ROZDZIAŁ VII

17 2 1
                                    


Wysoka temperatura, trudność w przebywaniu w pałacu, stale pojawiające się koszmary, sprawiły, że już trzeci raz w tym tygodniu opuściłam mury rodzinnej posiadłości, żeby zobaczyć się z Garedem, przez co zaczęłam być co raz mniej ostrożna. Julian na ostatniej lekcji przyłapał mnie, że wiem więcej niż to, co mi przedstawiał o mieszkańcach Sewilli i ich tradycjach. Jako, że nauczyciel był pyszny i lubił, jak sypie się w jego stronę pochlebstwami, udało mi się wybić go z podejrzeń, twierdząc, że wszystko wiem od niego i ksiąg, które zalecił mi do czytania. Innego razu strażnik zauważył, jak kręcę się po starym ogrodzie, gdy zmierzałam do wyjścia. Znalazłam jakieś durne wytłumaczenie, a on zalecił pójść do komnaty w celu bezpieczeństwa. Od tamtego czasu bacznie obserwował te tereny, a ja musiałam bardzo się napocić i nadużyć zapasy mroku, żeby wydostać się na zewnątrz. Na szczęście byłam zdeterminowana i nic nie było w stanie mnie zniechęcić.

– Nie wsiądę na tą bestię.

– Bestię? To najłagodniejszy rumak jakiego znam. – Wzdycham, mając nadzieję, że nie będę musiała go za długo namawiać. – Przecież nie boisz się koni. Podkuwasz je! – Gared patrzy się na Serafina niepewnie, jakby nie ufał, że może bezpiecznie dowieźć nas do celu.

– Mówiłem, że ojciec się tym zajmuje, Lore. A koni się nie boje – mówi urażony. – Ale nie do końca im ufam... – Krzyżuje dłonie na klatce piersiowej.

– Taki ufny, a jednak nie ufny – śmieję się. Gared puszcza moją uwagę mimo uszu. – No wskakuj wreszcie. Pieszo nie dotrzemy na miejsce do świtu. – W moim głosie słychać zniecierpliwienie. Mężczyzna to zauważa i nie zwleka dłużej. Koślawię wspina się na Serafina, o mało nie upadając. Na szczęście udaje mi się go złapać za ramię i przytrzymać. Gdy już siedzi drętwo, błądzi dłońmi po koniu, szukając dla nich miejsca.

– Możesz chwycić się siodła, włosia końskiego lub złapać za moją talię – podpowiadam lekko i rumienię się, gdy dłonie chłopaka lądują na moim ciele.

Ściskam lejce, dając znak Serafinowi, że możemy ruszać. Gdy koń robi pierwszy krok, ręce Gareda oplatają się mocniej wokół mojej tali.

– Gared?

– Tak?

– Nie mogę złapać tchu.

– Mi też jest przyjemnie. – Jego głos przybiera dziwny ton. Cichy, niski i chrapowaty.

– Nie o to mi chodzi. Dusisz mnie. – Na moje słowa dłonie się rozluźniają, a do moich płuc wraca powietrze.

– Przepraszam.

– Nie szkodzi. – Ponaglam Serafina i czuję, że zielonookiego zaplatają się mocniej, jednak tym razem z uważnością. Gdy mijamy kolejne kilometry, a obraz przed oczami nam się nie zmienia, nadal pozostaje sam piach i marne krzewy, mój towarzysz się rozluźnia. Kątem oka widzę, jak się uśmiecha.

– Mamy dziś szczęście, że księżyc oświetla nam drogę. Ostatnio jest bardzo łaskawy – mówię. – Nie jesteś ciekawy, gdzie jedziemy? – pytam, nie mogąc przyzwyczaić się do Gareda, który nic nie mówi. Ostatnie nasze spotkania odbywały się w tłoku rozmów i opowieści. Ja głównie słuchałam, a chłopak opowiadał o Springer, domu rodzinnym o wydarzeniach z dnia, gdy się nie widzieliśmy i wszystkim tym, co mu się akurat przypomniało. Spajałam z jego ust każde słowo z rozbawienie i z zaciekawieniem.

– Nie, lubię niespodzianki. – W przeciwieństwie do mnie.

Po godzinie dojeżdżamy na miejsce. Przywiązuje Serafina do krzewu, między czasie prostując nogi. Widzę, jak zielonooki masuje swoje pośladki i wygina się na różne strony.

– Pierwszy raz? – pytam o coś co wydaje nam się obojgiem oczywiste, ale i tak dostaje odpowiedź w postaci wesołego uśmiechu. – Ponoć są najbardziej wyjątkowe. – Rumienię się, na samą myśl, że zaraz przeżyje swój pierwszy raz w innej kategorii.

Słońce w Mroku (Zakończone)Where stories live. Discover now