część pierwsza i jedyna

63 7 3
                                    

- Myślisz, że tak będzie już zawsze?
- Co?
- No, wiesz, ja oparta o twoje ramię. My siedzący na naszej ulubionej ławce w naszym ulubionym parku. Że nic więcej się nie będzie dla nas liczyć i...
- Nie wiem - przerywa mi trochę bardziej zdecydowanym tonem.
- Co masz na myśli? - pytam. Uwalniam się powoli z jego objęć i prostuje się. Próbuję oprzeć się na oparciu drewnianej ławki, ale nie jest wygodna, więc z powrotem wracam do wyprostowanej postawy.
- Wiesz, życie bywa przewrotne. Nawet nie jesteśmy pewni, co czeka na nas jutro - odpowiada, nie zmieniając pozycji. Patrzy na punkt gdzieś w oddali.
Owiał nas październikowy, chłodny wiatr. Kosmyki przednich włosów przykleiły mi się do ust, które posmarowałam balsamem. Ten wiatr to jedyne, co poczułam w tamtym momencie.
- Trochę brutalnie to zabrzmiało - zagaiłam po krótkiej pauzie. - Ja będę optymistyczna, tak na przekór. - Zaśmiałam się słabo. - Wyobrażam sobie, że co by się nie działo, że zawsze będziemy obok siebie. Nawet jak, załóżmy, zerwiemy ze sobą. Będziemy czuli swoją obecność.
Wyczuwam, czy mój rozmówca chce, abym kontynuowała. Jednak nic się nie dzieje. Dalej patrzy przed siebie. Kontynuuję.
- Bo przecież to chyba ma znaczenie, że byliśmy w swoich życiach przez chwilę? Że byliśmy dla siebie najważniejsi? Nie da się o tym zapomnieć.
- Wiem. - Łapie moją rękę delikatnie i odwraca głowę w moim kierunku, patrząc na jego dłoń na mojej. - Ale zetknięcie się z brutalnością może być trudne. Ludzie są i ludzi nie ma.
Wytrącam rękę z jego uścisku.
Prostuję nogi i wstaję. Zakładam ręce na biodra, nie odwracając się do niego.
- Gdyby od razu zakładać, że ludzie kiedyś i tak ze sobą zerwą, związki i miłość nie miałyby sensu. Prawda? - pytam ostrzejszym tonem, zerkając raz na niego, raz na pochmurne niebo. On patrzy na mnie i pochmurnieje. Tematycznie.
- Tak. - Pochyla plecy i opiera podbródek na prawej ręce, lewą mając położoną na kolanach. - Jednak wiem, że ostatecznie zostajemy tylko my. Tylko na sobie można polegać. - Pierwszy raz od dłuższego czasu zwraca na mnie wzrok. - Drugi człowiek to tylko taki dodatek. Najważniejsi jesteśmy my sami. Wiesz, o co mi chodzi?
Nie odzywam się. Zupełnie wybija mnie to z rytmu. Znamy się tyle czasu, a teraz wyznaje mi, że w sumie to nie wie, czy mnie kocha. Albo tak mi się wydaje. Czy on subtelnie daje mi znać, że w sumie jestem mu niepotrzebna?
Wstaje. Podchodzi do mnie tak, że jesteśmy teraz twarzą w twarz. No prawie. Jego 190 cm wzrostu, a moje 160 sprawia, że muszę przechylić wysoko głowę, by patrzeć mu prosto w oczy.
- Do czego w ogóle zmierzamy tą rozmową? - prycham, czego natychmiast żałuję. Widzę, że marszczy czoło.
Zachowałam się trochę nietaktownie. Może podzielił się swoimi najgłębszymi przemyśleniami, a ja go ot tak wyśmiewam.
Ale czy on przejmował się, jak wprost mówił mi, że nie chce mnie w swoim życiu?
Zniża się do poziomu mojej twarzy, chwytając mnie obiema rękami za ramiona. Pocieszający, przyjacielski gest.
- Moje życie w tym momencie to jedna wielka pustka. Sam nie wiem co czuję. Nie chciałem ci mówić tego tak wprost, ale...
- Stąd ta cała filozoficzna dygresja? - pytam przekąśliwie i strącam z siebie jego dłonie, unosząc prawy kącik ust w grymasie.
On prostuje się i wzdycha głośno, nie patrzy na mnie.
- Myślę, że powinnaś wiedzieć. Długo zastanawiałem się, czy ci o tym powiedzieć. Nasz związek nas wiele nauczył. Było naprawdę fajnych momentów...
- Fajnych momentów? Tylko tyle dla ciebie znaczyły? - wtrącam się. - Momenty, podczas których dosłownie się przed sobą obnażyliśmy, podzieliliśmy najgłębszymi sekretami, duszą? Nazywasz to... - wzdycham - fajnymi momentami? - kończę z lekką paniką w głosie.
- Tak, było fajnie, ale muszę nad sobą popracować. Nad tym, co czuję. To chyba czas, żeby każde z nas poszło w swoją stronę.
Nie wiem, czy to kropla deszczu czy łza popłynęła po moim policzku.
- Powiesz... coś? - pyta lekko zakłopotany. Kątem oka widzę, jak lekko do mnie podchodzi.
Nie wiem, czy mam stąd uciec, zostać tak, jak stoję, dać mu się przytulić czy może spoliczkować. Jakby w jednym momencie było mi wszystko jedno.
- Czyli mnie nie kochasz. - Ni pytam, ni stwierdzam. Stwierdzenie, tak to nazwijmy, zawisa w próżni. Powietrze wokół gęstnieje, jakby namacalnie chciało być świadkiem każdego wypowiedzianego tutaj słowa. Mam wrażenie, że mijają wieki, zanim się odzywa.
- Jestem tym wszystkim zmęczony - oznajmia ciężko i siada na ławkę.
Postanawiam stać dalej, przynajmniej fizycznie nad nim górować, bo psychicznie ma mnie całą w garści. Jedno zdanie dzieli mnie od rozklejenia się na amen. Zaczynam żałować, że ta rozmowa nie ma miejsca na Snapchacie albo innym Messengerze. Łatwiej byłoby mi ukryć moje uczucia.
Ale on widział mnie już w każdym stanie. Nagą, ubraną w najpiękniejszą suknię, w makijażu, bez makijażu, w piżamie, totalnie roztrzęsioną, szczęśliwą, zapłakaną. Jaką różnicę zrobi mu, jeżeli w tym momencie się popłaczę?
Ale nie chcę pokazywać mu emocji, dać się obnażyć raz jeszcze. W jednym momencie staliśmy się dla siebie znowu obcy. Nie chcę pokazywać swoich łez obcym.
- Po prostu powiedz mi, że mnie nie kochasz - mówię drżącym głosem. Czuję, jak w gardle bez mojego pozwolenia tworzy się ciężka gula.
Odwracam się do niego. Ja stoję, on siedzi. Podchodzę do niego, chcąc, żeby poczuł pewnego rodzaju dominację. Jego obojętna mina z małą, ledwie dostrzegalną iskierką smutku rozmazuje mi się przed oczami. Napływają mi łzy.
Czekanie na te słowa to jak czekanie na wyrok śmierci. Niby znasz już koniec, bo to postanowione, ale finał będzie ciężki.
Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale chyba się rozmyśla. Zamyka ciężko powieki. Zapada głucha cisza.
- Kurwa, czy ja o tak wiele proszę?! - krzyczę, rozpłakując się kompletnie. Żałuję, tak bardzo żałuję. Wykonuję siad, kolana mając przy klatce piersiowej, a twarz zasłoniętą rękami. Czuję, jak łzy moczą mi rękawy płaszcza.
Kim jest ten człowiek?
W tym momencie dopełnia on i tak już okropny obraz nędzy i rozpaczy.
- Nie, nie kocham cię. Nie kocham. Nic do ciebie nie czuję.
Moje ciało samo się przechyla, ciężko opadam pośladkami na ziemię i płaczę. Nie dbam o to, jak bardzo źle musi to wyglądać z trzeciej osoby. Mój świat się zawalił, więc mam prawo do płaczu. Przestrzeń wokół wypełnia tylko i wyłącznie mój, stwierdzając fakty, gorzki skowyt.
Tak wygląda podarowanie komuś całego siebie? Zawsze musi się to kończyć w ten sposób?
Po chwili reflektuję się, że nie jestem tu sama. Przecieram oczy, zapewne rozmazując sobie makijaż, ale przez łzy ledwo co mogę dostrzec. Wstaję, otrzepuję się. Mrugam oczami, próbując coś zobaczyć.
Ale jego już nie ma.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 15 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

czy tak będzie już zawsze?Where stories live. Discover now