13 marca 2150

6 0 0
                                    

Raz, dwa, trzy. Próbowałem uspokoić oddech. Obudziło mnie kołatanie serca, które obijało się boleśnie o żebra. Sięgnąłem drżącą ręką do stolika nocnego, aby napić się wody. Wyjrzałem przez okno, znajdujące się po prawej stronie, tuż nad moim łóżkiem. Zaczynało świtać. Gęsta mgła, oblepiała pigwowe krzewy i powoli sunęła wzdłuż polnej drogi, tworząc malowniczy pejzaż.

Kłucie w klatce piersiowej było nie do zniesienia. Każda najmniejsza próba zachowania spokoju, była daremna. Usiłowałem zasnąć już od kilku godzin, ale co kilkadziesiąt minut, budził mnie ostry atak paniki. Siadałem wtedy na łóżku, piłem kilka łyków wody, a później zapadałem w płytki sen. I tak w kółko. Sam nie wiem ile to dokładnie trwało.

Spojrzałem na zegarek. Czwarta dwadzieścia pięć.

Osiemnaste urodziny, były wyrokiem. Mój wyrok właśnie zapadł. Za niecałe osiem godzin, miałem dostać przesyłkę od rządu, którą dostaje każdy po osiągnięciu pełnoletności. Każda z przesyłek, jest dostarczana pod eskortą politycznych goryli. Moją twarz wykręcił gorzki grymas, kiedy przypomniałem sobie jak Keto dostał taki „prezent" trzy lata temu. Od tamtego momentu, nic już nie było takie samo. Nasza relacja sypała się z dnia na dzień, a rodzony brat, stał się dla mnie obcym człowiekiem. Jedyne co mnie z nim aktualnie łączyło, to mieszkanie pod jednym dachem.
Przewróciłem się z boku na bok. Spojrzałem znów na zegarek. Czwarta czterdzieści osiem. Uznałem, że leżenie i gapienie się w sufit, było pozbawione jakiegokolwiek sensu. Wstałem i poczłapałem leniwie do kuchni.

-Blake? Czemu nie śpisz o tej porze?

Przewróciłem oczami. Gdybym tylko mógł.
-Wyspałem się- skłamałem.

Mama odwróciła się do mnie twarzą i obdarzyła mnie jednym z tych swoich zatroskanych, matczynych spojrzeń. Towarzyszył jej Diax, który nie odpuszczał jej na krok. Cholerna, głupia maszyna.

-Czy on może nas na chwilę zostawić?- zapytałem, mimo że odpowiedź była oczywista.
Mama przecząco pokręciła głową z widocznym smutkiem w oczach.
Zapadła niezręczna chwila ciszy.

Spojrzałem na jej dłonie. Jedna z nich była poparzona w taki sposób, jakby przed chwilą wylało się na nią coś paskudnie gorącego.

-Co ci się... Diax, ty śmieciu- warknąłem z furią w głosie.
-Przestań synku. Oni nas słyszą.

Westchnąłem.

-Kiedy dostałaś zadanie?
-Przed chwilą. Dlatego nie śpię- mama wwiercała stopę w podłogę, tak jakby chciała zrobić w niej dziurę- Jesteś przygotowany na dziś?

-Nie da się na to przygotować.

Nic nie mówiąc więcej, obróciłem się na pięcie i wyszedłem z kuchni. Nie potrafiłem już dłużej ciągnąć rozmowy o tym, jakie nieszczęście dzisiaj mnie spotka. Wiedziałem, że moje życie zmieni się diametralnie.

Od kilku dni, non stop zastanawiałem się nad tym, jak będzie wyglądał mój humanoid. Miałem świadomość, że nie ma to większego znaczenia, ze względu na jego funkcję. Mimo wszystko, moja ciekawość nie znała granic.

Uznałem, że wcześniej wyszykuję się do Instytutu. Pomaszerowałem do niewielkiej łazienki, która nadawała się już do kapitalnego remontu. Wziąłem zimny prysznic, ubrałem czarny dres, ulizałem żelem niesforne kosmyki włosów i z plecakiem ruszyłem do vanusa. 

Siódma dwadzieścia.

Vanusy należały do komunikacji miejskiej. Wyglądały jak małe samoloty, z tą różnicą, że odlatywały z checkpointów według rozkładu co kilkanaście sekund i nie potrzebowały wielkiego lądowiska.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 10, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

KATEGORYZACJAWhere stories live. Discover now