Rozdział 2: Witamy w Oikoumene

37 9 3
                                    

Ostatni przystanek na trasie stanowiła gospoda przy wjeździe do stolicy. Niewidzialny postanowił najpierw osobiście jechać do portu, zaplanować transport i rozeznać się w panującej tam sytuacji, a jego towarzysze w międzyczasie mieli zaczekać na niego lokalu, starając się nie wzbudzać żadnych podejrzeń.

Zadowoleni z takiego stanu rzeczy porywacze, gawędząc, zajęli wolne stoliki, po czym zamówili jedzenie i picie, zostawiając Sheherazade z jednym z wartowników. Herszt bandy powrócił po około pół godziny, niosąc ze sobą dobre wieści.

– Musimy tylko przedostać się na grecką stronę miasta. Stamtąd pewien żydowski kupiec obiecał mi, zabrać nas do Wenecji. Dla niepoznaki popłynę osobno z dziewczyną łodzią. Wszyscy spotkamy się w porcie.

Dojedli w pośpiechu aromatyczny gulasz z baraniny, popili gorącą kawą i opuścili gospodę. Niewidzialny od razu skierował swe kroki w stronę powozu.

– Znajdźcie mi jakiś duży worek – nakazał, gładząc dziewczynę po skołtunionych, ciemnych puklach.

Wzdrygała się na każdy jego ruch, próbując krzyczeć pomimo zatkanych ust.

Podjechał kawałek razem z nią z tyłu, po czym zapakował ją do płóciennego wora, upewniając się, iż może swobodnie w nim oddychać. Ułożył go ostrożnie na dnie małej łodzi i powiosłował w stronę migających świateł greckich tawern. Pomimo zasłony, doskonale czuła słony, morski zapach i łagodne kołysanie fal.

Kiedy dobili do brzegu, przerzucił ją sobie przez plecy i ruszył w stronę czekającego na niego okrętu kupieckiego pod bizantyjską banderą. Po skrzypiącej kładce wszedł na pokład kupieckiego galeonu i został pokierowany przez załogę do przeznaczonej dlań kajuty. Worek opadł na drewniane deski, więzy unieruchamiające ręce i nogi puściły, zostawiając po sobie dotkliwe odparzenia. Następnie zdjęto jej knebel i odwiązano oczy. Znajdowała się pogrążonym w półmroku, ciasnym pomieszczeniu z jednym tylko maleńkim, okrągłym okienkiem. Zamrugała kilkakrotnie przyzwyczajając się do półmroku i rozruszała zdrętwiałą szczękę.

– Poczekaj tu chwilę sama, zaraz ktoś przyjdzie cię oporządzić – oznajmił. – Tylko bez żadnego kombinowania! Jeśli przyłapię cię na próbie ucieczki, odetnę ci język! – zagroził.

Sheherazade wolała nie wystawiać jego cierpliwości na próbę. Podejrzewała, iż byłby zdolny spełnić swoje groźby. Gdy wyszedł, stanęła na drżących nogach na pustej skrzyni, by wyjrzeć przez bulaj. Z rozczarowaniem położyła się w hamaku, gdyż całą okolicę spowijała nieprzejrzana mgła.

Przynajmniej dowiedziała się, co wydawało z siebie te diabelskie piski – mewy. Choć do nie tak dawna marzyła, by je usłyszeć, nie sprawiło jej to żadnej satysfakcji. Nie minęła minuta, gdy po drewnianych schodkach do kajuty zszedł gruby mężczyzna, jeden z jej porywaczy. Czoło miał szerokie i kwadratowe, nos płaski, a usta wydatne, przez co wyglądał jak dorodny szympans. Niósł ze sobą wiadro zimnej wody. Usiadł obok niej i wilgotną szmatką zaczął przecierać jej twarz. Utrudniała mu to jak tylko mogła, odwracając głowę i wiercąc się nieustannie. Brzydziła się nim, a jego nieświeży oddech wywoływał u niej mdłości.

Postawił obok niej na beczce talerz kaszy i peklowanej wołowiny w postaci czarnych, cuchnących padliną płatów. Choć jej zasuszony żołądek desperacko domagał się jedzenia, ostentacyjnie strąciła naczynie na podłogę.

– Co ty robisz?! Zwariowałaś?! – oburzył się zbój, łapiąc je w ostatniej chwili. – Masz żreć, bo inaczej zdechniesz!

To powiedziawszy jedną ręką zatkał jej nos, zmuszając do otworzenia ust, a drugą przytrzymał łyżkę. Ścisnął mocno jej policzki, dopóki nie połknęła całości. Czuła, jakby przełykała rozkruszone szkło zmieszane ze łzami.

Rosa Bizantina [w trakcie edycji] Donde viven las historias. Descúbrelo ahora