ROZDZIAŁ XII

7 2 2
                                    


Nie śpię kolejnej nocy z rzędu, jednak tym razem nie śni mi się martwy Gared i dziewczynka. Dręczą mnie martwe, mętne oczy posłańca. Myślę o tym, co miał dostarczyć, jaką wiadomość przekazać i że ona nigdy nie dotrze do swojego odbiorcy. Pewnie gdzieś miał rodzinę. Będą się martwić za nim i nigdy nie spoczną, bo przeze mnie nie dowiedzą się, że już nigdy nie wróci. Będą nienawidzić go za to, że ich porzucił.

*


– Wyglądasz okropnie. – Eleonora gładzi mnie po włosach, przy okazji odganiając długą dłonią promienie słońca, które opadają nam na twarz.

– Mam wrażenie, że ciągle to słyszę – odpowiadam z przekąsem.

– Martwię się.

– O mnie? Nie trzeba. – Sięgam po winogrona i podrzucam je, czując po chwili słodko-cierpki posmak w buzi.

– Jak możemy ci pomóc? Jak ja mogę ci pomóc? – Patrzy się na mnie tymi swoimi piwnymi oczami, a ja wzdycham.

– Wiesz jak Eleno – mówię stanowczo, a gdy siostra milczy, kładę z powrotem głowę na koc i zamykam oczy. Staram się nie myśleć, że jestem w ogrodzie otoczonym przez chmarę strażników i że służba kręci się wokół nas.

– Wiesz, że to jest dla twojego dobra – mówi ledwo słyszalnym głosem.

– Chyba dla waszego – odpowiadam równie cicho, zastanawiając się co raz częściej, nie oni wszyscy nie mają racji.


*

Stoję przed gabinetem ojca, starając się ubrać w słowa to, co mi się kotłuje w głowie. Wiem, że muszę w odpowiedni sposób go spytać, poprosić, błagać. Seweryn Valhay jest najmądrzejszą osobą jaką znam, dlatego, żeby go przechytrzyć, nie można tylko słynąć z inteligencji, ale być również cholernie sprytnym. Wiedzieć, w jaką strunę uderzyć, żeby podziałało. Julian uważa, że trzeba dużo rozmyślać, żeby sięgnąć celu, natomiast Madam Luiziana radzi uśmiechać się w odpowiednim momencie, a jeszcze w innym potrafić okazać smutek i skruchę. Ona oszukując się, nazywa to taktem, jednak obie wiemy, że chodzi jej o sztukę manipulacji. Postanawiam to połączyć.

Opieram się o drzwi gabinetu, znudzona czekaniem na ojca, gdy one nagle się uchylają, a ja wpadam do pomieszczenia z głośnym hukiem.

– Co ty tu robisz? – pyta Eleonora, pomagając mi wstać.

– Nie twój interes – odpowiadam ostro, ale gdy widzę zaskoczoną i dotkniętą moim tonem twarz siostry, łagodnieje. – Muszę porozmawiać o czymś z ojcem. Zazwyczaj o tej porze już tu jest. A ty? Skąd w ogóle masz klucz?

– Ja... – waha się przez moment. Gładzi idealnie wyprasowaną suknie, jak zawsze, gdy się stresuje. – Też muszę z nim porozmawiać. Drzwi były otwarte, więc weszłam – odpowiada, ale jakoś jej nie wierze. Król w tym pomieszczeniu trzyma swoje cenne dokumenty, edykty, księgi, a że jest przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa, zazwyczaj zamyka gabinet na trzy spusty.

– Jasne – mówię, rozglądając się po pomieszczeniu. Jeszcze nigdy nie byłam w nim bez ojca. Ciężkie mosiężne meble, jasne ściany i duże okna, jak w całym pałacu. Nic nowego, nic nadzwyczajnego. Tylko ten obraz wypełniający pustą, białą ścianę tutaj nie pasuje. Przedstawia piękną kobietę o długich falowanych, ciemnobrązowych włosach. O cerze porcelanowej i błękitnych oczach jak morze. Jej twarz jest smukła, przypominając kształt serca, a usta pełne i czerwone niczym dojrzała papryczka chili. Pomimo, że jest to portret królewski, ona sama stoi obok króla spoczywającego na mosiężnym krześle, a jej wargi ułożone są w linie, jej oczy lśnią, śmieją się i rzucają wyzwanie każdemu, kto się na nią patrzy. Mam wrażenie, że mówią Nazywam się Marsylia Valhaj, jestem żoną króla Summer. Jestem królową. I ja tu rządzę. Malunek wykonany rok przed moimi narodzinami. Wiem to, bo widzę u boku matki Eleonorę, która ledwo sięga jej do kolan. Dziwie się, że ojciec nie zastąpił tego obrazu, który malowaliśmy, gdy Nora wprowadziła się do pałacu. Jakby chciał pokazać, że jeszcze nie rozliczył się z przeszłością.
Podchodzę do okrągłego stołu, przyglądając się mapie, na które rozłożone są kolorowe drewienka.

– Rozkład żołnierzy na czas Królewskiej Próby. Wiesz, żeby wszyscy byli bezpieczni – tłumaczy mi.

– Wrócę później. – Patrzę się na nią przez moment, próbując przypomnieć sobie Eleonorę znad rzeki, gdy to leżałyśmy na piasku i po raz pierwszy poczułam ją tak blisko siebie.

– Czekaj, słyszę kroki. Chyba idzie. – Zatrzymuje mnie, a ja nie wiedząc czemu, mówię:
– Zakryj nas.

– Co? – pyta zdumiona.

– Zakryj nas. – Podbiegam do niej i ściskam mocno za rękę. – Teraz, do cholery. – Nie wiem, co ją przekonuje, czy mój surowy głos, a może mocny chwyt, ale Eleonora nas maskuje, gdy do pomieszczenia wchodzą dwie postacie, nakazujące straży zostać na zewnątrz pomieszczenia.

– Wszyscy odpowiedzieli Sewerusie. Wszyscy pozytywnie. – Uśmiecha się dumnie Nora, zatrzymując zaledwie metr od nas. Wstrzymuje oddech i mam wrażenie, że spojrzenie macochy ląduje na tym samym obrazie, który przed chwilą oglądałam. Na jej twarzy dostrzegam dziwny grymas, który pojawia się na krótką chwilę i znika. – No prawie wszyscy. Nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi z Królestwa Winter. – Słyszę, jak Eleonora wypuszcza głośno powietrze, jakby jej ulżyło. – Myślisz, że list doszedł?

– To niebezpieczne czasy Noro, wszędzie czają się złodzieje i rabusie w bezpiecznym kraju jakim jest Summer. A wyobraź sobie, co może się dziać we Winter. Królestwie bestialstwa, bezprawia i barbarzyństwa. Gdzie jest głód i bieda. W królestwie, gdzie rządzi król skąpany w krwi swojego ojca i matki – mówi i milknie, przecierając czoło. – Nie zdziwiłbym się, gdyby nie doszedł. Ale to nie duża strata, a może nawet i lepiej. Z Królestwem Winter nie mamy kontaktu od wieków, z resztą jak i inne państwa. Wszyscy stronią od jakiejkolwiek współpracy z nimi. Nie chciałbym, żeby tu jakieś barbarzyńskie bestie się tu kręciły. Bóg Rea wie, co mogłoby się tu stać.

– To tylko przyszło dziękować bogom, że tak się to wszystko potoczyło.

– Gorzej jak list został dostarczony, a odpowiedź zwrotna nie. – Krzywi się ojciec. – Dlatego musimy być na wszystko przygotowani. – Napina się cały, a Nora kładzie dłoń na jego policzku. Krzywię się. – Dlatego kazałem przygotować jak najwięcej Wyciszaczy. – Zaciskam pięść. A więc tak postanowili nazwać te przeklęte bransolety. W y c i s z a c z e. Broń na wrogów i niesforne córki.

– Ty mój na wszystko przygotowany Królu Summer. – Wiesza się na jego szyi, na co ojciec uśmiecha się jakoś dziwnie.

– Skoro o tym mowa, co z Lore? – Zaciskam jeszcze mocniej dłonie, czując ból wbijających się paznokci. – Madam Luiziana ją chwali, a i Julian zauważył, że panuje lepiej nad swoimi emocjami. Był u mnie wczoraj. Chyba chciał się wstawić za Lore. Oni uważają Sewerusie, że Loretta powinna mieć ściągnięte bransolety z Wyciszacza. Uważają, że jest w stanie zapanować nad swoimi mocami – mówi Nora, a ja jestem co najmniej zaskoczona, że Madam i mój nauczyciel z geografii przyszli się wstawić za mną.

– Są też tacy, którzy uważają, że istota o tak niebezpiecznych, silnych i niekontrolowanych mocach powinna zostać zamknięta w pałacu, a najlepiej w komnacie i nigdy już z niej wychodzić – milknie na moment ojciec, żeby przetrzeć dłonią oczy. – I ci sami ludzie byli u mnie zezłoszczeni i przerażeni, że jeśli nie będę w stanie zapanować nad własną córką, to nie utrzymam w dłoni poddanych i królestwa.

– Przecież to śmieszne. – Macha ręką macocha

– Gdybyś zobaczyła tuzin lordów, którzy wparowali do mojego gabinetu bez zaproszenia, ze strachem w oczach, nie uznałabyś to za żart. – Krzywi się ojciec.

– Czyli uwolnienie Lore z bransoletek nie jest rozwiązaniem dobrym dla twoich rządów, rozumiem. A więc co zamierzasz zrobić?

– Wysłałem czterdziestu ludzi na inne kontynenty, żeby znaleźli uczonego specjalizującego się w Odmieńcach i zakazałem wrócić z pustymi rękoma.

– I jak?
– Żaden nie wrócił. – Zaciska usta.

– Nie ma żadnego leku? Sposobu, żeby mogła być...bezpieczna? – Seweryn Valhaj wie coś, czego nie chce powiedzieć i nie tylko ja, to zauważam. Nora marszczy nieznacząco brwi i przyciska się ciałem do ojca, szeptają mu coś do ucha. On się rozluźnia i składa pocałunek na jej szyi. Napinam się jak struna i czuję, że Eleonora również.

– A co zrobiłeś z tymi, którzy nieposzanowani twoje spokoju? Którzy wzgardzili tobą, lekceważąc twoją siłę?

– Nie należy dzielić się z damą takim słownictwem, jakim ich obdarzyłem, ale wiedz, że wychodzili z tej komnaty potykając się o siebie i składając pokłony wielce uniżeni. Król chwyta swoją żonę i unosi do góry. Sadza na biurku, zrzucając przy tym kilka papierów, a ona rozchyla nogi, opierając się dłońmi o blat. Mam ochotę krzyczeć. – Dla przykładu jednemu zabrałem tytuły – dodaje, przyciskając usta do szyi macochy. Szukam po omacku dłoni siostry i gdy ją znajduję ściskam. Eleonora odwzajemnia mocny uścisk i wolnym, cichym krokiem ciągnie mnie w stronę wyjścia. Staram się nie widzieć tego, że ojciec podnosi suknie do góry mojej macochy i zsuwa swoje spodnie. Próbuje uciszyć fałszywym nuceniem w głowie ich wzdychania.

Gdy Nora dyszy, mówiąc Bierz mnie teraz, jesteśmy dopiero w połowie drogi. Pawie wymiotuję i jestem pewna, że dojdzie kolejny koszmar nocny do mojej listy. Na szczęście gromkie pukanie w drzwiach, zatrzymuje ich w działaniu.

– Nie przeszkadzać! – krzyczy Seweryn.

– Królu to ważne. – Słyszymy za drzwiami.

– Mówię nie przeszkadzać!

– To naprawdę ważne.

– Skoro nam przeszkadza, to musi być sytuacja nie mogąca czekać. – Tym razem mówi do żony, podciągając spodnie.

Mówi coś jeszcze, ale ja już nic nie słyszę, bo gdy drzwi od gabinetu się otwierają, obie wybiegamy z niego, nie zwracając uwagi, że niesiemy za sobą podmuch wiatru i stukot stóp. Zatrzymujemy się dopiero za zakrętem. Ja jestem zdyszana i zginam się w pół, a Eleonora wygląda, jakby była po małym spacerku na dziedzińcu pałacu.

– Nie rozmawiajmy o tym nigdy – mówi, krzywiąc buzie i udając wymioty. Widząc, jej minę parskam śmiechem, a ona razem ze mną. Poważnieje, gdy przypominam sobie słowa króla.
– Ojciec mówił, że jest inne rozwiązanie, niż one. – Wyciągam ręce w stronę siostry. – Wiesz jakie, prawda? – Jestem pewna, że Eleonora posiada większą wiedzę z jaką się ze mną dzieli. Inaczej nie włamywałaby się do gabinetu i nie szperała w dokumentach, które leżały w nieładzie na biurku. Seweryn Valhay kochał porządek. Uważał, że wszystko ma swoje miejsce. Dlatego nie potrafię uwierzyć w to, że był w stanie zostawić biurko w takim bałaganie.

– Nie. Nie wiem – odpowiada zbyt pośpieszenie i zbyt pewnie, żeby mogła być to prawda.

– Powiedz mi proszę. – Chwytam ją za ramiona. – Proszę Eleonoro. Ja już dłużej nie zniosę tego ciężaru, tej duszności, tej pustki. To mnie wypełnia od środka i pochłania. Mam ochotę odciąć sobie dłonie, żeby nie mieć już W y ci s z a c z y. Żeby nie czuć tego bólu – mówię, próbując opanować łzy. – Musisz mi pomóc. Proszę – łkam, a ona patrzy się na mnie marszcząc brwi, a na jej twarzy pojawia się złość. Jednak nic nie mówi. Ściąga moje ręce ze swoich ramion i po prostu odchodzi, zostawiając mnie samą, krzyczącą i płaczącą na korytarzu.

Mój stan psychiczny pogarsza się w momencie, gdy idę do stajennego, a on mi mówi, że nikt nie zostawił dla mnie listu. Gared nie odzywał się już od kilku dni. Powinien już dawno wrócić z Korvium. Patrzę się się na stos wiadomości zostawionych ode mnie i dorzucam kolejną z nadzieją, że może się zjawi.

Słońce w Mroku (Zakończone)Où les histoires vivent. Découvrez maintenant