ROZDZIAŁ XIV

9 2 0
                                    


Stoję przed kuźnią, zaczesując palcami potargane przez wiatr włosy. Słyszę dobiegające z budynku, uderzanie młotka o metal i zastanawiam się, czy nie trafię na Terenca. Pcham drewniane drzwi, które skrzypią i wchodzę do drewnianego domku. Gared jest tak skupiony na swojej pracy, że nie zwraca uwagi, iż ktoś włamał mu się do kuźni. Nie przeszkadzając mu, siadam na wolny pień pod ścianą, dobrze rozumiejąc jego role i patrzę. Patrzę na nagie plecy chłopaka, które z każdym uderzeniem napinają się, ukazując co rusz nowe mięśnie. Krople potu kulminują się w dołeczkach na plecach, aż w końcu skapuje na ziemię, znikając w czeluściach kurzu. Obserwuje jego zdecydowane machnięcia młotem i marzę o tym, żeby zobaczyć jego skupioną twarz. Zaciśnięte ku środkowi brwi, przygryzione wargi i rumiane policzki z wysiłku.

Nagle robi mi się gorąco. Nie wiem, czy to wina rozpalonego paleniska, czy widoku chłopaka. Jak na zawołanie, Gared odwraca się w moją stronę. Drga zaskoczony, a na jego twarzy maluje się paleta emocji. Nie wie, czy ma się cieszyć, czy dziwić.

- Lore - mówi w końcu zdezorientowany. - Nie umawialiśmy się - oznajmia, a ja wstaje, żeby się z nim przywitać. - Jestem brudny. - Cofa się, gdy chcę go przytulić. Chwyta koszulę leżącą na ziemi. Ubiera ją sprawnie, gdy ja próbuje opanować onieśmielony uśmiech. Mam ochotę powiedzieć, że nic nie szkodzi, ale powstrzymuję się, widząc grymas na jego twarzy.

- Wiem, przepraszam, ale nie odpisywałeś na moje listy. A ja no cóż, chciałam zobaczyć czy wszystko z tobą w porządku i z twoją rodziną. Jak się czuje mama i siostry? - Siadam z powrotem na pieńku.

- Już z nimi lepiej, dziękuje. Słyszałem od Evy, że bardzo im pomogłaś. Jestem wdzięczny, gdyby nie ty... - milknie na moment maszcząc brwi, a ja widząc smutek na jego twarzy, podchodzę bliżej, żeby chociaż ująć jego dłoń. - Nie wiem, jak mam ci dziękować za to, że zaopiekowałaś się nimi. Mama opowiadała mi, że byłaś dla nich ogromnym wsparciem - dodaje, uśmiechając się blado, jakby emocje sprzed kilku dni, jeszcze się z niego nie ulotniły.

- Nie dziękuj. Żałowałam, że nie mogę zrobić nic więcej. - Przypominam sobie grymas bólu na twarzach młodszych sióstr Gareda i modlę się w myślach, żeby nigdy więcej nie musiały tego przeżywać.

- Byłem gotowy na to, że możemy nie zdążyć wrócić za nim...- milknie, a jego głos się załamuje. W jego oczach pojawiają się łzy, które szybko odgania dłonią. - Jestem pewien, że gdyby nie twoja pomoc, to nie mielibyśmy do czego wracać. - Gared przygląda mi się badawczo. Spogląda na moje ubranie, dłonie, szyje, aż w końcu zatrzymuje się na twarzy, gdzie skrupulatnie bada każdy jej centymetr. Jego oblicze nagle się zmienia. Nie jest już nieswoi czy smutny. Ze zmarszczonym czołem i zaciśniętymi wargami, wygląda jakby go coś zezłościło. - Cóż, byłoby to normalne czyż nie, że giną kolejni wieśniacy z wioski. - Uwalnia swoją dłoń z mojego uścisku, a ja nie wiem, jak ma zareagować na jego słowa.

- Dlaczego tak mówisz? Dlaczego mówisz coś, czym nie jest prawdą? Coś czego tak naprawdę nie masz na myśli? - Nie potrafię zrozumieć, dlaczego nagle stał się taki oziębły i cyniczny. Takiego Gareda jeszcze nie miałam okazji zobaczyć i wcale mi się on nie podoba. Zastanawiam się, czy czymś go uraziłam, a może coś powiedziałam ostatnio, że był taki rozgniewany.

- Pamiętasz Rovera ze sąsiedniego straganu? - pyta, a ja kiwam głową, przyglądając się jego napiętym barkom. - Przedwczoraj został pobity na śmierć, gdy zamykał stragan. Gdy na miejsce przyjechała straż, ujrzeli zdewastowany i pusty stragan. Strażnicy uznali, że nie uda już im się odnaleźć rabusiów, więc ich nie szukają. - Jego dłoń zaciska się w pięść. - Bo widzisz Lore, gdyby zginął jakiś wielmożny lord lub ktoś z jego rodziny, szukali by mordercy dniami i nocami. Nie spoczęliby, gdyby nie został ujęty. Ale taki zwykły chłop, ojciec trójki dzieci, nie jest warty, żeby go pomścić - prycha, uderzając dłonią o drewniany stół. Wydaje z siebie odgłos przerażenia i cofam się o krok. Gared wygląda jakby miał zaraz na mnie skoczyć. - Dlaczego, ktoś ma decydować czyje życie jest cenne? Dlaczego niektórzy są więcej warci niż inni? Powiedz mi. - Głos mu łagodnieje, ale nadal jest przesiąknięty złowrogim tonem. - Kilka dni temu odbyła się egzekucja, bo ktoś tak zdecydował. Zwykły człowiek, taki jak ty i ja zdecydował, że należy odebrać życie mężczyznom, kobietom i dzieciom. Dzieciom do cholery jasnej! - krzyczy, a ja nie mogę się odezwać ani drgnąć. - To ziemia dała nam życie. Ziemia i bogowie, więc dlaczego jakiś człowiek, który nim nie jest, odbiera je? Odbiera je matką, ojcom i dzieciom?

Słońce w Mroku (Zakończone)Where stories live. Discover now