64. Niespodziewajka

3 2 0
                                    

Omiótł mnie wiatr łagodnym dotknięciem

Wydawał się bryzą, ledwo odczuwalnym muśnięciem

Spodziewałam się króciutkiej pogawędki

Doznałam jednakże najsłodszej udręki

Wiatr niósł ze sobą zapach radości

Tak bezsprzeczny koniec samotności

Kołysał w swych miękkich, odległych ramionach

Choć niewidzialny, ukrócił życie w mękach

Jakby odleciał trawiący mnie żal

Wspomaga mnie idealny rywal

Przedrzeźniać się z nim zawsze mogę

Odgania on bezsensowną trwogę

I choć na czym innym fundamenty zbudowane

Głosy naszych dusz są zaskakująco zgrane

W przeżyciach odnajdujemy podobieństwa

Choć czasem wymusza na mych ustach przekleństwa!

Jego dłonie dla wzroku pozostają tajemnicą

Pragnę ich cała, jestem okropną grzesznicą

Lecz cóż poradzę, iż mocno mnie przyciągają?

Objęcia ze słów magnetycznie zagarniają

Wieczorem, gdy sama leżę w przewrotnej ciszy

Lęki zgubione, wymazany z komórek stres

Owija mnie puszystych obłoków bezkres

Wiatr słodko szumi, chcę zapisać nas na kliszy

Nim niechciana potrzeba snu się zbliży

Choć wiatr westchnieniem ją szybko uciszy...

Chwilami jednak to kwestionuję

Dumam jak posąg, przyszłość zgaduję

Bo to zagadka jest jedna wielka

Skąd on się wziął, ma kochana udręka?

Jest zawsze przy mnie, gdy potrzebuję

Bez przerwy tuliłby, nim mnie skosztuje

Kradnie oddechy, wyrywa jęki

Śpiewa z mą duszą durne piosenki

Ciągnie do przodu lub mię popycha

Nie nudzi nigdy, nawet gdy wzdycha!

Lecz cóż on robi obok mnie?

Zawstydza, koi, nawet nie wie!

Jest zawsze taki, jakiego potrzeba

Niemalże jakbym skradła fragment nieba

Czasem się boję, że to zbyt kruche

Czy przetrwa to byle zawieruchę?

Zbyt idealnie, zbyt w sam raz

Niekończąca się kolejka ekstaz

Gdzieś nie ukryta czyżby pułapka?

Szansa niewielka? Czy to jak zdrapka?

Acz nie zapatruję się na nią prędko

Pomimo dawno już sporządzonej prognozy pogody

Wiatr bowiem gładzi palcami zbyt miękko

Ciężko dojść sercu i rozumowi do spokojnej zgody

Z niemądrej mej natury traci posłuch umysł

Ułagodzony, może obok serca dorósł

Pozwalam się unieść, niech wiatr niesie, gdzie chce

W końcu wszystko przy nim przemija jakby w tle

Szumi, prycha, hula, gwiżdże, dmie i huczy

Słodzi, oburza się, złośliwie nikczemny też bywa

Złapał mnie w środku jakiejś mruczącej burzy

Ostra, gwałtowna, kąśliwa, a jednak nie zbywa

Pożądanie, spokój, radość, miłość tworzy

Halka z pająków, cieni i półprzezroczystości już mnie nie skrywa

Wiatr to wszystko jednym, bezbłędnym ruchem zrywa

Więcej za brak wiary więc mi nie dokuczy!

Niepotrzebne mi słońca czy inne gwiazdy

Chmury, kwiaty, drzewa czy kot puchaty

Wiatr mym powietrzem, otula ciało bez przerwy

Kocham? Tajemnica, precz pytanie, precz nerwy!

PseudowierszeWhere stories live. Discover now