Rozdział 9: Vanitas

28 5 0
                                    

— Naprawdę nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć... — wyznał targany sprzecznymi emocjami Justynian, z ulgą opierając głowę na kolanach Aggeliki, zupełnie jakby zdjąwszy z cesarską tiarę i maskę surowego monarchy, zrzucił z siebie cały ciężar władzy.

Siedzieli wspólnie bezpiecznie skryci wśród miękkich poduszek na tarasie i z rozmarzeniem spoglądali w nieuchwytne historie antycznych czasów utrwalone na nieboskłonie przez bogów w formie konstelacji.
Dziewczyna wierzchem dłoni delikatnie pogłaskała go po wciąż rozgrzanym policzku i rozpoczęła dobrze jej znaną opowieść, którą matka zwykła opowiadać jej do snu w perskim haremie:

— Jak byłam mała, ojciec opowiedział mi pewną bajkę. Żył niegdyś w Turcji sułtan Sindibad, którego największym zamiłowaniem były polowania. Miał on też wiernego Sokoła, którego zabierał ze sobą na każde łowy. Pewnego razu, ścigając gazelę, poczuł pragnienie i postanowił napić się wody z pobliskiego stawu. Zamoczył swój kielich w płytkiej wodzie i przytknął go do swych ust, lecz nim zdążył wziąć pierwszy łyk, Sokół zatrzepotał skrzydłami i wytrącił mu go z rąk. Sytuacja powtórzyła się wielokrotnie, aż w końcu rozgniewany sułtan dobył szabli, by ukarać ptaka za jego niewdzięczność i wtedy ujrzał, że na znajdującej się tuż nad stawem gałęzi siedzi jadowity wąż, a jad z jego kłów skapuje wprost do wody. Wtedy zrozumiał też, że przez jad żmii, gotów był pozbawić życia swojego najwierniejszego przyjaciela...— zakończyła swoją opowieść księżniczka. — Evren cię kocha i nigdy nie wystąpiłby przeciwko tobie. Macie tylko siebie... To jadowite wężę chcą was poróżnić...

— Obyś miała rację... — westchnął cesarz, żałując, że przyszła cesarzowa oprócz posiadania miłej dla oka urody, bardziej znała się na skomplikowanych ściegach i europejskich tańcach niż polityce. — Co ja bym bez ciebie zrobił...

Przyjemny sierpniowy wiatr poderwał opadłe płatki kwiatów i przegnał je między migoczącymi płomieniami świec po tarasie. Oboje zamilkli, napawając się widokiem wyhaftowanego na niebie srebrną nicią księżyca.

 ***

Zastrzyk finansowy wynikający ze zwycięskiej wojny i hojności księcia Evrena znacznie przyspieszył pracę nad otwarciem kolejnej jadłodajni Aggeliki, która wyczuwszy w tym świetną okazję na zyskanie w oczach swojej pani i jednocześnie kierując się obowiązkiem nałożonym na nią przez cesarza, postanowiła przekazać patronat nad nią Flavii-Carlocie. Usłyszawszy po raz pierwszy jej pokorną prośbę, genueńska księżniczka niemalże cmoknęła powietrze z zadowoleniem i posłała Isabelli i Biance-Marii spojrzenie, świadczące o bezdennej dumie z jej tryumfu. Nie była przecież próżną idiotką, za którą wszyscy ją uznawali. I chociaż znała swoje miejsce, zamierzała piąć się wyżej i wyżej, wykorzystując do granic możliwości bezradność perskiej księżniczki. Za wszelką ceną, musiała podbić serca ludu, zdobyć poważanie i szacunek na dworze, bo tylko tak mogła uniknąć losu władczyń odsuniętych na boczny tor zaraz po urodzeniu dziedzica tronu. Raz zasmakowawszy słodko-gorzkiej władzy, nie zamierzała wypuszczać jej z rąk, nawet jeśli oznaczało to, że Aggeliki pozostanie cesarską faworytą, zawsze o jeden krok przed nią. Pozostała jedynie cicha nadzieja, że cesarz w końcu znudzi się zarówno nią jak i Girayem i wybierze stateczne życie u boku swojej cesarzowej.

Dlatego też, oficjalne otwarcie jadłodajni nie mogło przejść bez echa wśród wpływowych bizantyjczyków, gdyż doszukiwano się w nich sponsorów kolejnych inicjatyw, a Flavia miała już w planach otwarcie szpitala dla kobiet, tak jak niegdyś uczyniła to cesarzowa Teofila. Nakazała więc swoim damom dworu rozesłać zaproszenia do każdego liczącego się mieszkańca stolicy. Wychowana we włoskim przepychu przyszła cesarzowa, doskonale wiedziała jak dostarczyć rozrywki swoim gościom, przy czym nawet Giray nie mógł się z nią równać, bo każde organizowane przez nią przyjęcie cechowały klasa i wytworny gust, trafiający do każdego, nie tylko do cesarza i dworskiego faworyta. Samo wydarzenie stanowiło miłą odskocznie od ponurej ciszy i aury śmierci wiszącej we wszystkich salach balowych Oikoumene od momentu tragedii w Blachernae.

W wielkim dniu otwarcia, Evren nie mógł narzekać na nudę, więc korzystając z krótkiej chwili swobody o poranku, grą na harfie odganiał uporczywe myśli, oczekując na przybycie Bleuzen. Nie mógł przestać myśleć o nieudanym zamachu na cesarza oraz bezpodstawnej nienawiści jaką darzył go senator Brutus. Niewielu polityków było świadomym istnienia tajnego pomieszczenia tuż za salą obrad, skąd uważnie przysłuchiwał się wszelkim mądrościom wygłaszanym przez swoich przeciwników. I choć często musiał powstrzymywać się od śmiechu, po raz kolejny słysząc niestworzone plotki na jego temat, lecz tym razem, szala goryczy się przelała.
Powoli po kolei odhaczał kolejne punkty swojego planu opuszczenia na stałe Bizancjum. Kiedyś nie odważyłby się na tak szokujący krok, mając na uwadze dobro Justyniana, gdyż od dziecka czuł niepohamowaną potrzebę opieki nad nim, choć to on był tym młodszym bratem. Jednak zrozumiawszy, że basileus jest w dobrych rękach zarówno brata Bazylego jak i Aggeliki, zamierzał w końcu skupić się na sobie. Nie oznaczało to całkowitej rezygnacji z kariery wojskowej, gdyby ojczyzna go potrzebowała, natychmiast ruszyłby z odsieczą, jednak potrzebował odpoczynku i wytchnienia od podążającym za nim niczym cienie demonów przeszłości.
Bleuzen od razu wyczuła targające nim emocje, pomimo rosnącego między nimi dystansu. Od dnia przybycia do Bizancjum, każdego dnia udawała się na spotkanie z Bratem Bazylim, by wspólnie pochylić się nad kroniką opowiadającej o rządach Klaudiusza Połączyciela. Wracała do służby często dopiero późnym wieczorem, z palcami poplamionymi od atramentu i oczami czerwonymi od wytężania wzroku, co niekoniecznie podobało się cesarskiej narzeczonej.

— Znowu coś cię trapi — zauważyła.

Evren nagle przestał grać, wstał i stanął przy oknie, odwracając się do niej przodem.

— Ledwo co wróciłem, a już ktoś chciał poróżnić mnie z moim bratem — westchnął.

— Ciągle coś przede mną ukrywasz, Evrenie — powiedziała spokojnie.

Rozmowy z ciekawskimi damami dworu utwierdziły ją w przekonaniu, że nie powinno się budować trwałej relacji na kłamstwach i niedopowiedzeniach. Chciała w końcu ujrzeć twarz ukochanego księcia.

Blondyn drgnął nerwowo i oparł dłonie o parapet.

— Zawsze byłem z tobą szczery — odparł.

— Więc dlaczego nosisz maskę? Chcę poznać twarz człowieka, dla którego porzuciłam ojczyznę i całe swoje dotychczasowe życie!

Bretonka od razu pożałowała poruszenia drażliwego tematu.

— Widocznie mam ku temu swoje powody — rzekł z wyraźną irytacją w głosie.

— Nie ufasz mi?

W odpowiedzi usłyszała ponure warknięcie.

— Nie o to chodzi.

— A o co?

Nie zamierzała dawać za wygraną.

— Nieważne.

— Evren, kocham cię i wiesz, że nie przestanę, nawet jeśli twoja maska skrywa najbardziej odrażającą prawdę! — wyznała desperacko.

— Obawiam się, że tej prawdy nawet ja nie potrafię zdzierżyć, Bijou — oświadczył chłodno i pokierował swe kroki ku drzwiom.

Bleuzen ruszyła za nim.

— Nigdy, przenigdy nie próbuj jej odkryć! — dodał, naciskając na klamkę.

— Gdzie idziesz?

— Do łaźni. Ty też powinnaś się już zbierać, Bazyli nie cierpi braku punktualności, poza tym jej wysokość Flavia-Carlotta chciałaby, byś towarzyszyła jej dzisiaj w jadłodajni... Nie powinnaś jej się narażać brakiem pokory.

— Jak mogę ci ufać, skoro nawet nie chcesz mi pokazać swojej prawdziwej twarzy? — jęknęła.
Odpowiedziało jej głośne trzaśnięcie drzwiami i dudnienie butów Evrena na korytarzu. Nie zdołała pohamować łez. Rozpłakana legła wśród poduszek.

***

Bastian Giray był chyba jedyną osobą niezadowoloną z uczestniczenia w otwarciu nowego przybytku i do to takiego stopnia, że jak tylko znalazł się w mającym zawieść go na miejsce powozie, już zaczął obmyślać plan ucieczki. Jeszcze tego samego poranka Justynian wezwał go do siebie z prośbą, by ten zastąpił go podczas uroczystości, zasłaniając się nawałem obowiązków, chociaż oboje doskonale wiedzieli, iż ta nagła zmiana zdania wynikała raczej z głębokiej niechęci cesarza do plebsu niżeli z faktycznie napiętego grafiku. Nie mając innego wyjścia, nijak pocieszony obietnicą wynagrodzenia mu jego wszelkich trudów, carewicz niechętnie zgodził się wyświadczyć ów przysługę, która znacznie kolidowała z jego wcześniejszymi planami. Aczkolwiek po latach przyjaźni z Justynianem, wiedział, kiedy jego posłuszeństwo mogłoby zostać mu wybaczone, a kiedy przypłaciłby je głową, tym bardziej jeśli odmowa wiązała się rozgrzebaniem gnijących ran i wciąż niezaleczonych traum basileusa.
Nie mogąc znaleźć sposobnej okazji, by wymknąć się niepostrzeżenie z klaustrofobicznej ciasnoty, zaszył się w kącie i z nudów, po raz dziesiąty przetasowywał swoją ulubioną talię pozłacanych kart z będącymi miniaturowymi dziełami sztuki ilustracjami. Co jakiś czas podnosił tylko wzrok i przyglądał się Aggeliki, jak wraz z pracownikami przytułku i pozostałymi dwórkami rozlewała ciepłą zupę do misek i ostrożnie przekazywała je głodnym obdartusom, by następnie wraz z przybyłą na specjalne zaproszenie Reginą przejść się po obszernym, świeżo oddanym do użytku publicznego drewnianym budynku, gdzie znajdowała się szkoła, publiczna łaźnia i noclegownia. Tego dnia ubrana była w olśniewającą bielą, tradycyjną, prawie bezkształtną suknię, a ciemne włosy, jak na każdą szanującą się mieszkankę Bizancjum przystało, skryła pod białym welonym, który przytrzymywał wianek z ceramicznych kwiatów oraz pereł. Pożegnawszy swoją przyjaciółkę na odkrytym dziedzińcu, w pewnym momencie usłyszała odległy śpiew muezina, co nie umknęło uwadze carewicza. Przystanęła i z zadumą utkwiłą wzrok rozpościerające się nad nią lekko zachmurzone niebo. Donośny głos, który wzywał wiernych do modlitwy obudził w niej dawno zapomniane wspomnienia. Choć lata nauk wypleniły z jej duszy wszystko co obce, na nowo kreując jej tożsamość, to w głębi jej serca wciąż tkwiła Persja. Potrząsnęła energicznie głową, jakby chcąc wyzbyć się tych natrętnych myśli. Imię Aggeliki było najpiękniejszym darem, jaki mogła dostać od Justyniana, a zarazem symbolem wierności i oddania oraz przynależności do kultury bizantyjskiej. Z nim odrodziła się na nowo. Przebyła zbyt długą drogę, by zawrócić albo odpuścić: od innowierczyni z piasków pustyń po oświeconą chrześcijankę i faworytę cesarza. Nie potrzebowała obłudnych obietnic Fatmy, sama osiągnęła swój cel. I chociaż wszystko poszło nie tak, Isfahan upadł, Justynian żenił się inną, a Flavia-Carlotta przekształciła społeczny czyn w paradę dla błaznów, spijając całą śmietankę jej ciężkiej pracy, wciąż czuła, że należy do Oikoumene.

— Piękny mamy dziś dzień... — zagaił Bastian, widząc rozmarzenie w szmaragdowych oczach, które szybko ulotniło się na jego widok. — Szkoda, że musimy tu tkwić jak te osły, udając, że doskonale się bawimy. — Przystanął obok dziewczyny i schowawszy dłonie w kieszeniach długiego, czarno-srebrnego szustokoru, zagwizdał cicho pod nosem. — Jak myślisz, ile tej hydrze zajmie pławienie się w twoim sukcesie?— zapytał, nie zrażony brakiem odpowiedzi. — Może dałabyś się zaprosić w ramach przeprosin do mojego teatru? Dzisiaj wystawiam wyśmienity spektakl... Tak się składa, że zaraz się zacznie...

— Uwłaczasz mojej godności swoją propozycją... — burknęła dziewczyna, marszcząc brwi.
Giray chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagą nawiązującą do roli Aggeliki na dworze, jednak ugryzł się w język. Nie chciał zaprzepaścić tak doskonałej okazji do zemsty.

— Naprawdę wolisz spędzić resztę popołudnia tutaj, dusząc w sobie całą tę frustrację, niżeli obejrzeć jedyne w swoim rodzaju przedstawienie? Może zainspirowałoby cię w pracach nad sztuką, jaką wspólnie mieliśmy przygotować na cesarski ślub, hm? — Brnął dalej.

Brunetka zacisnęła mocniej zęby, chcąc ukryć drżenie szczęki. W myślach modliła się o cierpliwość, bo gdyby obdarzono ją nadludzką siłą, bez namysłu wgniotłaby krymskiego księcia w ścianę. Znała swoje obowiązki i chociaż propozycja carewicza wydawała się nadzwyczaj kusząca, nie mogła narazić się Flavii-Carlocie nieposłuszeństwem i utratą dobrego imienia, gdyby ktokolwiek zobaczył ją sam na sam w towarzystwie okrytego złą sławą Giraya.

— Bo chyba zaczęłaś już nad nią myśleć? Zostało niewiele czasu...

— Co to za spektakl? — Aggeliki w końcu uległa.

— Nie ma to teraz najmniejszego znaczenia. Jeśli chcesz zdążyć, musielibyśmy już iść.

— A co z jej wysokością Flavią-Carlottą?

— A czy ona musi o wszystkim wiedzieć? Spójrz na nią! Jest tak zajęta zbieraniem pochwał, że nie zauważyłaby nawet wdepnięcia w koński gnój na ulicy! — Bastian wskazał podbródkiem w stronę dumnej jak paw Flavii-Carlotty.

Bardzo zależało mu na uczestniczeniu w wydarzeniu, jakim była publiczna sekcja zwłok. Takie widowisko zdarzało się niezwykle rzadko i carewicz śmiał nawet twierdzić, iż interesuje go bardziej niż krwawe walki gladiatorów, a zdecydowanie bardziej niż jakaś tam jadłodajnia dla biedoty. Przy okazji mógł odegrać się na Aggeliki, narażając ją na widok, jakiego nie zdzierżyłby nie jeden zaprawiony w boju śmiałek. Publiczne sekcja od dawna cieszyły się ogromną popularnością, stając się swego rodzaju rozrywką dostępną dla każdej sfery społecznej. Cena biletu zależała od zajmowanego miejsca, a także od prestiżu, jaki reprezentował sobą medyk dokonujący badania anatomicznego, zaś Bizancjum słynęło z tego, iż jako pierwsze zezwoliło kobietom na uczestniczenie w tej nietuzinkowej formie spędzania wolnego czasu.

— Dobrze... — zgodziła się po krótkiej zadumie brunetka. „Ty piekielny kusicielu"... – pomyślała, skrywając twarz za wachlarzem ze strusich piór, ponieważ nie chciała by ktokolwiek ją rozpoznał na wymigiwaniu się od swoich obowiązków damy dworu.

Wtopiwszy się w tłum gości, niezauważeni przez którąkolwiek z dwórek, wyszli na ruchliwą i zatłoczoną ulicę stolicy. Aggeliki nie miała jeszcze dotąd okazji poznać tryskającego życiem Bizancjum z tak bliska. Każda cegła, każdy kamień, każdy dom oraz budynek oddychał, zaś nagrzane od słońca mury dzieliły się swym ciepłem z przechodniami. Przez gorące powietrze przedzierały się krzyki kupców, zachęcających do zakupienia ich najwyższej jakości towarów sprowadzanych ze wszystkich zakątków świata.

— Że też musieliśmy trafić na dzień targowy... — Krymski książę wywrócił oczami, próbując przedrzeć się przez tłum na plac Konstantyna Wielkiego.

Drepcząca za nim powoli dziewczyna była o wiele bardziej pozytywnie nastawiona niż on. Z niewinną ekscytacją chłonęła z otoczenia bombardujące ją bodźce: nieznane dotąd zapachy, widoki i dźwięki. Czuła się jak dziecko w baśniowej krainie snów. Z tyłu głowy cichy głosik wciąż podpowiadał jej, iż gdyby Flavia-Carlotta dowiedziała się o jej wybryku, z pewnością wpadłaby w gniew. Nie przejmowała się tym zupełnie. Z Darienem niegdyś co chwila wpadała w tarapaty i zawsze wychodziła z nich cało. Szalone pomysły rodzeństwa doprowadziły nie jedną służącą na skraj załamania nerwowego, zaś sam szach bywał wobec nich bezradny. Często przymykał oko na czyny swoich najmłodszych dzieci, choć potrafił też zaprezentować im niepodważalny autorytet poprzez surowe kary, takie jak słynne zgolenie włosów za dolanie środku na usuwanie owłosienia do szamponu jego nałożnic.

Z czasem tłum nieco się rozrzedził, umożliwiając im swobodne poruszanie się. Dotarli na plac nim miejski zegar wskazał pierwszą trzydzieści. Dziewczyna wnet rozpoznała budynek teatru nie tylko dzięki ogromnemu, stylizowanemu na czasy antyczne szyldowi, ale też przez sam styl architektoniczny nawiązujący do starożytności. Aby uniknąć tłumów tłoczących się w kolejce do głównego wejścia, Bastian poprowadził ją wprost na tyły budowli, gdzie znajdowało się wejście wyłącznie dla pracowników, skąd, odbierając pokłony ze strony obsługi teatru, udali się do cesarskiej loży.

— To co to za sztuka? — spytała ponownie Aggeliki, powoli nabierając podejrzeń.

— Zaraz się przekonasz... — odparł z tajemniczym uśmiechem Giray.

Dziewczyna wnet pożałowała, że jej zamroczony chwilą umysł uległ jego namowom, przeczuwając, że nie przyniesie jej to niczego dobrego.

Na widownie zaczynali ściągać pierwsi widzowie, więc zamilkli speszeni ich obecnością. Giray przed rozpoczęciem spektaklu zdążył zakupić dla siebie oraz dla Aggeliki sprzedawane wraz z innymi przekąskami souvlaki, a także nasączone olejkami eterycznymi chusteczki, po czym na scenę wkroczył światowej sławy lekarz, pochodzący z Niemiec doktor Joachim-Friedrich Scholz. Tuż za nim jego uczniowie z Uniwersytetu Bizantyjskiego, na którym wykładał, wnieśli duży stół z leżącym nań przykrytym płachtą nieboszczykiem. Ubrany w czarny płaszcz mężczyzna z elegancką bródką i zadbanym wąsikiem zdjął z trupa prześcieradło, odkrywając zsiniałe ciało solidnie zbudowanego więźnia. Intensywny smród gnijącego ciała wnet wypełnił powietrze, rażąc najbliżej siedzących obserwatorów. Aggeliki przycisnęła chustę bliżej nosa, starając się od tego momentu oddychać wyłącznie ustami. Nie dała po sobie znać, że najlepiej uciekłaby stamtąd z krzykiem, nie zamierzała dać Girayowi tej satysfakcji. Choć do tej pory była pewna swojej odwagi, widok nagiego mężczyzny wywołał u niej skrajne emocje. Od współczucia, po obrzydzenie, które potęgował fakt, iż za tym człowiekiem kryła się jakaś nieznana nikomu historia. Skazaniec pozostawił po sobie ślad w postaci żałoby u najbliższych, jeśli w ogóle takowych posiadał.

Niektóre kobiety zasłabły już na samym początku, a większość mężczyzn od razu poczuła mdłości. Doktor Scholz powolnym ruchem w skupieniu rozciął brzuch truposza, a nieliczne strużki gęstej, częściowo zakrzepłej krwi spłynęły po żółtawym ciele. Po kolei wyciągał kolejne narządy, prezentując je przybyłym gościom i szczegółowo określał ich rolę w organizmie człowieka, podczas gdy studenci sporządzali obszerne notatki. Blady jak ściana Bastian przyglądał się całości operacji z niezdrową fascynacją, jednocześnie hamując nadciągający nieubłaganie odruch wymiotny, zaś Aggeliki wciąż udawała niewzruszoną.

— Wiesz co, to chyba nie był dobry pomysł! — zwrócił się w końcu do księżniczki, w momencie prezentacji śmierdzącej kwasami trawiennymi zawartości żołądka. Już dawno wypuścił z dłoni souvlaki i nawet nie kwapił się, by je podnieść z ziemi. Stał się ofiarą własnej intrygi.

Wyjątkowo musiała się z nim zgodzić. Przepraszając pozostałych widzów ciasno oblegających korytarz w nadziei ujrzenia chociaż skrawka sekcji, przecisnęli się do wyjścia. Znalazłszy się na pozbawionym oddechu śmierci placu, odetchnęli z ulgą, zdegustowani anatomią własnych ciał. Pod gmachem teatru stało i wymiotowało już kilku innych wrażliwych.

— Vanitas, vanitatum, et omnia vanitas... — wyszeptał carewicz, siadając pod ścianą schował głowę między kolanami. Bezdomny kot otarł się o niego z cichym pomrukiem.

***

Po kłótni z Bleuzen Evren zdążył ochłonąć już w trakcie kąpieli. Jak tylko zanurzył się cały w gorącej, nasączonej solami mineralnymi wodzie opuściło go całe napięcie. Niemal całe, gdyż jął odczuwać okropne wyrzuty sumienia z powodu swojej zdecydowanie zbyt ostrej reakcji na wścibskie zachowanie Bijou. Chciał jak najszybciej ją przeprosić, jednak najpierw musiał wypełnić wszystkie swoje obowiązki. Spotkał się ponownie z dowódcami janczarów, obiecując im konsultacje w sprawie podwyżki żołdu z Justynianem, uzgodnił wysokość rent dla rannych, niezdolnych do dalszej pracy żołnierzy oraz zdał dokładny raport z przebiegu wojny przed Radą Bizantyjską. Miłą niespodzianką dla niego okazała się być nieobecność senatora Brutusa, który zazwyczaj nie szczędził mu mało pochlebnych uwag, dostrzegając każdy, nawet najmniejszy, błąd. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu, spotkał się z pozytywnym odzewem ze strony polityków i usłyszał same pochwały, nawet ze strony starszych od siebie wiekiem i stażem wojskowych.

— Plan ekspansji naszego cesarstwa jest przestarzały — oznajmił wprost, podchodząc do rozłożonej na stole pośrodku sali mapy znanego świata. — Nowe szlaki morskie utorowały zachodnim mocarstwom dostęp do Azji, przez co prowadzące przez Bizancjum szlaki handlowe znacznie opustoszały. Nasze europejskie kolonie nie generują już tyle zysków jak niegdyś. Do tego do Europy zaczęły spływać towary z Nowego Świata.

— Czy znasz więc rozwiązanie naszych problemów, panie? — zapytał generał Anastasios Eliades, wywyższony przez samego cesarza do rangi ministra.

— Tak. Musimy całkowicie zrewolucjonizować naszą taktykę wojenną. Jeśli chcemy uchronić państwo przed bankructwem, następną wojnę powinniśmy stoczyć tu... — Książę wbił palec wprost w Ocean Atlantycki, wywołując niemałe zdziwienie wśród wojskowych. — Jak tylko umocnimy nasze granice na wschodzie, powinniśmy zainwestować we flotę i wysłać na morze korsarzy, by grabili i siali postrach na szlakach, dopóki nie wyrobimy sobie monopolu na tamtych wodach! — wyjaśnił.

Przez salę przebiegła fala pełnych aprobaty pomruków polityków, którzy doszukali się spójności i logiki w pomysłach jego książęcej wysokości.

— Powinniśmy udoskonalić ten plan i przedstawić go jego cesarskiej mości — oznajmił Eliades, po czym zawtórowali mu pozostali.

Evren przyjął wszelkie dalsze uwagi oraz pochwały z pokorą i skromnością, powołując się na najważniejsze dlań wzorce jakimi byli Aleksander Wielki i Juliusz Cezar, tym razem przemilczając kwestię Mehmeta Zdobywcy. Gdyby ktoś, wiele lat temu powiedział mu, że większość swojego życia spędzi w końskim siodle i stanie się prawdziwym postrachem wśród europejskich wojsk, zapewne rozkazałby go spalić na stosie za herezję, pomimo tolerancji panującej w Oikoumene. Teraz popielate włosy księcia zdobiły złote laury, zaś cesarz osobiście nadał mu przydomek „Aslan", czyli lew.

W dobrym humorze po obradach postanowił zajść po Bleuzen i poprosić braciszka Bazyliego, aby puścił ją wcześniej z pracy, by wspólnie mogli udać się na otwarcie jadłodajni, której był sponsorem.

Nareszcie poczuł się gotowy wyznać Bretonce całą prawdę o sobie i swojej przyszłości. Od rana przygotowywał w głowie przypominające spowiedź wyznanie, nie bojąc się o konsekwencje. Zrozumiał, iż Bijou nigdy by go nie zostawiła i zaakceptowałaby to kim jest, ponieważ darzyła go bezwarunkową miłością. Dotychczas cierpliwość wynagradzał jej wymyślimy prezentami, lecz zasługiwała ona na szczerość, poranna rozmowa skutecznie mu to uświadomiła.
Energicznie zapukał do drzwi komnaty mnicha i spotkawszy się z żadnym odzewem, przystawił ucho do modrzewiowego drewna. W pomieszczeniu rozbrzmiewała głucha cisza. Wydało mu się to na tyle dziwne, że bez zaproszenia nacisnął na klamkę i nieznacznie uchylił drzwi. Jego szarym oczom ukazał się namacalny obraz chaosu: powywracane meble, porozrzucane wszędzie notatki i zapach, który znał aż nazbyt dobrze. Położywszy dłoń na rękojeści szabli, butem otworzył do końca ciężkie podwoje i, mając się cały czas na baczności, wkroczył do środka, gótów w każdej chwili przystąpić do ataku. Przez umysł chłopaka przesuwały się najróżniejsze czarne scenariusze i niepokojące myśli. Dobiegający spod przewróconego biurka dobiegł cichy jęk. Wśród splamionych krwią pergaminów w kałuży karmazynu twarzą do ziemi leżał Bazyli. Wciąż tliło się w nim dogasające życie. Zranione sztyletem plecy mężczyzny unosiły się i opadały z ogromnym trudem, ledwie zauważalnie.

— O mój Boże! — wykrzyknął Evren. — Straże!

Podbiegł do zakonnika i ostrożnie odwrócił go twarzą do sufitu.

— Kto to zrobił? Gdzie Bleuzen? — zapytał.

Usłyszawszy nadciągających strażników Bazyli, poruszył niemo wargami, sygnalizująć chęć powiedzenia czegość młodzieńcowi. Blondyn zrozumiał, iż mogły to być jego ostatnie słowa i nachylił się, aby niczego nie przeoczyć.

— Musisz... odnaleźć... testament... twojego dziadka... — wystękał mnich przepełnionym bólem głosem. — Zapamiętaj to... jest klucz... do poznania... prawowitego dziedzica tronu...

To rzekłszy, palcem wskazującym nakreślił własną krwią na posadce dwa rzędy cyfr: I,1,13 oraz 22111617 i starł je zaraz potem, upewniwszy się, że trwale utkwiły one w pamięci księcia.
— Dobrze, ale kto jest za to odpowiedzialny?! Co się stało z Bleuzen?! — drążył dalej Evren, trzymając nerwy na wodzy.

— Panie wzywałeś! — Strażnicy oznajmili swoje przybycie, zmierzywszy wzrokiem pobojowisko.

— Wezwijcie medyka! Natychmiast! — rozkazał, chociaż Bazyli wydał już z siebie ostatnie tchnienie.

***

— Możemy uznać to za remis... — wzruszyła ramionami Aggeliki w drodze powrotnej do przytułku.

Zarówno ona jak i Bastian zdążyli już nieco ochłonąć z emocji, ale widok rozczłonkowanego ciała powracał z każdym mrugnięciem.

— Jestem za... — pokiwał beznamiętnie głową carewicz. — Znudziła mi się już ta dziecinna rywalizacja... Oboje mamy takie samo prawo być zazdrosnymi o cesarza, a skacząc sobie nawzajem do gardeł, tylko oddalamy się od niego... — trafnie spostrzegł. — Powinniśmy współpracować...

— Co masz na myśli? — spytała dziewczyna, wychylając nieśmiało twarz zza wachlarza.

— To, że ta harpia, Flavia-Carlotta, celowo chce nas poróżnić, byśmy się wzajemnie zniszczyli i byśmy dłużej nie zagrażali jej pozycji na dworze. Nie zauważyłaś tego? Nasz konflikt nie tylko dostarczył jej ogrom rozrywki, ale i satysfakcji... Podczas gdy cesarz sam poprosił nas o współpracę... Jeśli faktycznie połączymy siły, możemy wspólnie utrzeć nosa Flavii...

— Powinniśmy więc stanąć na wysokości zadania i zacząć pracować nad naszym spektaklem...

— Czas najwyższy... Ale dzisiaj nie mam do tego głowy...

— Mimo wszystko to było bardzo ciekawe doświadczenie! — rzekła Aggeliki. — Zawsze, gdy widzę zwłoki, uświadczam się w przekonaniu, że dusza ludzka naprawdę istnieje...

— Nie no, całkiem normalne zainteresowanie! — skomentował sarkastycznie chłopak.

Przyspieszyli, widząc nadciagającą ze wschodu zapowiedź ulewnego deszczu w postaci czarnych kłębów.

— Widziałam wiele śmierci w swoim życiu... Nie były to osoby, które znałam za życia, a puste skorupki... Nie wiem, czy rozumiesz o czym mówię — sprostowała.

— Bardziej przeraża mnie świadomość, iż o tym człowieku wiadomo tylko tyle, że dopuścił się straszliwej zbrodni, ale nawet morderca musi mieć przecież jakieś marzenia czy też plany...

— Dokładnie o tym samym pomyślałam na samym początku! Potem skupiłam się na naturze naszego ciała...

— Jesteśmy obrzydliwi w środku, czyż nie? O co chodziło filozofom głoszącym: „Prawdziwe piękno kryje się w wnętrzu człowieka"?

— Może nie mieli okazji uczestniczyć w publicznej sekcji? — zażartowała dziewczyna, rozładowując napięcie. Nagle spostrzegła, że rozmowa z carewiczem wydała jej się całkiem przyjemna. — Pomyśleć, że tak piękne dusze kryją się w tak odrażających... — Nie dokończyła, gdyż przerwał jej idący w ich kierunku strażnik.

— Cesarz natychmiast wzywa wasze wysokości do Blachernae — poinformował mężczyzna, skinąwszy z szacunkiem głową. — Powóz już czeka.

Bastian otworzył usta, chcąc rzucić jakimś naiwnym usprawiedliwieniem, lecz nie było mu to dane.

— Brat Bazyli został zamordowany w swojej pracowni.

Słowa te uderzyły w księżniczkę niczym wymierzona prosto w nos pięść, ponownie wpychając ją w lodowate otchłanie wezbranej rzeki. Cała siła opuściła jej nogi, nie pozwalając na zachowanie równowagi. Cały uliczny gwar ucichł, ptaki zatrzymały się w locie, a bijący w oddali dzwon ogłuszał swym świdrującym czaszkę brzmieniem. Bastian w porę przytrzymał ją przed spowodowanym chwilowym zasłabnięciem upadkiem.

— Powinien cię obejrzeć medyk... — zasugerował, zająwszy miejsce naprzeciwko niej w powozie. Zastanawiał się, czy faktycznie byłaby w stanie tymi swoimi szerokimi ustami połknąć rybę w poprzek.

— Nie. Wszystko w porządku... Po prostu to za dużo emocji dla mnie jak na jeden dzień... — westchnęła, uciekając wzrokiem za pogrążony w deszczowej żałobie świat za oknem.

Początki znajomości z zakonnikiem nie należały do najłatwiejszych. Na wstępie robiła wszystko, aby zniechęcić go do siebie, mając cichą nadzieję, że cesarz po usłyszeniu relacji z Persji Bazyliego, rozmyśli się i zmieni zdanie co do jej wyjazdu do Bizancjum. Dopiero z czasem doceniła jego cierpliwość i dobro, którym zawdzięczała swoją obecną pozycję. To on nauczył ją miłosierdzia, skromności oraz wszelkich cnót. Był mędrcem, przyjacielem i wiernym doradcą, zawsze służącym radą. Bez niego... aż strach pomyśleć co czekało cesarstwo bez niego...

Rosa Bizantina [w trakcie edycji] Donde viven las historias. Descúbrelo ahora