mrok

42 4 2
                                    

Może gdyby nie zawiodła go jako matka, sprawy potoczyłyby się inaczej.

Śniła czasem na jawie, wymyślając kolejne nieziszczone scenariusze, nigdy już niemożliwe do zrealizowania. Gdyby nie dawała sobą pomiatać, miała nieco więcej siły, żeby unieść siebie i syna i odejść gdzieś, gdziekolwiek, gdzie nikt by ich nie odnalazł. Ale nie mogła, nie potrafiła – kiedyś była młoda, silna, potrafiła postawić na swoim. Była największą buntowniczką w rodzinie Prince'ów od wielu lat, może nawet od zawsze. Jako pierwsza postanowiła lansować trendy wprowadzane przez Coco Chanel; jako pierwsza w rodzinie postanowiła zgłębić sekrety mugolskiego świata, dowiedziała się czym jest futbol, radio, samochód; jako pierwsza nie pozwoliła wyswatać się z byle kim, tylko podążyła za głosem serca.

Niewykluczone, że to ją zgubiło – serce było podstępne i zdradliwe, przywiązało ją do mężczyzny, który niedługo po ślubie stał się cieniem samego siebie. Później cień stał się raczej upiorem, straszącym nieustannie w ich domu. Pojawiał się w każdym piszczącym zakamarku, przy każdej okazji sprawdzał, kontrolował, zaciskał w pułapce. Eileen nie potrafiła uwolnić się od bezgranicznej miłości do męża, którego już dawno powinna była przestać tak nazywać. Pozostawał jej priorytetem, zabiegała o niego z wszystkich sił i tylko dla niego wstawała każdego dnia, parła do przodu, próbując sprawić, że choć raz spojrzy na nią jak kiedyś, w młodości, kiedy oboje byli pełni nadziei.

Severus od zawsze dorasta gdzieś z boku, nie jest tak naprawdę częścią jej życia. Karmi go, daje mu miejsce do spania, ale to wszystko, na co jest w stanie się zdobyć. Czuje dziwne obrzydzenie do małego stworzenia, które w rozdzierającym bólu i ogłuszających krzykach udało jej się wydobyć na świat. Poród miał być momentem pięknym i wyczekanym; marzyła, że urodzi w odległym szpitalu, na samym końcu świata, i wychowa dziecko na pasjonata, pioniera, człowieka, któremu warto ufać.

Świat spłatał jej figla, kiedy w ósmym miesiącu ciąży akcja porodowa nagle rozpoczęła się podczas prania. Urodziła małe, chore dziecko, które nieustannie płakało i które sprawiało, że wokół działy się dziwne rzeczy. Tobiaszowi w najmniejszym stopniu nie podobały się te magiczne sztuczki, i kiedy Eileen próbowała mu wszystko wyjaśnić, w gniewie trzasnął ją w twarz. Powtarzało się to wiele razy, dopóki nie zrozumiała, że próby wyjaśnień zawsze będą spełzać na niczym, a winą obarczyła nowonarodzone dziecko.

Z początku może żywiła do Severusa jakieś uczucie na kształt miłości – nie była to na pewno miłość matczyna, taka, jak z opowieści. Ale była wystarczająco blisko, żeby kilka razy Eileen poczuła niemal chęć utulenia go, uciszenia płaczu, ukołysania do snu. Szybko jej się jednak znudziło; dziecko było żądaniem Tobiasza, ona matką być nie chciała.

Tobiaszowi dziecko też szybko się nudzi i rzucają je w kąt. Eileen nie znosi karmienia piersią, więc kiedy tylko Tobiasz jej nie pilnuje, odciąga mleko i próbuje go  jak najwięcej wlać w dziecko z pomocą kuchennej łyżki. Tobiasz, kiedy myśli, że Eileen nie patrzy, czasem budzi dziecko ze snu, żeby zaczęło płakać i krzyczy na nią, że nie potrafi go uciszyć. Eileen, kiedy Tobiasz nie patrzy, rzuca Silencio na dziecko i odchodzi, żeby nie słyszeć bezustannych jęków i pisków. Tobiasz, kiedy Eileen nie ma w pobliżu, wynosi je na zewnątrz i zostawia tam na chwilę, żeby uwolnić się od jego widoku.

Severus szybko dorósł i ani się obejrzała, formułował już złożone zdania i kradł jej pensy z kieszeni płaszcza. Całymi dniami włóczył się po okolicy, raz po raz oblewając lekcje w szkole, co Eileen korygowała z drobną pomocą magii. Nie chciała zainteresowania jej rodziną i rozgłosu, więc tyle mogła dla niego zrobić.

Niedługo przed tym, jak Severus poszedł do szkoły, Tobiasz stracił pracę. I tak już upiorna okolica upadła na dno, kiedy zamknęła się pobliska fabryka i niemal wszyscy w sąsiedztwie stracili źródło utrzymania. Eileen prosiła, błagała, żeby się stamtąd wynieśli; nie było to może etyczne, ale nie o etykę chodziło w jej życiu i choćby miała rzucić ciemne uroki na setki osób, zrobiłaby to. Ale Tobiasz nie chciał – więc ona też nie chciała. Całe dnie spędzała na pruciu i szydełkowaniu kolejnych swetrów i szalików, które sprzedawała za psie pieniądze sąsiadom. Czasem, potajemnie, uzdrawiała kogoś i zanim Tobiasz miał okazję nabrać podejrzeń, skąd wziął się nagły zastrzyk gotówki, wydawała wszystko na obiad bardziej wystawny, niż mdła zupa z obierków.

mrok|severus snapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz