Rozdział 9

1.8K 252 92
                                    

DZIEŃ 3 W CATALEY 20:16

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 3 W CATALEY
20:16

                 Mimo całej, burzliwej pogody, słońce delikatnie przebiło się przez płot wytworzonych chmur. Dzięki temu całe niebo połyskiwało paletą kolorów od fioletu aż po róż czy pomarańcz. W normalnych czasach Scarlett wykorzystałby tę cudowną, zachęcającą pogodę. Położył się w ogrodzie za pałacem w Amaryllis, u boku trzymał Theo, a samemu w ręce ściskałby pewnie jakąś ciekawą, filozoficzną książkę.

Niestety w czasach grozy i zniszczenia, kiedy nie było pewności na przeżycie kolejnego dnia, nie mógł sobie pozwolić na taką formę wypoczynku.

Dlatego właśnie długowłosy blondyn stał teraz na dachu wysokiego budynku. Nie był to wieżowiec, przypominał bardziej niezbyt wysoki budyneczek mieszkalny z uroczym, rodzinnym sklepikiem na samym dole. A bardziej jego pozostałością, ponieważ kiedy ówcześnie tam zajrzeli, zobaczyli jedynie plamę krwi i rozrzucone wszędzie warzywa i owoce.

Nastolatek dyskretnie wyjrzał zza niskiego ogrodzenia, patrząc, jak wraz z zachodem słońca na ulicę wychodziło coraz więcej królobójców. Oczywiste też było, że nie był tutaj sam. Nieważne jak bardzo chciałby być, tak wolał już nie słuchać skarżeń pułkownika Victora, jak osrał się w gacie, kiedy książę po raz kolejny go nie posłuchał. Dlatego też kawałek dalej za nimi stał sam wojskowy w swojej osobie, a u jego boku, na niewielkim ogrodzeniu przesiadywał ucieszony sługa, machając pociesznie nogami w powietrzu.

— Jest już jakiś? — zapytał całkiem cicho Victor, majstrując coś niezbyt zrozumiałego dla Scarletta przy ogromnym, pewnie też niesamowicie ciężkim karabinie.

Do tej pory książę widział jedynie na własne oczy niewielki pistolet, który czasami przy pasie miała jego armia, chroniąca pałac. Tak dużą, profesjonalną, typową dla republikanów broń widział pierwszy raz, a sama myśl, że nauczy się jej używać, ekscytowała go. Dziwnym trafem nie budziło w nim strachu to, że mógłby jednym strzałem pozbawić życia każdego, kogo tylko chciał. Nie czuł się źle, że od dzisiaj zmuszony będzie mordować bez skrupułów.

To było dla niego tak cholernie ekscytujące.

Krew bryzgająca na wszystkie strony, człowiek płaczący, padający na kolana, popuszczający w spodnie ze strachu, będący w stanie zrobić wszystko, aby jego nowy władca oszczędził go. To sprawiało, że ten do tej pory niedoceniany książę wreszcie mógł poczuć władzę, na którą zawsze zasługiwał.

— Dwóch — odpowiedział pośpiesznie blondyn, odwracając się w stronę wojskowego.

— Mnie też nauczysz? — zapytał błyszczącymi oczami, do tej pory milczący Theo. Wzrok obydwóch mężczyzn momentalnie zwrócił się w stronę niziutkiego blondyna, wyglądającego jak małe dziecko, któremu mama kazała poczekać w kolejce do kasy.

Victor momentalnie skrzywił się, robiąc parę kroków wraz z bronią w dłoni ku Scarlettowi.

— Lepiej nie, wystarczy mi jeden szurnięty monarchista z bronią — prychnął pod nosem pułkownik, od razu dość niepewnie podając broń w dłonie księcia.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz