𝐬𝐢𝐥𝐞𝐧𝐜𝐢𝐨 𝐛𝐫𝐮𝐧𝐨

1.1K 150 120
                                    

Zielone oczy, zielone jak najbardziej soczysta trawa, pokryta lustrzanymi kroplami rosy, której zwierciadło przenikają młode promienie słońca, taka trawa, jakiej nie ma w Italii. Ramiona drzewa, figlarnie powykręcane w prawo i w lewo, co tylko udają, że chłodzą cieniem swych pojedynczych, podłużnych listeczków. Woda, dla wszystkich ukojeniem, magią tego świata. I słońce. Słońce Italii, to, które grzeje najmocniej.

No i Alberto. Chłopak o karmelowej skórze i długich nogach. Też karmelowych loczkach i równie długim westchnieniu. Zdrowy, a jego uśmiech pewny siebie, chwilami niepokorny. Chłopak dobry. I z zielonymi oczami.

W Italii powietrze jest duszne nie tylko latem, także jesienią, a czasem i wiosną. Nawet w zimę, choć parność ciepła nie przytłacza, to może być duszno. Ale Włosi już się do tego przyzwyczaili. Już dawno, bo znają to od dziecka. Dla każdego Włocha taki parny oddech jest jak lemoniada z miętą. No, może prócz Alberto. Ale on nie od dziecka oddycha promieniami słońca, on oddychał ukojeniem. Oddychał wodą.

Alberto lubił swoją pracę w Porto Rosso. Wstawał skoro świt, płynął w morze, rozciągał sieci i robił masę innych rzeczy. Rozmawiał z mieszkańcami miasteczka, siadał przy fontannie, jeździł na rozklekotanym rowerze i marzył o Veście. Takiej, o jakiej marzył razem z Luca. A jeszcze bardziej przy tej fontannie marzył o nim samym. Najbardziej. Tak mocno, jak mocno świeci słońce Italii.

To nie do końca prawda z tym, że chciał zostać, by pomagać ojcu Giulli. Owszem, lubił tę pracę, lubił to miasteczko i lubił tego początkowo przerażającego człowieka. Ale czy to było szczytem jego marzeń?

Tego dnia była niedziela. Dzień bez pracy, dzień bez obowiązków, dzień, w którym Alberto mógł robić co tylko chciał. A uczuł potrzebę długiego spaceru, bosymi stopami po piaszczystej ziemi okolic Porto Rosso.

- Wiem, że nie chciałeś - mówił, siedząc na nagrzanych skałach, okryty kurtyną drobnych liści drzewa oliwnego. - Wiem, że się bałeś. Ja też się bałem. Ale to i tak boli.. wiesz?

Alberto coraz częściej bolały jego zielone oczy. Od czasu do czasu, raz na jakiś czas, ktoś zauważał, że mają dodatkowo czerwoną obwódkę. I wtedy pytali go - "Czy wszystko w porządku?", a on odpowiadał - "Tak, po prostu słona woda z morza mnie podrażniła". To trochę dziwne, bo gdy wcześniej co dzień przemierzał głębiny zatoki, jego oczy były w zupełności nie czerwone. Lecz skoro tak uważał, tak najwyraźniej było, co nie?

Tak naprawdę nigdy nie chciał rozstawać się z Luca. Nigdy. A szczególnie tym ostatnim razem. Luca myślał, że było tak, jak kolega mu powiedział, że zostaje, żeby pomagać ojcu Giulli. Myślał, że serio tego chce. Bzdura.

Może i nie w latach, ale tak umysłem Luca był dużo młodszy od Alberto. Nie żeby był głupi, ależ skąd! Był ciekawy świata, bystry i inteligentny, ale nie znał życia. Po prostu Alberto doświadczył więcej. Może dlatego Luca tego nie rozumiał. Tego, że sprzedanie Vespy nie mogło zapewnić wystarczających pieniędzy na naukę dla ich obu, a nawet dla niego samego.

Zapach słonego morza koił płuca Alberto. Gdy leżał na plaży z wyciągniętymi ramionami, gorące słońce Italii rozkosznie pokrywało jego przymknięte powieki. Wszechobecne, duszne powietrze tworzyło aurę spokoju. "Zostałem, aby pracować, żeby zarobić na szkole Luca". Myśląc o tym coś się w nim topiło.

Zdarzało się tak od czasu do czasu i też zdarzało się, że miał czerwone oczy. Oczywiście najczęściej, kiedy siedział sam, a to bywało coraz częściej. Chodził w różne miejsca - na puste pola, rozgrzane skały, małe zagajniki i odludne plaże w ukrytych zatoczkach. Czasami też siedział na dachach. Raz chciał posiedzieć na dachu wieży, swojego starego domu, ale gdy wszedł do środka..

Zbyt wiele rzeczy kojarzyło mu się z Lucą. Najmniejsza muszelka potrafiła wygrzebać mu go z pamięci. Bywa tak, że z czasem tęsknota za kimś słabnie. Przyzwyczajamy się do jego nieobecności, braku. Dni leczą rany, miesiące koją ból. U Alberta było na odwrót.

Przed wyjazdem poprosił Luca, żeby gdy już nauczy się pisać, wysyłał mu listy. No właśnie - tu nawet pocztówka, która przyszła do ojca Giulii od dalekiego kuzyna pewnego dusznego dnia, przywołała to wspomnienie.
- Jasne, będę do Ciebie pisał. I wysyłał jeden list każdego tygodnia!
- Wysyłaj nawet każdego dnia.
- Dobrze, będę pisał codziennie!

Luca szybko nauczył się pisać - był bardzo zdolny, a Alberto dumny. Wtedy rzeczywiście wysyłał po liście każdego dnia, nawet gdy miał mało czasu. Potem Alberto miał mniej czytania, a właściwie to mieszkańcy - zawsze prosił kogoś, by przeczytał mu list. A ostatni list przyszedł na Święta. Alberto wiedział ile dokładnie dni minęło od tamtego razu, ale tak około, to pół roku. A może półtorej?

Co dzień tliła się w nim nadzieja, że jeszcze go zobaczy. Może tego dnia, może kiedykolwiek. Ale zobaczy. Nie było jej wiele, ale była, się tliła.

Delikatny cień drzewa oliwnego i słona zapach powietrza pokrywa Alberto. Morze brzmi jak wiatr, którego nie ma. Ale teraz jest, delikatny podmuch. Powieki się uniosły. Zielone oczy z tysiącem emocji jednym znaczeniem wytężone w niebo. Jest chłopak o karmelowej skórze i długim westchnieniu. A gdzie jest Luca?

W sumie morza, udającym podmuchy wiatru Alberto znalazł coś jeszcze.. odległy gwizd pociągu.

Na stacji już go nie było. Podobno poszedł do domu Giulii, ale i tam go nie zastał. W poszukiwaniach był niespokojny. Tak, jakby bał się go zobaczyć. Ale go szukał. I znalazł go tam, gdzie się poznali, między morzem a lądem. Chłopiec usłyszał chrzęst kamyczków pod jego stopami. Już nie taki chłopiec.

Gdy tylko ujrzał jego postać, zatrzymał się i patrzył. Luca odwrócił się, biorąc głębszy wdech z emocji. Zaczął biec nie patrząc pod nogi i uśmiechnął się szeroko. Prawie tak szeroko, jak szerokie jest morze. A Alberto stał i patrzył. Luca rzucił mu się na szyję i przytulił czule, jak pluszowego misia. Alberto jeszcze przez sekundę patrzył prosto przed siebie, w morze.
- Alberto, cudownie jest cię widzieć! - mówił już chłopak. - Prawie w ogóle się nie zmieniłeś. Tęskniłem za tobą, Alberto!

Gorące słońce Italii kładło swe promienie na ich ciałach. Drzewko oliwne cieniem swych gałęzi nie dosięgało przyjaciół. Stali na brzegu, a morska wodą obmywała im stopy, ukazując rybie łuski, których nie dało się ukryć. A Alberto stał i patrzył w oczy Luca.

Luca był podekscytowany - chciał opowiedzieć o wszystkim co widział, o wszystkim co słyszał.. Ale spostrzegł, że Alberto nawet się nie poruszył. Cały czas patrzył mu prosto w oczy i nie uśmiechał się.

Uspokoił się trochę i zagadał z dalszą pogodą, pogodną jak soczystość zielonej trawy, której nie ma w Italii.

- Wszystko w porządku, Alberto?

Chłopak o karmelowych loczkach wciąż nie odpowiedział. Patrzył na już nie chłopca, a w jego zielonych oczach pojawiła się kropla troski.

Luca się zaniepokoił. Cofnął się o krok do tyłu, a potem o jeszcze jeden. Nieznacznie splótł ze sobą palce swych dłoni, tak jak podłużne listeczki nieznacznie chłodzą swym cieniem.

- Alberto?

Stali naprzeciwko siebie, oboje patrząc sobie w oczy. Spojrzenie Alberto było teraz przepełnione spokojem. Na jego twarzy widać było uśmiech. W ustach, w oczach? Był ukryty, ale dla Luca był w zupełności wyraźny. W oczach Luca dalej było widać niepokój.

Wtedy Alberto postąpił mały krok do przodu. I jeszcze jeden. Z bliska przyglądali się swoim oczom.

Ale po chwili w oczach Luca zaczął pojawiać się spokój. Czy zaraziły się od zielonych oczu? Raczej nie. Spokój ułożył się w nich sam. Dwie spokojne pary oczu zanurzyły się w sobie.

Słońce Italii zachodzi powoli. Tak samo powoli Alberto postąpił jeszcze jeden krok do przodu, aby Luca poczuł jego bliskość. Najwolniej, jak potrafił wsunął swą dłoń we włosy za uchem chłopaka, a drugą ostrożnie położył na jego ramieniu. Delikatnie ugiął swe długie, karmelowe palce, by poczuć miękkość ciemnych fal. I jeśli to możliwe, jeszcze powolniej zbliżył swe usta do jego warg, tak, by nie dzieliło ich już prawie nic.

Luca nie potrafił oderwać wzroku od zielonych oczu. W obu spojrzeniach za słonymi łzami kryło się szczęście.

- Alberto.. My nie..
- Silencio Bruno.

Silencio BrunoWhere stories live. Discover now