11. Herodiada cz.1

237 42 161
                                    

"Jeśli wrzucisz pomiędzy dwa gryzące się węże gałązkę leszczyny, przestaną się kąsać i oplotą ją razem, nachylając ku sobie swoje wąskie, błyszczące głowy. Wie to każdy, kto miał do czynienia z gadami".

Cytat z „Arkan Merkurego",

traktatu politycznego, Autor nieznany.

Herodiada wykonała kolejny obrót, a Adam ponownie pochylił głowę nad wielką, szklaną misą, która chybotała się mu niepewnie na kolanach. Skóra chłopca wyglądała jak bielona kartka papieru, zaś pod oczami wykwitły fioletowe sińce, dodając twarzy niezdrowej, pełnej niepokoju, chorobliwej głębi.

- To owoce, które przywiozłaś - odezwała się Matylda, wskazując ręką na srebrną tacę stojącą w pobliżu chłopca. - Tak jest od dwóch godzin. Podałam mu wszystko, co trzeba, a on dalej...

Nagle jej słowa przerwał pełen bólu jęk, który sprawił, że siostry uniosły wzrok i spojrzały na Adama siedzącego na jasnej kanapie.

- No właśnie. Rzyga jak pies - dokończyła. - I z twojego planu nici...

Eleonora, patrząc na Adama, trzęsła się lekko, było jej zimno i czuła, że sama zaraz może się rozchorować. Powietrze na stacji było jakieś inne, mogłoby się wydawać, że systemy podtrzymujące życie nawalały albo coś dostało się do wentylacji. A jednak wszystko przynajmniej teoretycznie było w porządku. Nie mogła się mylić, sprawdziła dwukrotnie. To z nią musiało być coś nie tak.

Zerknęła na Esterę, obejmującą brata i zmrużyła oczy. Chłopiec wyglądał, jakby nic do niego nie docierało, nie ulegało wątpliwości, że jest chory i za szybko nie wydobrzeje.

Eleonora wskazała Matyldzie gestem okno po drugiej stronie pokoju i dopiero gdy odeszły od rodzeństwa na odległość kilku metrów, odezwała się ponownie.

- Mój plan przestał działać w tej samej chwili, w której oni znaleźli się w naszym czasie, a ja zobaczyłam potencjalne konsekwencje w strukturze wydarzeń. Niemniej pokazywanie Seymerowi dziewczyny, jest dla mnie z pewnych względów dość ryzykowne. Wolałabym wystawić mu chłopca.

- Nie rozumiem, czemu upierasz się przy chłopaku? W każdym razie życzę ci powodzenia, siostrzyczko! Spróbuj go sama pozbierać.

- Ciszej - warknęła Eleonora.

Adam w tym samym momencie podniósł się wreszcie znad miski. Zdawał się teraz jeszcze bielszy niż wcześniej, prawie przezroczysty.

- Do diabła - mruknęła Eleonora, patrząc na zmęczoną twarz chłopca. - Sam zabieg nie powinien być specjalnie ryzykowny, ale nie mogę być pewna, że dawca nie dozna czegoś w rodzaju szoku. On musi być w dobrej kondycji, to warunek konieczny. Poza tym powinno mu już przejść. Jesteś pewna, że to zatrucie?

- Nie jestem medykiem! Czego ode mnie oczekujesz? Robię, co mogę! Dałam mu leki! Może ich żołądki są inne niż nasze?

- Prosiłam cię, nie krzycz tak. Oni wszystko słyszą. Być może to rzeczywiście problem z adaptacją do nowego środowiska. Adam nie przyjął nanitów, a ja nie pomyślałam, aby go czymś wzmocnić. Gdy tylko wyzdrowieje, naprawię ten błąd.

Eleonora wzięła głęboki oddech i spojrzała na podłogę wyłożoną białymi kaflami, w których odbijała się jej twarz. Wyglądała niewiele lepiej niż Adam. Stres od wielu dni zjadał ją od środka, drążył jak mały robak jabłko, siał spustoszenie niczym przeklęty, podstępny pasożyt, czający się w wewnątrz schorowanych tkanek. Przeżycie gwarantowała zmiana kolejności wydarzeń, ale przeznaczenie najwyraźniej nie dawało wcale za wygraną.

Konstruktorzy Światów (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz