Rozdział pierwszy

634 16 4
                                    

Perspektywa Williama Morettiego

Czułem krew ludzi na swoich rękach. Krew winnych, skazanych ludzi, których wyroków nie wymierzał sąd. Wymierzanie sprawiedliwości, analizowanie spraw, które są powodem procesów, wysłuchanie obu stron procesu oraz świadków, ogłaszanie wyroków w postępowaniach sądowych, orzekanie w sprawach - to nigdy się nie pojawiało. To wszystko nie istniało, w momencie, w którym istnieliśmy my. Nie pojawiało się dlatego, że we Włoszech był jeszcze ktoś wyższy od samego rządu. Byliśmy to my. Cała organizacja, strach dla każdej z funkcjonujących służb tego państwa. Całym postrachem każdego z mieszkańców Włoszech byliśmy właśnie my.

Bali się nas, a strach i krzyk ludzi był dla nas melodią. Podsycał tlący się ogień, który chwilę potem stawał się tak ogromy, że nie było go w stanie się ugasić. Jednak to nam nie wystarczało, dlatego, że kiedy myśleliśmy, że ogień rozpętał się na dobre, my podsycaliśmy go jeszcze bardziej. Tylko dlaczego tego chcieliśmy? Po dłuższej chwili zastanowienia, odpowiedź stawała się niebywale prosta. Chcieliśmy aby płomienie opętały nas tak bardzo, że nie byli byśmy w stanie normalnie funkcjonować. Pragnęliśmy, by ogień pochłonął nas w każdym calu, a naszymi umysłami zawładnął by sam diabeł. Tyle, czy my nimi nie byliśmy?

Prawdą było to, że każda osoba należąca do organizacji nie była tak naprawdę człowiekiem. Nie byliśmy ludźmi, bo byliśmy potworami, nasze zachowania to ukazywały. Mogliśmy wyglądać jak każdy inny człowiek idący chodnikiem do piekarni, i tak wyglądaliśmy, bo w końcu z wyglądu nic nie różniło nas od innych. Jednak charakter, nasze czyny i zamiary. To było coś co sprawiało, że nie byliśmy ludźmi. Nasze historie. Krew setek ludzi, którą każdego dnia nosiliśmy na swoich rękach. Napady, zabójstwa, rabunki. Zbijanie na zlecenie. Właśnie tacy byliśmy. Właśnie taki byłem i ja, lecz za żadną cenę nie chciałem tego zmieniać. Zbyt bardzo uwielbiałem panikę jaką wywoływałem u innych napotkanych ludzi, abym mógł się zmienić.

Zresztą na ratunek i zmiany było już za późno.

Mafia była częścią mojego życia i nie chciałem się z tego wszystkiego co mnie z nią łączyło wycofywać. Wycofywanie się nie było w moim stylu. A gdybym to zrobił, przegrałbym swoją godność, czego nie chciałem. Cholernie tego nie chciałem.

— Mam nowe informacje w sprawie Alexandra Donovana i jego wyroku - głos Richarda Martinell'iego rozległ się po gabinecie, który znajdował się na najwyższym piętrze jego casina.

Wyroki. Coś czego zawsze byłem ciekaw. Nie były to dla mnie tylko losy innych osób. Owszem, te wszystkie decyzje jakie podejmował Richard Martinell - szatyn z połyskiem lekko srebrnych włosów oraz czarnymi jak smoła oczami - były losami osób, których nawet bezpośrednio nie znałem, jednak to nie było dla mnie aż tak ważne. Ważniejsza była adrenalina, jaką one mi dawały. Byłem osobą, która dbała o to, aby każdy z wyroków został wykonany. Zawsze odczuwałem z tego satysfakcję.

Jeszcze bardziej uwielbiałem sytuacje, w których to ja mogłem wymierzyć sprawiedliwość do końca. Ten moment, w którym jeździłem na akcje i to ja mogłem patrzeć jak ktoś kto zasłużył sobie na śmierć, umiera. Nie znałem lepszego uczucia.

- Jakie informacje szefie? - Na mojej twarzy pojawił się lekko zauważalny uśmiech, co sprawiło, że Richard ponuro, ale i przeraźliwe zaśmiał się. Byłem przyzwyczajony to jego mrocznego śmiechu, więc nie sprawił on, że poczułem strach. Wręcz przeciwnie. Sprawił, że chciałem już wykonać wyrok jaki Donovanowi postawił.

Addictive |  1 Część Trylogii "Zatuszowań"Where stories live. Discover now