14. Maledic

137 19 137
                                    

Izabela zapadła w drugi, dużo spokojniejszy i wypełniony ciszą sen. Nie widziała już czarnych mar ani nie słyszała głosów należących do bezcielesnych istot. Zwykłe, pozbawione sensu majaki, przyniosły jej nieco ukojenia i zasnęła tak twardo, że nawet dochodzące z zewnątrz krzyki nie mogły jej zbudzić. Otrząsnęła się dopiero, słysząc pukanie do drzwi i podniesiony męski głos w pobliżu. Uniosła się na łóżku, chwytając odruchowo za broń.

— Panno Izabelo! Czekamy! Już czas! — krzyknął ktoś przez otwarte drzwi.

— Jest już ranek?! — zapytała.

— Tak! Czas na polowanie! Kolejny dzień!

— I skąd niby mam to wiedzieć? — szepnęła, wygrzebując się z łóżka.

Odgłos ciężkich butów na ganku powiedział jej, że mężczyzna, prawdopodobnie jeden z synów Harolda, wyszedł i postanowił najwyraźniej poczekać w pewnym oddaleniu. Ktoś musiał jednak już wcześniej krzątać się po pokoju, bo na stole stał skromny posiłek, składający się z papki ze słodkich warzyw i owsianki.

Nie było to nic specjalnego, ale Izabela z apetytem pochłonęła śniadanie, prędko ubrała się i sprężystym krokiem wyszła na zewnątrz. Gdy tylko otworzyła drzwi, ogarnęła ją miła, rześka bryza, która szybko zamieniła się w dużo mniej przyjemną mżawkę.

Synowie Harloda tymczasem, nic nie robiąc sobie z deszczu, stali przed chatą wesoło gaworząc. Wyglądali tak, jakby topór wojenny między nimi dawno został zakopany i nic, nigdy nie groziło ich braterskiej więzi.

Natura Aurorczyka była dwoista jak jego planeta i tam samo zresztą dziwaczna. Nie sposób było jej zrozumieć, nie będąc jednym z nich. W trakcie polowania wcześniejsze zasady i wszelkie nieporozumienia najwyraźniej przestawały obowiązywać, ustępując miejsca konieczności współpracy.

— Jak jesteście w stanie wyczuć porę dnia, skoro wszystko jest tu wyłącznie umowne? Jedyne, co naprawdę się zmienia to pogoda. — Izabela zagadnęła Nathaniela, spoglądając na pokryte szarymi plamami niebo oraz kłęby mgły sunące w oddali po dnie płytkiej doliny.

Chłopak wzruszył tylko ramionami i również spojrzał na chmury, jakby to tam kryła się odpowiedź.

— Czasami można dostrzec gwiazdy i subtelne zmiany na ziemi. Przyroda ma swój rytm, walary i ptaki zasypiają zawsze o tych samych porach. Przecież planeta dryfuje po orbicie, chociaż jest ustawiana wyłącznie frontem do słonecznej elektrowni. Po prostu nie wolno ufać światłu.

— Na Rubieżach jest podobnie, ale planety obracają się w naturalny sposób. Tylko to pozwala ludziom doszczętnie nie zgłupieć — oświadczyła. — Bez tego...

— Możemy ruszać? — wtrącił się nachalnie najstarszy z synów Harolda, przerywając rozmowę.

— Obyś na polowaniu był tak samo wyrywny — warknęła, patrząc na niego z niechęcią.

Odeszła jednak od Nathaniela i stanęła obok długiego pojazdu w kształcie łodzi. „Sanie" działały w sposób podobny do tutejszej kuli, były jednak zdecydowanie większe i na tyle obszerne, że mogły pomieścić wszystkich naraz, pozostawiając jeszcze wiele swobody podróżnym.

Najstarsi synowie Harolda usadowili się z przodu, zaś Nathaniel tuż obok Izabel. Czuł się najwyraźniej do tego się uprawnionym z powodu ich wcześniejszej pogawędki. Izabela nie zaprotestowała. Chłopak przesłał jej nikły uśmiech, po czym schylił na dno sań i wynurzył się, trzymając w dłoni futro, grubą czapkę i rękawice chroniące przed zimnem. Wręczył je konstruktorce.

— To na ziąb, za Granicą Światła będzie bardzo zimno, dużo gorzej niż na Rubieżach, bo Aurora to jednak wielka planeta i klimat po ciemnej stronie jest przez to ostrzejszy — wyjaśnił.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 2 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Konstruktorzy Światów (wolno pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz