CZĘŚĆ PIERWSZA
KOSZMAR
1.
Harrison Fisher
Harrison uwielbiał chodzić na ryby. Było tak i tym razem; chłopak wędrował z wędką w ręku nad pobliskie jeziorko.
Rodzice strofowali go za opuszczanie domu w pojedynkę. Zazwyczaj ograniczali się do prawienia morałów, lecz nie zdarzyło się raz, jak do akcji wkraczał ojcowy szlug.
A dlaczego tacyż oni byli surowi? - spytasz pewnie.
A bo świat znajdował się wtedy w szponach Plagi, która dopadła Ziemię jakąś dekadę wcześniej. Dzieci bez powodu stawały się krnąbrne. Cóż, kilkoro z nich miało nawet na rękach krew. Niektórzy twierdzili, że były to bunty, spowodowane przez godzinne wpatrywanie się w ekran.
Kolejni zaś - głównie poganie - sądzili, iż była to kara od Stwórcy za grzechy ludzkości.
Tak, czy siak - z pewnością nie było to normalne.
Harrison przycupnął na pomoście. Pozwolił, by jego stopy zanurzyły się w chłodnej wodzie. Porwał wiadro z glistami. I jął za chwilę łowić. Nie był to dzień owocny. Ha! Za mało powiedziane!
Harrison westchnął. Wstał, ponuro spoglądając w taflę wody. Nic, a nic! Nie spodziewał się tego, ponieważ wędkował tu od dawna, i nigdy nie zdarzyło się, by rybołówstwo nie przyniosło żadnych efektów. Z miną godną naburmuszonego pięciolatka, ruszył z powrotem do domu, mentalnie przygotowując się na wyzwiska i kazania.
- Hej! - rozbrzmiał nieznajomy głos. Trudno było się doszukać w nim koleżeństwa, bądź wesołości. Ociekał bowiem niemalże jadem. Harrison wzdrygnął się. Ze zmarszczonymi brwiami zastygł.
- Kto to?
Rozejrzał się Harrison wokół siebie, lecz nikogo nie dostrzegł. Stłumił przekleństwo w afekcie. Ponownie chłopiec spoglądał na drzewa oraz krzaki, jego oczom ukazała się grupka jego rówieśników. Wszyscy byli odziani w połatane szmaty i wychudzeni. Musieli należeć do uboższych warstw społeczeństwa.
Harrison już miał brać nogi za pas. Był to tchórz, owszem. Spoglądając w lustro, czuł żal oraz gniew. Łkał nad swym obliczem już długo, choć nie zdawało się, iż ten spróbuje się zmienić. Zanosił się więc łzami, niczym baba.
- Em... Co chcecie...? - głos załamał mu się pod wpływem emocji.
Jeden chłopak splunął, podchodząc do Harrisona, który przełknął głośno ślinę. Cofnął się jeszcze, a rozszalałe jego serce pompowało krew szybciej, niż kiedykolwiek. Nieznajomy parsknął, spoglądając na Harrisona od stóp do głów.
- Co chcemy? - odrzekł - Niech no ja się zastanowię... Może... A, już wiem! Chcemy... spuścić ci wpierdol!
Dwójka chłopaków z grupki podbiegła do Harrisona, który chciał czmychnąć. Nieznajomy zaśmiał się złośliwie, spoglądając na obezwładnionego nastolatka. Rozkazał, by uderzyli go kilka razy, a ci wykonali polecenie bez chwili zwłoki. Harrison miotał się dziko i sapał.
- Fajna wędka - powiedział chłopak, chichocząc.
Harrison wyrwał się od nieznajomych. Nie mieli oni najlepszego refleksu, toteż chłopak popędził, ile sił w nogach. Za sobą słyszał jeszcze bieg innych oraz wyzwiska rzucane pod jego adresem. Ostatecznie jednak musieli się poddać. Harrison ukrywał się w gąszczu, nerwowo rozglądając się oraz przykładając dłoń do broczącego krwią nosa.
Brzdęk, szum, szelest.
Harrisonowe serce zatrzymało się, po czym zabiło mocniej. Gdy już myślał, że jednak ktoś go znalazł, ujrzał balon. Czerwony balon, unoszący się pośród koron drzew. Młokos ponownie zmarszczył brwi, nie mając zielonego pojęcie, co on, u licha, może tu robić.
CZYTASZ
Agresja w pigułce.
FantasyHarrison dorasta w niezwykłym świecie. To, co dla niego jest codziennością, nam wydaje się do bólu egzotyczne, a niemalże fantastyczne. Maszkara, czyhająca w lesie, agresywne dzieci, kierowane żądzą mordu. Cóż, nie będę więcej wymieniać...