8. Filip

388 59 268
                                    

„Nie byłem nigdy prawy i przeklinali mnie ludzie. Przeklinała mnie ziemia, która mnie nosiła. Przeklinało mnie niebo, które na mnie patrzyło i wszystkie grzechy zbierałem na sobie, jak pustynny pył przylegający do szaty. Wystarczyło jednak odrzucić swe odzienie, by stać się na powrót czystym."

Cytat z Księgi II Domu Kości

Pisane ręką Atylli Ossy


Filip czuł w ustach ostro-kwaśny smak alkoholu, który stopniowo, ale konsekwentnie zagłuszał wszystkie inne odczucia. Tworzył wrażenie ciepła i przyjemnego mrowienia, rozchodzącego się wzdłuż jego masywnego karku, spływającego niczym woda do ramion i czubków palców.

Seymer stał teraz na plaży, słuchając szumu płytkiego oceanu, dotykając gołymi stopami drobnych ziarenek piasku. Zdrowy rozsądek stopniowo w nim gasł i budziły się w nim potwory.

Wykonał kilka kroków, zanurzając stopy w wodzie. Prawie bez mrugania wpatrywał się w fale, mocząc nogawki wytartych, ulubionych spodni. Przypomniał sobie małą łódkę, na której wraz z bratem wypływał na szerokie wody, wbrew napominaniom matki. Chciał smakować morza i przygody. Morska sól zdarła z desek ich małej łajby białą farbę, odkrywając na bokach warstwy surowego drewna. Wtedy wszystko było jeszcze dobrze, był jeszcze sobą.

Pomyślał o Małgorzacie, która ostatnio zaczęła rozdrapywać mocniej jego rany, a jej natarczywe pytania doprowadzały go prawie do szału. Co miał jej do cholery powiedzieć?

Prawda by ją złamała, tyle lat starał się ją przed tym chronić i był w tym skuteczny. Nie musiała wiedzieć, że to on był bezpośrednim powodem śmierci Lamis. Zanim się zorientował, zakochał się w niej, chociaż była od niego ponad dziesięć lat starsza. Połączyło ich cierpienie i samotność. Było za późno, gdy zrozumiał, co zrobił.

Jego bezmyślne pragnienia i własny pech, sprowadziły na wszystkich nieszczęście. Pani Miast nie mogła mu wybaczyć tej urazy, grzechu zbrukania własnej siostry, ale to nie wobec niego wyciągnęła konsekwencje. Kazała płacić jej. Filip zbyt często pogrywał sobie z imperatorką, sądził jednak, że do stracenia ma tylko siebie. Pomylił się.

A teraz to ludzkie nasienie zła przetrąciło coś w Małgorzacie, w dziewczynie zaszła jakaś zmiana.

Seymer podniósł butelkę do ust, napił się, wzdrygnął lekko i z wściekłością zamachnął, wrzucając szkło do wody.

Spojrzał w miejsce, w którym zatopiła się butelka, tworząc na wodzie wielkie, falujące koła i uświadomił sobie, że nawet w połowie nie jest tak pijany, jakby tego w tym momencie pragnął oraz iż właśnie wyrzucił całkiem przyzwoity, ledwo co napoczęty koniak do oceanu.

- Kurwa - mruknął.

Włożył buty i nieśpiesznym krokiem udał się na nadbrzeże, by naprawić ten błąd.

Tanie junońskie bary, pełne zapachu haszyszu, szeptów sprzedajnych kobiet oraz wstrętnego rechotu mężczyzn, były stałym elementem wystroju nadmorskich uliczek i wrosły w miasto, jak rak w zdrową tkankę. Seymer bez zastanowienia wszedł do jednego z pubów, pozornie nieróżniącego się od pozostałych. Ten sam wulkaniczny kamień, piaskowy kolor ścian, pozbawione wyrazu, pachnące potem, dymem i alkoholem pstrokate wnętrze z niskimi krzesłami i poduszkami w podłużne, kolorowe, pasiaste wzory, ustawionymi obok wyblakłych orientalnych stolików.

Znał to miejsce doskonale, ratowało go w takich chwilach jak ta, a ci, którzy mieli do niego interes, wiedzieli, że właśnie tu mogą go znaleźć.

Usiadł przy stoliku, odmówił fajki i poprosił o koniak, który szybko mu przyniesiono. Bogatych, stałych klientów, zawsze obsługiwano sprawniej.

Konstruktorzy Światów (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz