5. Wody Aresa

568 67 467
                                    

Witajcie, po dłuższej przerwie. Ten rozdział wyjątkowo dał mi w kość i był dla mnie naprawdę wymagający, więc jestem tym bardziej ciekawa waszych reakcji. Mam nadzieję, że wyjaśni kilka istotnych wątków. Jest w nim scena erotyczna, ale moim zdaniem, na tyle subtelna, że nikt nie powinien czuć się zgorszony. Dajcie znać, co myślicie!  

***

„Nie było we mnie miłości, nie znałam jej nigdy, a życie moje wypełniały inne pragnienia, będące jak drobinki piasku na wietrze, przesypujące się wewnątrz mych dłoni. Było ich tyle, co złota w sercu Węglowej Ziemi i byłam nimi bogata.

Nie widziałam więc, gdy ona nadeszła, ślepa byłam na nią i przybyła do mnie jak złodziej, zabrała mi wszystko, co miałam i zrozumiałam, że nawet śmierć nie jest tak zachłanna, by obedrzeć mnie z samej siebie".

Cytat z Księgi  Domu Kości

Pisane ręką Achai Ossa


Ciepłe, jasne światło wdzierające się pod suche powieki, wybudziło Filipa ze snu. Silna wibracja potrząsnęła jego ciałem, sprawiając, że natychmiast podniósł się z niezbyt wygodnej pryczy i przesunął dłonią po sklejonych rzęsach, przecierając wciąż zmęczone oczy. Wyjrzał przez okno z grubego szkła i dostrzegł w oddali małą, w całości błękitną planetę, przybliżającą się z każdą sekundą. Była jak szafirowy klejnot, który rósł i stawał się coraz większy.

Seymerem poruszył nagle kolejny wstrząs. Olbrzymi frachtowiec, w którym się teraz znajdował, najwyraźniej właśnie lądował, a sekundę później lazurowa woda rozpryskiwała się już o wielki kadłub.

Filip, ubrany w przewiewny, lniany strój wysiadł prędko ze statku i przeszedł długim, białym pasem portowym, obsadzonym lekko kołyszącymi się pod wpływem bryzy, palmowymi drzewami, aż do biur w głębi portu. 

Cały Ares wyglądał właściwie jak dobrze utrzymane portowe nadbrzeże, jak niekończąca się wypełniona słońcem i zapachem morza promenada. Seymer pomyślał, że ostatnio ma pecha do wilgotnych, dusznych planet, lecz skoro musiał wybierać pomiędzy Rubieżami, które oprócz tego, że były mokre, to dodatkowo jeszcze brudne, zimne i cuchnące, to zdecydowanie wolał Aresa. Mając świadomość, że może zawsze znaleźć się w gorszej sytuacji, poprawił mu się nieco humor.

W biurach sprawdzono jego dokumenty, przydzielono mu zakwaterowanie w  jednej z tawern i przekazano wszystko, co niezbędne, by mógł wziąć udział w tym całym absurdalnym przedstawieniu, w którego świętość za grosz nie wierzył. Korzystając ze swojego statusu nauczyciela w Akademii, natychmiast wystąpił również o pozwolenie na korzystanie z biblioteki oraz archiwów panującego tu rodu, co uzyskał praktycznie od ręki.

Wszystkie budynki na Aresie wyglądały identycznie. Pobielone, niskie domy podobnej wielkości, były tak nieskalanie schludne i czyste, jakby wybudowano je wczoraj. Dla odmiany, siedziba rodu stworzona na wzór ziemskiego zamku, straszyła już z daleka swoją brzydotą. I dokładnie tam musiał się udać Filip.

Seymer, gdy tylko znalazł się w bibliotece pełnej szklanych dysków poustawianych na półkach razem z zakurzonymi, ciężkimi woluminami ksiąg, natychmiast zaczął się rozglądać za drzwiami do innych pomieszczeń. To, że zostały one zamknięte i zakodowane, zaznaczyło bardzo niewiele, przynajmniej dla niego. Upewnił się, że nikt na niego nie patrzy, a następnie odnalazł jakieś przejście i bez najmniejszego wahania przemknął się na szeroki korytarz. Zgodnie z tym, co pokazywały mu wcześniej odczyty w laboratorium, fragment medalionu Izabeli musiał znajdować się gdzieś w częściach prywatnych tego olbrzymiego zamku. 

Konstruktorzy Światów (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz