

– Trzeba było tyle nie pić, to może nie byłoby żadnego.

– O czym ty mówisz, przecież nie mam wpływu na zachowanie jakiegoś obleśnego typa z klubu.

– Myślisz, że o niczym nie wiem? – Spojrzał na mnie groźnym wzrokiem, co skwitowałam jedynie uniesieniem brwi. – Najpierw wkurzony Chanyeol zebrał swoje rzeczy i uciekł z klubu, potem Jimin przybiegł i wołał, że Tae się bije i trzeba go ratować. Myślisz, że nie wypytałem ich potem, czemu ten debil obijał mordę tego typa, a nie Yeol?!

Spanikowana zasłoniłam szybko dłonią usta kumpla i skontrolowałam, czy reszta załogi kuchni nic nie słyszała.

– Ciszej – syknęłam i zabrałam rękę. – Co to w ogóle ma do rzeczy

– Mała, ja cię nie oceniam, tylko się martwię. Zresztą dobrze wiesz, że nie przepadam za tym dupkiem i toleruję go w towarzystwie tylko dla ciebie. Nieważne co zobaczył, jako twój narzeczony powinien ci pomóc, a nie zdezerterować jak jakiś pieprzony książe.

– No nie?! – Drugi kucharz rzucił w naszą stronę ciekawskie spojrzenie. – Jestem na niego strasznie wkurzona, potraktował mnie, jak nie wiem kogo, ale źle.

[bts] sure thing ✗Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz