Rozdział 8

1.9K 258 97
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


DZIEŃ 3 W CATALEY
6:03

          Lekki mrok nocy powoli przebijany był przez pomarańczowe palety nieba tuż na wchodzie. Mimo tego, że świat chylił się ku końcowi, a populacja ludzka z dnia na dzień coraz bardziej malała, to niebo wydawało się niczym nie przejmować. Oddawało chętnie walory pięknej pogody, odganiając chmury i okrutny deszcz. Mimo tak wczesnej pory i dopiero wschodzącego świtu cały korpus pułkownika Victora tkwił już na nogach, nawet nie narzekając na jakiekolwiek zmęczenie. Mówiąc tutaj korpus, oczywiście trzeba było wykluczyć z tego okręgu samego księcia włącznie z jego służącym, którzy w teorii powinni smacznie spać, jednak niewiadome było, jak sprawowała się ta teoria w praktyce.

Cała zwarta szósta zajmowała się już od samego światu wartą, ulepszaniem zamknięć, aby przez ich zbliżający się ku końcowi pobyt w tym miejscu, mieli chociaż pewność, że w ciągu jednej nocy nie stracą cennego w tych czasach życia. Mimo przenoszenia jakiś ważnych kartonów z zapasami żywności, szykowaniem wydzielonego ekwipunku na opuszczenie tego jakże bogatego lokum, po całym dolnym piętrze roznosiły się głośne rozmowy.

— Nie wiem, jak generał mógł popełnić taką pomyłkę i wysłać nas prosto w dół spartański? Przecież mógł się domyślić, że coś poszło nie tak, skoro oddziały z eksportowanymi politykami nie wróciły — mruknęła rozżalona Charlotte, zatrzymując się pod obdrapaną z tapety ścianą. Odłożyła pośpiesznie zagrzybiały karton, przy okazji robiąc sobie przerwę na związanie denerwujących, krótkich blond włosów.

— Teraz wszystko staje na głowie. To nie był profesjonalny ruch z jego strony, bo naraża przez to również życie księcia ale nie mamy wyjścia. Musimy po prostu jak najszybciej dostać się do Amaryllis i przekazać mu, że epidemia nie tyle co objęła całe Genesis, Oceanię jak nie resztę świata — odpowiedział jej pośpiesznie Victor, klepiąc dziewczynę lekko po plecach, tym samym chcąc zagonić ją do dalszej pracy.

Victor nie był tyranem. Był odpowiedzialnym szefem, który nie uważał katowania swoich żołnierzy za odpowiedni trening odpowiedzialności i posłuszeństwa. Rządził oczywiście twardą ręką, jednak dzięki temu, że umiał zaprzyjaźnić się ze swoim oddziałem, zdobył ich pełne zaufanie i uznanie.

Szkoda tylko, że nie umiał zdobyć szacunku od jednej, konkretnej, niesamowicie irytującej osoby.

— Pułkowniku. — Niski, męski głos rozniósł się po dolnym piętrze. Na sam wydźwięk jakichkolwiek słów z ust tego konkretnego mężczyzny, cały oddział znieruchomiał, łapiąc mocny wdech w płuca. A sam fakt, że ten konkretny facet, niemający ani trochę uznania i szacunku do żołnierza z najwyższą rangą w ich towarzystwie, odezwał się do niego tytułem, a nie głupim, irytującym tekstem albo przekręceniem imienia, zdziwił dosłownie cały korpus.

Oczywiście zdziwił ich też sam widok Scarletta już w pełni ubranego, z rozpuszczonymi, blond włosami, których tym razem nie ozdabiały żadne spinki ani inne, drogie ozdobniki. Opartego luźno o barierkę schodów na pół piętrze. Jego ciało pokrywały wojskowe ubrania, które ewidentnie zbyt bardzo sobie przywłaszczył, a twarzy pierwszy raz nie ozdabiał lekki, podstępny uśmieszek, który od razu wkradał się na twarz księcia, kiedy tylko zwracał się do szefa.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz