Rozdział 14

1.7K 237 135
                                    


DZIEŃ 5 W  CATALEY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 5 W CATALEY

11:15

                     Silny ból rozchodził się po całym ciele młodego chłopaka. Zaczynając od bólu mięśni, aż po ranę postrzałową na jego ramieniu. Można powiedzieć, że była ona głównym epicentrum jego cichego skowytu i jęku bólu, który uciekł spomiędzy jego warg, za nim jeszcze zdążył uchylić dobrze powieki. Nieśmiało otworzył oczy, czując, jak mocne słońce atakuje jego gałki oczne. Cały obraz z początku rozmazany zaczął mu się przebijać i wyostrzać, a do działania wróciły pozostałe jego zmysły, jak słuch, dzięki któremu usłyszał ciche rozmowy, a następnie głośny trzask drzwi. Nie zdążył on jednak nawet dobrze podnieść się z miejsca, rozejrzeć po pomieszczeniu, ponieważ pierwszym co rzuciło mu się w oczy to sylwetka irytującego pułkownika klęczącego tuż przy nim.

— I co? Skurwiele tacy jak ty, nie umierają zbyt szybko? — usłyszał lekko zdezorientowany książę, kiedy ledwo zdążył podnieść się do siadu z wyraźną trudnością i dużym bólem.

Dopiero teraz też miał szansę rozejrzeć się po okolicy i dojrzeć, że dalej przebywał w pałacu w Cataley. W jednej sypialni i to najpewniej tej, gdzie udało mu się pogrzebać ich nagłego wroga, ponieważ na podłodze kawałek dalej był jawny ślad krwi. Mógł przysiąc, że widząc udekorowany w charakterystycznym dla monarchistów stylu sufit, miał cień wrażenia, że obudził się w swoim zamku w Amaryllis, a cała epidemia była jedynie całkiem śmiesznym snem.

Mimo wszystko, swojego wysiłku, nerwów i wylanej krwi, uważał, że była to na pewno ciekawsza przygoda niżeli zamkowa rutyna.

— Żebyś wiedział. Nie jestem wcale taką laleczką z porcelany, za którą mnie masz — zaśmiał się sucho Scarlett zachrypniętym głosem. Zarzucił lekko rozczochrane, blond włosy ze swojego ramienia, swoją dłoń układając na bolącym ramieniu, gdzie pod materiałem zakrwawionej koszulki czuł zaciśnięty bandaż. — Co z tym frajerem, co myślał, że uda mu się mnie zabić?

Victor momentalnie uciekł spojrzeniem w bok. Od zdrady ich przyjaciela Minęła cała noc, a on wraz z resztą korpusu nie umiał pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Ufał Harremu. Ufał mu niesamowicie, wiedział, że był dobrym żołnierzem, który nigdy nie zdradziłby swoich bliskich. Znał go tyle lat, a jednak wydawało się, jakby te dni nie były niczym wartym, tak samo jak ten Harry, którego znał.

Już miał odpowiedzieć najbardziej zbywająco, jak tylko umiał, aby odwieść Scarletta od tego tematu, kiedy dzięki bogu uratował go Simon, który nagle wparował do niewielkiej komnaty, w której się znajdowali.

— Pułkowniku, napatoczyło nam się trzech królobójców na terenie pałacu. Powinniśmy jak najszybciej wyruszyć dalej — odparł głośno, a szatyn jedynie pokiwał głową cicho, dziękując pod nosem. Za nim się obejrzał ładnie ozdobione drzwi zatrzasnęły się za Simonem, a sam Victor zwrócił się w stronę księcia, prędko podnosząc z podłogi.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz