Rozdział 15

1.8K 238 187
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


DZIEŃ 5 W CATALEY

16:30

                      Droga do szpitala zajęła korpusowi pułkownika Victora trochę więcej czasu niż planowali. Przez zachmurzenie i brak słońca, królobójcy nie bali się wyjść na ulicę i uciąć sobie krótki spacerek na świeżym powietrzu. Już po przeżyciu wśród nich pięciu dni każdy mógł śmiało odkryć jedną z wielu cech tych stworzeń. Miały okrutny światłowstręt. Wystarczyło mocniejsze światło latarki, aby te skrywały się i wycofywały od możliwego ataku. Pech jednak był taki, że latarka nie zniechęcała do potworów w liczbie powalającej do zrobienia sobie z nich posiłku, przez co walka i kolejne strzały, niosące przez echo sprowadzały ich w jeszcze większy wir strzelaniny.

Ostatecznie zarys białego budynku szpitalnianego rozrósł im się przed oczami wręcz w błogosławionym momencie, ponieważ zmęczenie i wycieńczenie ciągłym unikaniem możliwych potworów na każdym kroku zaczynało aż zbyt działać na wojskowych. W tym momencie nawet nie chodziło o kwestię fizyczną, ponieważ przeżywali już niejedne takie katusze w wojsku, a nawet jeszcze gorsze. Tu zaczynało powolnymi krokami chodzić o kwestię psychiczną, która nie była już taka łatwa do wyćwiczenia. Nieważne, ile walk przejechali, ile ludzi postrzelili. Tak takiej masakry, do tej pory znanej tylko z filmów nie umieli tak łatwo przetrawić. Jak obrzydliwe istoty nie wyskakiwały im zza rogu, to światkiem byli rozgryzania wnętrzności, wyjadania siebie wzajemnie przez ludzi. Ich uszy słyszały każdy krzyk, błaganie o pomoc, osoby, która liczyła, że wojsko da radę ją go obronić.

Tego nie dało się tak po prostu zignorować i żyć z myślami poukładanymi jak dawniej.

No, chyba że było się Scarlettem.

Blondwłosy nastolatek przez zmuszenie oddziału do walki ostatecznie nie był niesiony na rękach przez samego pułkownika, przez co postanowił już całą drogę się nie odzywać. Ściskał jedynie rękę swojego służącego, obserwując z kamienną twarzą, jak wszyscy republikanie męczą się i pocą wokół niego, byle tylko obronić jego cztery litery. Nie ukrywał nawet, że schlebiało mu to.

Dlatego też zarzucił włosami nonszalancko, jako pierwszy przekraczając bramę wjazdową do szpitala. Nie zwracał zbytnio uwagi na resztę wojskowych, pozostałych w tyle, samemu w towarzystwie Theo przekraczając powoli podjazd od samego początku umazany krwią. Zdziwiłby się, gdyby szpital w Cataley był jedynym miejscem, gdzie szczęki potworów jeszcze się nie dostały. Mógł nawet pokusić się o stwierdzenie, że stąd wyniósł się pierwszy przypadek zarażenia, zważając na wyłamaną bramę, którą lustrował spojrzeniem Victor i Charles czy ślady walki na schodach do budynku.

— Scarlett, nie wychylaj się — usłyszał za plecami głos pułkownika, kiedy tylko zdążył postawić jeden krok na krwistych schodach. Od razu złapał ciężki, nerwowy wdech w płuca, czując się jak to dziecko, ciągle sztorcowane przez nadopiekuńczą matkę. Nieustannie słyszał tylko:

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz