Rozdział 10: Gdzie jesteś, Bijou?

26 5 0
                                    

Evren pod egidą nocy udał się do archiwum. Choć niedługo miało wzejść słońce, główny pałacowy archiwista wciąż nad czymś gorliwie pracował, a wosk świec gęstym strumieniem skapywał na jego biurko. Poczuwszy czyjąś obecność oderwał się na chwilę od studiowania starych akt, lecz nim zdążył się obejrzeć, poczuł silne uderzenie w potylicę w wyniku czego stracił przytomność.

Kiedy rozchylił ociężałe powieki, odkrył, że ma zakneblowane usta i związane za plecami ręce. W dodatku stał na niewielkim stołku, a wokół jego szyi została owinięta gruba lina. Popadł w panikę, nie wiedząc, gdzie się znajdował i co czyha na niego w otaczających go ciemnościach. W mroku zabłysnęła pochodnia, oświetlając wykutą w kości słoniowej sztywną twarz młodzieńca oraz parę szarych oczu, w których płonął prawdziwy ogień podsycony gniewem. Evren jednym ruchem ręki zerwał mu knebel, zaś mężczyzna chciwie zachłysnął się powietrzem.

— Czego chcesz ode mnie, panie?! Jestem jedynie skromnym archiwistą, nie mam ani złota, ani pieniędzy! — zapłakał.

Wciąż szumiało mu w głowie od uderzenia. Obraz wokół wydawał się rozmazany, a mózg odbierał bodźce z kilkusekundowym opóźnieniem.

— Nie skoml, psie! Dobrze wiesz, dlaczego się spotkaliśmy. Wybacz, nie zdążyłem przygotować żadnego wina, czy posiłku, ale warunki do rozmowy są aż nazbyt odpowiednie — odparł oschle książę.

— Ja nic nie wiem! Puść mnie proszę, a może będę potrafił ci pomóc! — zaczął błagać.

Evren pociągnął za trzymany w dłoni koniec liny, której pętla otaczała szyję mężczyzny, lekko go podduszając.

— Co zrobiłeś z Bleuzen?! — wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Interesowała go tylko ta konkretna informacja.

— Z kim?! — Flawiusz grał na czas, udając głupca.

Chłopak znowu pociągnął za linę, tym razem nieco mocniej.

— To twój sztylet znalazłem wbity w plecy brata Bazyliego!

— Zabrali ją! Zabrali ją! — pisnął urzędnik, a pod nim urosła cuchnąca kałuża moczu.

— Kto?!

Pojawienie się kolejnych osób w wątku, tylko komplikowało śledztwo.

— Naprawdę nie wiem! — jęknął, lecz chwilowe odcięcie od tlenu na nowo odświeżyło mu pamięć. — Uciekła z jakimiś papierami i gdzieś je ukryła. Gonili ją.

— Kto? Powoli tracę cierpliwość! — domagał się odpowiedzi Evren.

— Nie wiem!

— Uważasz mnie za głupca, samemu mając intelekt świni?

— Mustaffa Pasza... I ktoś jeszcze... Nie znam go!

— Gdzie ona jest?

— Naprawdę nie wiem! Mają gdzieś swoją kryjówkę!

— Gdzie?!

— Nie mam pojęcia!

— Łżesz!

Książę szybkim susem znalazł się przy mężczyźnie, zaglądając mu głęboko w oczy. Ujrzał w nich zwykły, instynktowny strach.

—Wspominali o jakiejś kryjówce i prawowitym władcy! Tam ją zabrali! — załkał archiwista, kuląc się w odruchu obronnym.

— Gdzie ona jest?! — wrzasnął Evren, wybuchając gniewem i potrząsnął przesłuchiwanym tak mocno, że ten niebezpiecznie zachwiał się na stołku.

Przebiegły uśmiech wstąpił na twarz Flawiusza, gdy wpadł na genialny pomysł mogący uratować mu życie.

— Znam całą prawdę o tobie! — wyznał, licząc na to, że jego słowa skutecznie odwrócą uwagę jasnowłosego. — Wiem, że królowa Eleftheria w noc twoich narodzin powiła na świat bliźniaki, z czego jedno z nich zmarło! — wyrzucił z siebie desperacko, na jednym wdechu, wszystko co wyczytał z akt. — Wiem, że...

— Gówno wiesz! — przerwał mu młodzieniec, przywiązując koniec liny do jednego z licznych filarów podtrzymujących sklepienie pałacu. — Masz ostatnią szansę!

Flawiusz zacisnął usta i odwrócił wzrok.

— Dobrze, że przygotowałem się na tą ewentualność — oświadczył Evren i wyciągnął z kieszeni swojego kaftana zwinięty kawałek pergaminu. — Czytaj! — huknął agresywnie.

Rozbiegane ze strachu oczy archiwisty powędrowały w stronę kartki, na której, pismem złudnie podobnym do jego pisma, został zapisany niepokojący list.

„Ja, Flawiusz Kuropalates, syn Tyberiusza Protostratora, nie mogąc dalej znieść hańby związanej ze zdradą stanu i mojego pana i władcy Justyniana Paleologa, sam postanawiam wymierzyć sobie sprawiedliwość..."

— Nie! Nie zrobisz tego! — krzyknął drżącym od emocji głosem.

— Zabronisz mi? — zadrwił z niego Evren i kopnął podtrzymujący jego ciało stołek.

Flawiusz zawisł w powietrzu, szamocząc się przez chwilę niczym złapana w sieć ryba. Charczał i pluł, walcząc o każdy oddech, dopóki ciężar ciała nie zmiażdżył mu krtani i nie pozbawił życia.

— Szkoda, mogłeś mi jeszcze wyznać parę ciekawych sekretów... — powiedział książę, powoli oddalając się z miejsca zbrodni. — Ale zdradziłeś mi przynajmniej, gdzie mam szukać!
„Oby tylko Bleuzen miała wystarczająco dużo sił..." pomyślał.

W tym stanie niewiele mógł zdziałać i choć serce kazało mu natychmiast dosiąść Azarana i ruszać na poszukiwania, rozsądek podpowiadał zmęczonemu umysłowi zaczerpnąć najpierw chwili wytchnienia i wypocząć. Położył się więc spać, natychmiast opadając w bezpieczne ramiona Morfeusza.

***

Nazajutrz, Justynian tuż po otworzeniu oczu zarządził polowanie, mające odwrócić uwagę wszystkich od bieżących wydarzeń i pomóc w odreagowaniu negatywnych emocji. Słońce jeszcze dobrze nie wpełzło na niebo, gdy cesarski orszak był już gotowy do wyruszenia na do słynnego cesarskiego parku łowieckiego - Philopationu, który znajdował się tuż za północnymi murami miasta. Philipation był miejscem wiosennych oraz letnich rozrywek dworu, gdzie wśród gęstych lasów cyprysów i szemrzących wśród ukwieconych wzgórz strumieni stała cerkiew nad Życiodajnym Źródłem. Według legend, wody cudownego źródła miały cudowne, uzdrawiające właściwości, o czym przekonać miał się we własnej osobie cesarz Leon I, będący świadkiem przywrócenia wzroku niewidomemu mężczyźnie. Nic więc dziwnego, że Justynian wybrał akurat tak umiłowany od wieków przez cesarzy kompleks parkowy na miejsce aktywnego wypoczynku. Powiadomiona ówcześnie służba już wyganiała bogatą menażerię, w tym gazele i antylopy na pastwiska i szykowała gepardy oraz sokoły do polowania. Flavia-Carlotta wraz ze swoimi damami dworu, które nie przestawały mówić o zaginięciu Bleuzen, skryła się w jednym z licznych pawilonów, by przy dźwiękach muzyki, delektować się przygotowanymi dla nich słodkościami podczas oglądania występów włoskiej grupy teatralnej. Brakowało jedynie wśród nich Aggeliki, która w złożonym z czarnego, obszytego grubą miedzianą nicią dubletu i wygodnej spódnicy stroju do jazdy konnej towarzyszyła cesarzowi na jego osobiste zaproszenie. Mimo tego zaszczytu, którego nie dostąpiła nawet lubująca się w luksusie i wygodzie cesarska narzeczona, dziewczyna trzymała się na uboczu, nie chcąc narażać się na złośliwe uwagi pozostałych znamienitych osobistości. Minąwszy ją konno Giray, posłał jej przelotny uśmiech, po czym zaśmiał się pod nosem, rozbawiony jej zawstydzeniem. Zatrzymał się przy Justynianie i powiedział coś do niego półgębkiem, lecz byli za daleko, by mogła cokolwiek usłyszeć. Nie tylko ona trzymała się na uboczu. Azaran był tak samo niespokojny jak jego pan i ze zniecierpliwieniem potrząsał głową, grzebiąc kopytem w ziemi. Serce księcia zabiło szybciej, gdy wśród gęstwiny turbanów i kapeluszy dostrzegł Mustafę Paszę.

Rogi myśliwskie zabrzmiały, spuszczono charty i wyżły ze smyczy, po czym pognano konie w stronę lasu, gdzie każdy ruszył w swoją stronę, wypatrując zwierzyny. Evren ponownie odszukawszy znienawidzonego urzędnika wśród myśliwych, od razu ruszył za nim. Azaran dzielnie przedzierał się przez zarośla i chaszcze, parskając z wysiłku, ale nie poddawał się i, poganiany co rusz przez księcia, dzielnie parł do przodu najszybciej, jak tylko potrafił. Evren czuł, że podążał dobrym tropem. Zagłębił się dość daleko w las, a wokół nie było żadnej żywej duszy. Nikt nie usłyszałby tu wołania o pomoc torturowanego mężczyzny.

Rosa Bizantina [w trakcie edycji] Where stories live. Discover now