rozdział I

209 15 5
                                    

12 miesięcy wcześniej

Keith upadła na podłogę, od razu kuląc się z bólu. Nie była w stanie już dłużej stać, nie po tych wszystkich ciosach, które otrzymała od swojego ojca. Z jej oczu płynęły łzy, nad którymi przestała panować już kilka minut temu. Jej ciało bolało, lecz ten ból był niczym w porównaniu do bólu psychicznego, który kumulował się w niej od dobrych kilku lat. Gdyby była starsza i bardziej świadoma w momencie, w którym jej matka zniknęła, możliwe, że wcześniej zaczęłaby rozumieć, co było nie tak z jej drugim rodzicem. Rodzice nie powinni bić swoich dzieci; a przynajmniej Keith tak myślała, gdyż nie miała żadnego porównania poza zasłyszanymi w szkole rozmowami jej znajomych z roku.

Gdyby miała być szczera, Keith przyznałaby, że zawsze uważała, że zasługuje na te wszystkie ciosy, które wymierzał jej ojciec, kiedy uważał ją za bezwartościowe i nieposłuszne dziecko. W końcu taka właśnie była, prawda? Przynosiła tylko wstyd swojemu ojcu samym swoim istnieniem. Była dla niego ciężarem, na który nie zasługiwał, niepotrzebnymi wydatkami, przez które nie stać go było na lepsze mieszkanie. Była dziewczyną, kiedy on zawsze chciał mieć syna. Chciała naprawić chociaż ten ostatni błąd, dlatego podała się za chłopaka, kiedy zapisywała się do Galaktycznego Garnizonu. Chciała, by jej ojciec na ukończeniu przez nią nauki usłyszał, jakiego to ma zdolnego syna. Chciała, by się do niej znowu uśmiechnął, poklepał ją po głowie i powiedział, że jest z niej dumny.

Zamiast tego dostała krwawiącą twarz i złamane żebra.

Czy naprawdę na to zasługiwała? Przecież nie zrobiła nic złego, prawda...?

- Tato – jej głos był zachrypnięty, a słowo, które powiedziała, prawie niezrozumiałe. Czuła w ustach posmak krwi zmieszany ze słonymi łzami, ale nie odważyła się jej wypluć, chociaż było to bardzo silne pragnienie. Uparcie patrzyła na podłogę, przez jej głowę przebiegało jednocześnie milion i zero myśli. Czuła się pusta jak skorupa, a także pełna jak kubek, z którego w każdej chwili może zacząć wylewać się woda. Chciała działać, chciała już nigdy nie ruszać się z miejsca. Chciała zapaść się pod ziemię, chciała wzbić się w niebo i stąd uciec. Wybrała Garnizon przez chęć wyrwania się z tej zatłoczonej planety, ale teraz nie wiedziała, czy może to zrobić. Czekała na werdykt jej ojca, czekała, czy jej na to pozwoli, czy może jednak zażąda, by z nim została, może zmieniając swoje postępowanie względem niej. Chociaż kogo oszukiwała, on nigdy by tego nie zrobił...

Texas patrzył na leżącą przed nim nastolatkę, czując tylko ból. Był nią zawiedziony, był na nią wściekły. Miał jej dość. Za bardzo przypominała mu Krolię i to bolało. Był też wściekły na samego siebie przez te uczucia względem jego córki i przez to, co jej robił. Nie wiedział, co go napadło, czemu aż tak bardzo nienawidził Keith, czemu podnosił na nią rękę. Przecież jeszcze dwanaście lat temu, dwa lata po odejściu Krolii, było w porządku, byli małą, ale kochającą się rodziną.

W dniu szóstych urodzin Keith nagle coś w nim pękło i sięgnął po alkohol. Wtedy po raz pierwszy uderzył swoje dziecko. Uderzył to drobne stworzenie, które zawsze patrzyło na niego oczami pełnymi bezgranicznego zaufania. Był potworem. Okropnym, godnym pogardy potworem, który wyżywał się na swoim jedynym dziecku, jedynym powiązaniu z jego ukochaną, która musiała go zostawić. Co gorsze, nigdy nie przestał nim być.

Texas Kogane już zawsze będzie potworem.

- Zniknij mi z oczu – powiedział głosem pozbawionym emocji. Nie to chciał powiedzieć. Nie to... Gdzie jest jego tequila? Musi się napić.

Nawet nie zauważył, gdy jego córka z trudem podniosła się z podłogi i wyszła z mieszkania. Był zbyt zajęty szukaniem alkoholu, który znalazł w trzeciej szafce, do której spojrzał. Złapał butelkę i zaczął pić z gwintu, nawet nie fatygując się po szklankę. Nie była mu potrzebna.

Stronger than You, Tailor (Klance) - NOWA WERSJA W TOKUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz