Rozdział 6: Troje to już tłok

28 8 0
                                    

Wracając z wizyty kontrolnej w swoim teatrze, carewicz Bastian postanowił wpierw przejść się po pałacowym ogrodzie, skąd dobiegały radosne śmiechy dwórek, spędzających beztrosko czas na świeżym powietrzu i korzystających z litości gasnącego powoli na nadchodzącą jesień słońca. Tego dnia znajdował się wręcz w wyśmienitym humorze, gdyż sztuka, nad którą ciężko pracował od swojego powrotu do Bizancjum, zapowiadała się nadzwyczaj obiecująco, zaś młodzi aktorzy, wykazywali się wyjątkową wrażliwością i zrozumieniem głównych motywów dramatu, do tego stopnia, że pierwszy raz od dawna, nie wyrzucił w gniewie nikogo na bruk w dniu premiery. Nie mógł się więc doczekać, aż tego wieczora na własne oczy ujrzy reakcje Justyniana na jego dzieło.
Przechadzając się żwirową aleją, wspominał wszystkie dawne schadzki ze służącymi, zaś pamięć miał dobrą i każdy krzak lub drzewo przypominały mu o chwilach błogości i namiętności spędzonych z rozochoconymi niewiastami. Po długiej nieobecności na dworze, zamierzał znów wyruszyć na łowy, zaś najlepszą oraz najłatwiejszą ofiarę stanowiły nie odstępujące na krok Flavii-Carlotty damy dworu. Każda z nich niczym najcenniejszy skarb, została wysłana przez swoją wpływową i obrzydliwie bogatą rodzinę, by móc służyć przyszłej cesarzowej i być może, zdobywszy jej względy, uszczknąć co nieco tytułów i ziem dla swych rodów. Każda z nich od dziecka uczona była sztuki dworskiego flirtu i kokieterii, do perfekcji opanowując uwodzenie i kuszenie wpływowych dworzan. Tańczyły zgrabnie jak motyle między kwiatami, śpiewały głosem słowików i morskich syren. Umilały czas swoją rozmową i wdziękiem, marząc o życiu prawdziwej księżniczki.
Każda z nich, oprócz Aggeliki.

Bastian natychmiast rozpoznał perską księżniczkę, jak tylko ją zobaczył, chociaż w miarę dorastania jej twarz wreszcie nabrała jakichkolwiek proporcji. Mimo to, wciąż kryło się w niej coś dziwnego, coś orientalnego i egzotycznego. Zmęczona ciągłym usługiwaniem Flavii-Carlottcie i otaczającym ją ciągłym zgiełkiem dziewczyna skryła się wśród różnobarwnych bugenwilli, gdzie na kamiennej ławeczce czytała w skupieniu tekst maleńkiej, aczkolwiek treściwej książeczki. Co jakiś czas uśmiechała się sama do siebie i natychmiast przestawała, jakby zawstydzał ją ten fakt, ponieważ osobie znajdującej się w jej sytuacji przecież nie wypadało się nigdy uśmiechać.

— Aggeliki! — rozległo się nagle wołanie genueńskiej księżniczki, wykrzyknięte tonem nieznoszącym czekania ani sprzeciwu.

— Już idę! — zawołała na odczepnego przez ramię. Nie przywykła do usługiwania komukolwiek, więc tym bardziej nie znosiła oczekiwania od niej zbędnego pośpiechu.

Zsunęła bose stopy na trawą, lecz nie spieszyła się, by stanąć przed obliczem swej pani. Zamiast tego, chłonęła ostatnie linijki tekstu. Niezdarnie spleciony przez niewprawione w sztuce fryzjerstwa palce gruby, francuski warkocz opadł jej na ramię.

— Aggeliki! Przyjdź tu natychmiast! — ponagliła ją Flavia-Carlotta.

Dziewczyna wywróciła oczami i z wielką niechęcią wymalowaną na twarzy, udała się w kierunku, skąd rozlegał się krzyk, trzepocząc szerokimi rękawami białej tuniki niczym turkawka. Nie umknęło uwadze carewicza, iż przez nieuwagę i pośpiech, zostawiła na ławce swój tomik. Zaciekawiony, cóż to za dzieło pochłonęło bez reszty dziewczę o szmaragdowych oczach, niczym szpieg zakradł się między bugenwille i ostrożnie ujął książkę między dłonie. Na skórzanej okładce złotem w słońcu błysnęły lekko zatarte arabskie litery. Bez problemu odczytał tytuł, wskazując iż ma do czynienia ze zbiorem poezji jednego z najwybitniejszych arabskich poetów - Imru Al Quaysa i otworzył go na losowej stronie. W tym samym momencie spomiędzy pożółkłych stronic wprost na jego skórzane buty z wysoką cholewką wypadła zgięta w niewielki kwadracik karteczka. Schylił się natychmiast i mając świadomość, że i tak prawdopodobnie czeka go piekło, posunął się o krok dalej.

Wyprostował palcami papier i pochylił się nad jej treścią. Starannym pismem, alfabetem greckim zapisano na niej kilka równym linijek czegoś, co najwidoczniej było amatorskim wierszem.

— „Powiadają: Śmierć znajdzie cię nawet w najwyższej wieży.
A ja wciąż czekam.
Zabrała już moich braci, moje dzieciństwo i moją niewinność.
A ja wciąż czekam.
Pochowała mnie żywcem wśród piasków pustyni.
A ja wciąż czekam.
Pustynne szakale nocą wyśmiewają mój los.
A ja wciąż czekam.
W oddali kusi tętniąca życiem oaza, ale to tylko złudzenie.
A ja wciąż czekam.
Moje ciało powoli umiera, wycieńczone duchotą i suszą.
Lecz ona nie przychodzi.
Nie miłuje się nad tymi, co umierają za życia
" — przeczytał na głos..

Bez chwili zastanowienia, schował zawiniątko wprost do kieszeni swojego eleganckiego szustokoru, prychając drwiąco pod nosem. Wahał się jeszcze tylko, czy nie odłożyć zbioru poezji na swoje miejsce, by jego właścicielka z ulgą mogła odnaleźć go tam, gdzie, go zostawiła, jednak wydawało się to zbyt nudne i za mało intrygujące. Postanowił oddać Aggeliki jej własność osobiście, lecz nie czynił tego z czystej uprzejmości i wrodzonej dobroci. Wręcz przeciwnie: zamierzał upokorzyć ją na oczach całego dworu. Nie znał litości. Pozostało mu jedynie zdobyć nieskalaną duszę Aggeliki i zbezcześcić ją swoim zepsuciem.

***

Rosa Bizantina [w trakcie edycji] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz