ROZDZIAŁ I

75 5 6
                                    

Czekoladowe loki muskane przez wiatr, tańcują energicznie na moich ramionach, niczym płomienie rozjuszone na palenisku. Łaskoczą skórę na szyi i dekolcie, doprowadzając mnie prawie do śmiechu. Promienie zachodzącego słońca, które zwiastuje nadchodzący wieczór, ogrzewają odsłonięte skrawki mojego ciała. Z oddali rozchodzą się głosy, a ja się uśmiecham, bo uwielbiam ten gwar. Głośny tupot wielbłądów i koni pustynnych, szelest monet, śmiech biegających dzieci i żwawa dyskusje targującego się klienta z kupcem o torebki z przyprawami. Prawie czuję ich zapach – ostrość papryczki chilli, pieprzu cayenne i suszonego czosnku. Jednak nie tylko te aromaty sprawiają, że żołądek zaczyna mi głośno burczeć, ale woń cytrusowych owoców. Zdaje mi się, jakby ktoś stał obok mnie i obierał ze skórki soczystą pomarańczę. Na samą myśl wzdrygam się i otwieram szeroko oczy, obserwując czy nikogo wokół mnie nie ma. Zakrywam włosy i twarz chustą, udając, że daje mi to choć odrobinę bezpieczeństwa. Jednak dopiero, gdy otaczam się mrokiem, ruszam przed siebie, wiedząc, że nikt mnie nie zauważy.

Wymijam stare, nieużywane i zrujnowane stragany, skręcając w stronę głównej uliczki rynku i widzę. Widzę to wszystko, co sobie przed chwilą wyobrażałam. Biegające dzieci po kamienistym deptaku, kryjące się zwierzęta pod drzewami, przed ostatnimi promieniami słońca. Sprzedawców przy swoich kolorowych kramach i ich towar. Odzież, biżuteria, materiały, owoce, warzywa, tworzywa i surowce pochodzenia zwierzęcego. Przechodząc wzdłuż uliczki, czuję przeróżne zapachy, które sprawiają, że napływa mi ponownie ślina do ust. A gdy głośne burczenie mojego brzucha rozbrzmiewa mi w uszach, jestem pewna, że stanowczo zbyt długo nic nie jadłam.

Nie zatrzymuje się nigdzie, nie na dłużej niż powinnam. Mijam kolejne stoiska i przyglądam się tym wszystkim barwom. Pomimo, że widzę to wszystko po raz kolejny, to tak samo jak zawsze zachwycam się rzemiosłem uzdolnionych ludzi. Misternie plecione bransoletki z rzemyków, utkane lniane suknie i skórzane pantofle, wypastowane na błysk wprawiają mnie w konsternacje. Zastanawiam się, jakby to było mieć na sobie tego typu odzież i czy czułabym się zbyt odkryta bez jedwabnych rękawiczek i chusty, gdy z oddali dobiega mnie dźwięk lutni. Zmierzam w jego kierunku, wiedząc, że nastrajanie instrumentów zwiastuje nadejście jednego z moich ulubionych świąt – Święta Plonów. Mieszkańcy Summer, co roku obchodzili je tygodniową zabawą. Jedli do syta i pili na umór, tańcząc przy tym do energicznej muzyki. Raz na dwanaście miesięcy pozwalali sobie na dłuższą przerwę od obowiązków. Rolnicy, kowale, rzemieślnicy, płatnerzy, zielarze i inni – odpoczywali po ciężkim sezonie pracy. Po zebraniu plonów, gromadzili je na czas kilku miesięcy głodu, spowodowanego zbyt wysokimi temperaturami i małymi opadami deszczu. W tym okresie w całym Summer panowała susza. I choć w Sewilli nie była ona tak trudna do zniesienia, ponieważ przez miasto przepływała największa rzeka w krainie, która ułatwiała życie mieszkańcom, to inne zakątki naszego kraju nie miały tyle szczęścia. Posiadały wiele stawów wodnych i jezior, które w większości wysychały i zostawało po nich niewielkie bagna w czasie Wielkiej Suszy.

Natomiast rodzina królewska w czas biesiadowania, obdarowywała swoich poddanych jadłem i popitką, aby bez ograniczeń mogli cieszy się świętem. Jednakże monarchowie nie brali udziału w zabawie. Oni nieco inaczej spędzali ten czas... Oprócz uroczystego rozpoczęcia Święta Plonów wśród mieszkańców Summer, nie robili nic, co mogłoby przywieźć na myśl, że owe święto się zaczęło.

Zatrzymuje się przy straganie piekarza Panam, który piecze najpyszniejszy chleb pszenny. Mężczyzna jest mistrzem, dlatego jego wypieki trafiają do tych najbardziej zamożnych. Widząc, że piekarz jest zajęty obsługiwaniem kobiety z dwójką dzieci, które robią dużo hałasu, rozglądam się i gdy wiem, że nikt mnie nie obserwuje, korzystam z zamieszania i sięgam dłonią w stronę pieczywa.

– Witaj – słyszę szept za plecami, chowając pustą rękę do kieszeni jak oparzona. Klnę w duchu, zastanawiając się, czy widział moją marną próbę kradzieży. Odwracam się w stronę przybyłego, chcąc zobaczyć, czy będę miała kłopoty. – Panie, kupie od ciebie ten małym chleb. – Uśmiechnięty mężczyzna lub chłopak, nie jestem w stanie określi jego wieku, bo jego głowa zwrócona jest w kierunku piekarza, jakby za wszelką cenę chciał uniknąć mojego wzroku.

Słońce w Mroku (Zakończone)Where stories live. Discover now