Wojny Kwietne: Uciekaj, Albo Giń

41 8 3
                                    

15 kwietnia 1453

- Cholera! - przeklęła głośno Ixchel, załamując ręce i ukrywając twarz w dłoniach. - Dlaczego tym razem musieli wybrać akurat Tlaxcale? - dalej myślała na głos dziewiętnastolatka, pakując do znalezionego w piwnicy worka wszystko, co może jej być potrzebne. Woda, jedzenie, ubrania, wyliczała, sprawdzając po raz setny, czy na pewno niczego nie zapomniała. Wojny kwietne to wydarzenie, którego mieszkańcy trzech meksykańskich miast: Tenochtitlán, Huexotzengo oraz Tlaxcala, wprost nie znosili. Każdej wiosny dokonywała się tam rzeź, a tysiące mieszkańców było porywanych, aby zostać złożonym w ofierze Bogu Słońca. Aztekowie jako naród wybrany, dokonywali zbrodni w postaci obdzierania ludzi ze skóry i wyrywania im jeszcze bijących serc, które były kluczem do wpisania się w łaski wędrującego po niebie Słońca. Od dwóch lat Ixchel słyszała tylko mnóstwo opowieści, tej nocy sama miała wziąć w jednej z nich udział. Jednak jako silna i niezależna kobieta, nie miała zamiaru tak po prostu dać się zabić. Postanowiła uciec, odmieniając tym samym los swojej rodziny, która co roku ginęła podczas wojny. Będę walczyć, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba, myślała, dzierżąc w dłoni długi miecz wykonany ze stali. Prezent od ojca na szesnaste urodziny. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że będzie jej tak potrzebny. Przeskakiwała z nogi na nogę, robiąc uniki przed niewidzialnym przeciwnikiem. Kilka cięć w powietrzu, obrót, cały czas powtarzała ruchy, których przez kilka lat uczył ją Ixtli, jej brat, który również zginął podczas jednej z wojen. Czy się bała? Bardzo, nawet bardziej, niż ktokolwiek inny mógłby sobie to wyobrazić, ale starała się tego nie pokazywać. Sprawiała wrażenie zbyt spokojnej, co budziło niepokój innych mieszkańców miasta, dziewczyna jednak się tym nie przejmowała. Bardziej była skupiona na tym, aby odpowiednio się przygotować. Tej nocy będzie walczyć. Nie była pewna, czy jej się uda, ale klęski nie przyjmowała do wiadomości. W małym stopniu, ale wciąż miała nadzieję na lepsze życie, w mieście daleko stąd. Zbliżała się północ, co oznaczało, że azteccy wojownicy byli niedaleko i z każdą minutą zbliżali się do miasta, które ją wychowało.
- Czas wyjść im na spotkanie - rzuciła, wzmacniając uścisk na rękojeści miecza. Przestąpiła próg domu, zaczerpując tym samym świeżego powietrza. Wolała ze swojej chatki wyjść zawczasu, ponieważ tutaj miała o wiele więcej miejsca i jakiekolwiek szanse na wygraną. Gdyby zastali ją w domu, nie zdążyłaby się nawet odwrócić. Dwa machnięcia miecza i byłoby po niej. Przysiadła na schodku. Aby zająć czymś ręce zaczęła wyrywać kępki trawy, jednak szybko zaprzestała tej czynności, kiedy zobaczyła, że mały chłopiec stanął naprzeciw niej, przyglądając się temu co robi. Rozpoznała w nim syna swoich sąsiadów. Necalli, tak go zwali. Ixchel nie znała go zbyt dobrze, jedyne, co o nim wiedziała to, że ma osiem lat. Szkoda jej było chłopca, była prawie pewna, że więcej go już nie zobaczy. Nie nażył się biedaczyna na tym świecie. Dziewczyna wyobrażała już sobie, jakie życie będzie wieść, kiedy tylko uda jej się wydostać z tej zabitej dechami dziury. O ile w ogóle jej się to uda, bardzo szybko zeszła na ziemię, ponieważ dotarła do niej smutna rzeczywistość. Chłopiec dalej stał w tym samym miejscu.
- No dalej, zjeżdżaj stąd! - krzyknęła w jego stronę, ponieważ jedyne, czego teraz potrzebowała to skupienia się, które Necalli skutecznie jej uniemożliwiał. Chłopiec przestraszony zaczął szybko uciekać, a jedyne, co po nim zostało to kurz unoszący się w powietrzu. Dziewczynie oraz jej sąsiadom zdawało się, że coś słyszą, dlatego nadstawili uszu i rozpoczęli uważne nasłuchiwania. Nie minęła nawet chwila, a Ixchel już była pewna. Tętent kopyt dawał jasno do zrozumienia, że już za chwilę rozpocznie się walka. Na śmierć i życie. I są tylko dwie opcje. Albo zostanie złapana przez azteckich wojowników, którzy bez żadnych skrupułów wyrwą jej serce, albo uda jej się uciec i tak jak zawsze marzyła, zacznie wieść szczęśliwe życie. Może nawet zacznie je dzielić z jakimś przystojnym mężczyzną o imieniu Rahim? Dziewczyna zdecydowanie miała słabość do tego imienia, jednak jej rozmarzenie szybko zostało przerwane krzykiem, który niczym brzytwa rozcinał powietrze oraz gęstą, napiętą jak struna atmosferę. W oddali zobaczyła grupę liczącą około dwustu wojowników, ubranych w ciężkie metalowe zbroje. Widziała ich po raz pierwszy, jednak wiedziała, że zdecydowanie nie jest to jej ulubiony widok. Konie galopowały w jej stronę, jednak Ixchel nie mogła ich zobaczyć, ponieważ chmura dymu nachalnie wchodziła jej w oczy. W głowie dziewczyny od jakiegoś czasu malowało się coś na zarys planu, w który coraz bardziej wierzyła, że może wypalić. Schowała się za ścianą swojego domu, a na twarz naciągnęła przezroczystą chustę, która miała chronić ją przed piachem i kurzem unoszącym się w powietrzu. I mimo, że było gorąco, a pot spływał jej po skroniach, nie zdjęła odzienia. Co jakiś czas wychylała się tylko zza ściany aby ocenić w jakim położeniu się znajduje. Nie było najlepiej, ale najgorzej też nie. Równie dobrze mogła już leżeć trupem, jak większość swoich sąsiadów, którzy jednym słowem, od razu pchnęli się w paszczę lwa. Nastolatka zawsze narzekała, że mieszka na obrzeżach, a do miasta ma daleko. Teraz była za to wdzięczna, ponieważ to właśnie tam większość azteckich wojowników się kierowała. Wychyliła głowę, aby znów ocenić sytuację. Naliczyła sześciu mężczyzn na koniach, ubranych w zbroje, z mieczami i tarczami. Czy byłaby w stanie ich pokonać? Zaraz sama będzie miała okazję aby to sprawdzić. Obeszła dom wokoło tak, aby znaleźć się jak najbliżej jednego z przeciwników. Element zaskoczenia to podstawa, wiedziała o tym, dlatego zbliżała się powoli tak, żeby nie zepsuć planu, który na szybko układała w głowie chwilę wcześniej. Młody chłopak, który najwyraźniej nie miał żadnego doświadczenia, ponieważ został wystawiony na obrzeża, kompletnie nie spodziewał się ataku i ku uciesze dziewczyny już chwilę później leżał na ziemi, ponieważ ta mieczem przebiła mu krtań, zasłaniając się przy tym, aby krew przypadkiem nie trysnęła jej do oka. Nie tracąc czasu dosiadła wierzchowca i rozpoczęła galop. Na jej nieszczęście, pozostałych pięciu wojowników znajdujących się w niebezpiecznie bliskiej odległości, strącili ją z konia. Dziewczyna mocno uderzyła głową o coś na kształt kamienia. Dotknęła lekko obolałego miejsca na głowie, a kiedy na ręce zobaczyła smugi krwi, przeraziła się. Pięciu mężczyzn doskoczyło do niej, ciągnąć po ziemi w stronę wozu. Mnóstwo małych kamieni rozrywało jej ubrania, a przeraźliwy krzyk wydobył się z jej ust w momencie, gdy mały odłamek szkła leżącego na ziemi, przejechał po jej gołych plecach rozcinając skórę. Cały czas kręciła się na wszystkie strony próbując wyrwać z objęć mężczyzn, jednak ona była tylko jedna, co dawało im znaczną przewagę. I wtedy w jej głowie pojawiła się myśl, która spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Złożyła ręce jak do modlitwy i, na przemian łkając, to właśnie zaczęła robić. Modlić się. Ale nie do jakiegoś tam zwykłego bożka. Zaczęła modlić się do Tonatiuha, boga poległych wojowników. Bo wtedy wiedziała już, że poległa. I nawet kiedy zamknęły się za nią kraty wozu, do którego została wrzucona, wiara jej nie opuszczała.

Prawie miesiąc drogi dzielił Ixchel od Huexotzengo, miasta, w którym miało zakończyć się jej życie. Przez cały ten czas modliła się, z dnia na dzień coraz mocniej i gorliwiej. Nie robiła nawet przerw na jedzenie, tylko od czasu do czasu brała łyk wody. A z każdym dniem kiedy byli bliżej miasta, ona była bliżej śmierci. I codziennie coraz bardziej zastanawiała się, dlaczego nic się nie dzieje, a Bóg jej nie odpowiada. Przecież ciągle powtarzała wyuczoną na pamięć formułkę, po kilkaset, lub nawet kilka tysięcy razy dziennie. O świcie i wieczorem, nieprzerwanie. I choć słyszała, że ludzie pomiędzy sobą szeptają, uważając ją za nawiedzoną, ona dalej się nie poddawała. Zostało jeszcze kilka dni drogi, no dalej, powtarzała w myślach, próbując „przekonać" Tonatiuha, aby jej pomógł. Ale on pozostawał niewzruszony. Nie wpisywała się w jego łaski i nie złożyła ofiary, o czym dziewczyna oczywiście nie wiedziała. Myślała, że modlitwa wystarczy. Ale przecież w życiu nigdy nie ma nic za darmo. W końcu nie wytrzymała, zmęczenie ogarnęło jej ciało i zasnęła.

Ixchel obudziła się dopiero kilka dni później, słysząc mnóstwo krzyków wokoło. Nie zdążyła nawet dobrze otworzyć oczu, a już poczuła mocne szarpnięcie za włosy. Jak wszyscy inni została wyprowadzona z wozu z rękoma skrępowanymi sznurem. Wraz z wieloma osobami, które kojarzyła ze swojego miasteczka, przekroczyła próg kamiennej bramy. I teraz nie ważne już było to, że w oddali dostrzegała tyle znajomych twarzy, wraz z obliczem małego Necalliego. Wszyscy zmierzali na pewną śmierć. Ustawieni w rzędzie na wielkim kamiennym podeście zmuszeni byli wyjść na spotkanie najwyższemu królowi. I to ma być ostatnia twarz jaką zobaczę przed śmiercią, pomyślała Ixchel, ponieważ nawet przed ostatnimi chwilami życia, żarty się jej trzymały. Jedni krzyczeli, drudzy łkali, trzeci wyli wręcz z bólu i smutku. Ona zaś stała niewzruszona, dopóki ktoś nie popchnął jej tak mocno, że twarzą uderzyła w kamienną posadzkę. Ze złamanego nosa ciurkiem wyleciało morze krwi, przypadkiem, dostając się do ust dziewczyny. I kiedy metaliczny posmak stawał się coraz wyraźniejszy, w głowie Ixchel nagle się rozjaśniło. I przypomniała sobie, że aby Tonatiuh ją wysłuchał najpierw musiała złożyć ofiarę z ludzkiej krwi. Szybko wypowiedziała wyrytą w pamięci regułkę, ale tym razem dodała na końcu słowa „Składam Ci w ofierze, krew moją, a ty przyjdź do mnie i mnie wysłuchaj", po czym wystawiła czubek języka, na który spłynęła kropla krwi. Ohyda, pomyślała dziewczyna, kiedy w tym samym momencie słońce rozstąpiło się na pół. Jedna jego połowa zniknęła całkowicie, druga zaś poczerniała. W powietrzu zaczął unosić się gesty dym koloru smoły, a na ziemię zstąpiła ciemność, jakiej jeszcze nie było. Panika wśród ludzi rosła, tylko Ixchel była spokojna. Do czasu. Słońce wypuściło smugę światła, która wystrzeliła prosto w nią. Dziewczyna popełniła nieodwracalny błąd. Złamała jedną z najważniejszych zasad, i zamiast obcej krwi, użyła swojej. Na świat schodzić zaczęły wszystkie mistyczne bóstwa, które ludzie przez wieki próbowali zatrzymać w Aztlán. A Ixchel już wiedziała i zaraz pożałowała swojej decyzji. Bo teraz wszyscy zginą.

Nieświadomie sprowadziła na ziemię kataklizm.

Wojny kwietne: Uciekaj, albo giń | One ShotWhere stories live. Discover now