Rozdział drugi

7K 895 104
                                    

Arlee

Możesz z nami zamieszkać. Mamy wolny pokój na piętrze. Te dwa zdania tłuką się w mojej głowie przez całe dwadzieścia minut drogi z Centre Bell do Brossard, miasta położonego na wschód od Montrealu. Z jednej strony to bardzo miłe, że Kane nie ma nic przeciwko mojej obecności i właściwie zgodził się na nią, zanim Lucas to zrobił, ale z drugiej... Od kiedy mój brat ma współlokatorów? Mówił mi o tym, a ja zapomniałam? Nie no, akurat to raczej bym zapamiętała.

Pocieram palcami czoło, skręcając w Aleję de Lugano. Zgodnie ze wskazówkami na nawigacji objeżdżam dookoła niewielki Park Étang ze stawem i wjeżdżam na podjazd piętrowego domu z czerwonej cegły, kierując się na tył posesji.

Nie mam pojęcia, czy Lucas i Kane pojechali jednym autem, czy może busem z drużyną, ale jak tylko wejdę do domu, nie zamierzam go opuszczać aż do rana, więc parkuję swoją wysłużoną hondę z daleka od szerokich drzwi garażowych. Tak na wypadek, gdyby mężczyźni nie chcieli zostawiać swoich szpanerskich wozów pod chmurką. Mimo że Domaines de la Rive-Sud to ekskluzywna okolica z ogromnymi posiadłościami, na próżno szukać́ tutaj ogrodzeń czy chociażby bramy wjazdowej ze szlabanem. Stawiam więc, że chłopcy chowają swoje cacka w garażu. Przynajmniej ja bym tak zrobiła na ich miejscu.

Wysiadam z auta i z całej siły trzaskam drzwiami. Oczywiście, że natychmiast odskakują. Robię więc to po raz kolejny. I jeszcze raz. Dopiero za piątym odnoszę sukces.

– Przerobię cię na żyletki – odgrażam się, kierując się w stronę bagażnika. Sięgam po walizkę, która waży co najmniej dwadzieścia kilo, i sapię głośno, kiedy wreszcie udaje mi się ją wyciągnąć. Stawiam ją na kostce, po czym przez chwilę zastanawiam się, czy torbę również teraz wziąć, ale finalnie potrząsam głową i zamykam z hukiem bagażnik. Jutro to zrobię.

Poprawiam plecak na ramieniu i zaciskam dłoń wokół rączki walizki, ale zanim zdołam ją pociągnąć w stronę tylnego wejścia do domu, podjazd rozświetlają światła samochodu. Warkot silnika i głośne dudnienie basów sprawiają, że natychmiast unoszę do siebie brew. Czerwone porsche wjeżdża gwałtownie na posesję, a w tym czasie brama garażowa zaczyna się unosić. Chwilę później auto znika mi z pola widzenia i właśnie ten moment wybieram na to, aby wreszcie się ruszyć. Mój brat jeździ czarnym g-wagonem, więc zakładam, że to sportowe cacko należy do Kane'a.

Jestem mniej więcej w połowie drogi do wejścia, już nawet stoję na drugim stopniu, kiedy z okolicy garażu dociera do mnie nieznany, męski głos.

– Skarbie, co ty myślisz, że robisz?

Odwracam się w stronę faceta i ściągam w niezrozumieniu brwi.

– Co? – pytam niezbyt inteligentnie, wciągając stopień wyżej walizkę.

Koleś się porusza i dopiero, gdy jego twarz rozświetla lampa zawieszona nad tylną werandą, rozpoznaję w nim Damiena Johnsona, dwudziestotrzyletniego prawego obrońcę Montreal Hunters. Jego ciemne oczy wwiercają się w moją twarz z czymś na wzór zaciekawienia i irytacji równocześnie.

– Pytałem, co tu robisz – wyjaśnia oschle. – Kojarzę cię, więc zakładam, że byłaś u nas na jakiejś imprezie, ale sorry, dzisiaj żadnej nie organizujemy, więc zmykaj.

Rozchylam wargi w zdumieniu, co on chyba opacznie rozumie, sądząc po jego następnym komentarzu.

– Na szybki numerek również nie mam ochoty.

Zaciskam mocno szczęki i obrzucam Damiena kpiącym spojrzeniem.

– Sorry, koleś, ale nie dałabym ci się przelecieć nawet wtedy, gdybyś był ostatnim facetem na Ziemi, a ode mnie zależałoby przedłużenie gatunku – informuję obojętnym tonem, po czym stabilizuję kolanem walizkę, żeby mi nie spadła. Następnie opieram dłonie o biodra i spoglądam wyczekująco na mężczyznę. – Będziesz tak stać jak sopel lodu, czy może pokażesz wreszcie, że masz jaja i pomożesz mi z bagażem? No, chyba że ich nie masz... – Spoglądam sugestywnie na jego kroczę. – W sumie to możliwe, sądząc po twojej dzisiejszej grze.

GOALIE / romans, hokej / 31.07.2024Where stories live. Discover now