4. Rzym

513 73 315
                                    

Witajcie kochani w 4 rozdziale i stokrotne dzięki wam za wasze wsparcie! Zbliżamy się do magicznej liczby 1000 wyświetleń!

Kilka waszych pytań i domysłów znajdzie tu istotne podpowiedzi i myślę, że można już na tym etapie snuć swoje teorie. 

Mam nadzieję, że algo wattpada nie daje wam bardzo w skórę. Dzieją się tu bowiem rzeczy dziwniejsze niż w Układzie. Oby wkrótce wszystko wróciło do normy!

***

„Wszystkie potwory tego świata przywdziewają koronę świętości. Zło nigdy nie mówi wprost." 

Cytat z „Z kazań klasyckich",

pisane ręką Marco Di Nola.

Estera czuła narastający w niej instynktowny, niezrozumiały lęk. Uciekała, chociaż zupełnie nie wiedziała przed czym i właściwie czemu. Do tej pory strach był  namacalny, miał ludzką twarz. Tym razem było to coś zupełnie innego, niepojętego, niemieszczącego się w ludzkich kategoriach, jakby goniła ją sama wcielona ciemność.

Te irytujące głosy, które spotkała w jaskini, nawet nie musiały mówić, że powinna uciekać, po prostu to wiedziała.

Biegła na oślep, a wszędzie wokoło niej robiło się aż granatowo od nadchodzącej nocy. Oglądała się za siebie, lecz mrok, który zdawał się ogarniać pustynię, z każdą chwilą gęstniał jak smoła i po kilku minutach tego potwornego pędu, nie mogła dojrzeć już absolutnie niczego. 

To dziwne, ale wcale nie czuła zmęczenia... A jednocześnie wiedziała, wręcz była pewna, że jeśli tylko to, co ją goni, jej dotknie, jeśli ona temu ulegnie, nie będzie żadnego powrotu – jedynie pustka. I to będzie gorsze niż śmierć.

Nagle poczuła, że potyka się, wpada na coś ciężkiego i twardego, a uderzenie jest tak silne, że aż kręci się jej w głowie. Estera krzyknęła w panice, cofając się gwałtownie, zakrywając sobie rękami usta, lecz to co ją „zaatakowało" dalej tkwiło nieruchomo, nie poruszając się wcale. 

Zorientowała się, że musiała wpaść na jakieś skały, które wyrosły tu praktycznie znikąd! Wymacała je ręką i sunąc na kolanach w panice, zaczęła się po nich wspinać. Potknęła się ponownie, a jej noga osunęła się i Estera runęła w dół. W ciemności nawet nie spostrzegła, że w pewnym momencie niewielkie skalne podejście zmieniło się w osuwisko. Nie mogąc za nic złapać równowagi, sturlała się ze zbocza. Zatrzymała się jednak na czymś ewidentnie miękkim, poczuła też z ludzkie ręce, które chwyciły ją za ubranie. To były drobne rączki, dłonie dziecka.

– Adam! – wykrzyknęła zdumiona, rozpoznając go natychmiast.

Wymacała w ciemności jego twarz, by upewnić się, że to on.

– Miały rację! – wykrzyknął uradowany chłopiec. – Miały rację, jednak tu jesteś! Myślałem, że już cię nie znajdę!

Objął Esterę za szyję, nie pozwalając jej wstać z kolan.

– Adam! – wykrzyknęła ponownie, odwzajemniając uścisk. Z jej oczu ponownie pociekły łzy zarazem niepokoju, jak i ulgi – O Boże, jak dobrze, że tu jesteś! Musimy natychmiast uciekać! Teraz!

– Nie... Poczekaj. Kazały mi tu czekać.

– Kto ci kazał?

– Nie widzę ich, bo tylko do mnie mówią. Też je czasem słyszysz? Pomyślałem sobie, że może gadają też z tobą – zapytał z niepokojem.

Konstruktorzy Światów (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz