ROZDZIAŁ XVI

5 2 0
                                    


– Wybiła już północ! – krzyczy siwy mężczyzna. – Zapraszam wokół ogniska wszystkie dzierlatki i chłopów. Pamiętajta ino, że nie mogą być to mężatki ani żonaci. – Staje przy palenisku, nie odrywając wzroku od Persyvali, która szepta coś do dziewczyny w zielonej, zwiewnej sukience. Ta słysząc jej słowa, odwraca lekko głowę w moją stronę, a potem się śmieje, udając, że nasze spojrzenia się nie skrzyżowały. – Dziewoja i chłopaczyna musi znaleźć po pół kamiennego serca. Oznaczać będzie to, że są sobie pisani. – Patrzy się na każdego po kolei z powagą. – Pierwsza dzierlatka wygrywa, jeśli druga znajdzie kamień, musi o odłożyć na miejsce, aż jaki chłop po niego nie sięgnie. I na odwrót. Ta para co wygra jest naszą nową parą młodą, aż do wschodu słońca. – Schodzi z pieńka drewna i klaszcze. – No dobra. To do dzieła! – I nagle wszyscy się rozbiegają, tylko ja stoję jak słup soli, nie wiedząc w którą stronę się udać. Nie ma żadnej podpowiedzi ani wskazówki. Po prostu przeszukuje się miejsca, w której odbywał się ślub i wesele. W zabawie biorą udział młodzi chłopcy i dziewczęta, ale też i stare panny. Nie ma ograniczeń wiekowych.

– Rusz się, Lore. – Pcha mnie do przodu Rosalia. – Wszyscy pobiegli do lasu. Myślisz, że tam leży serce? – pyta, przeszukują źdźbła trawy.

– A jest na to jakaś zasada, zależność?

– A w życiu – śmieje się i biegnie w stronę miejsca, gdzie przed chwilą tańczyli ludzie. W tle nadal rozbrzmiewa dźwięk lutni, ale teraz goście bardziej są zajęci obserwacją przebiegu konkursu.

Szukam spojrzeniem Gareda, ale od momentu, gdy ojciec pana młodego klasnął, zniknął mi z punktu widoku. Natomiast udaje mi się dostrzec Pensyvalię, która w szalenim tempie zmienia miejsca przeszukiwania. Postanawiam iść za jej przykładem, ale po paru minutach czuję, że robię coś bezsensownego. To tak jakby szukać igły w stogu siana. Wracam do miejsca ceremonii ślubnej, ale jest tak ciemno, że prawie nic nie widzę. Świeca na niewiele się zdaje. Gdy na polanie pojawia się kilku Promiennych las się rozświetla i moje poszukiwania nabierają sensu. Z każdą sekundą, gdy nie schylam się z kolejne drzewo, przeszywa mnie niepewność, że to Persyvalia może zwyciężyć. Jeśli Gared i ona znajdą po połówce kamienia, będą nową parą młodą i spędzą całą noc razem, a ja będę stała przy stole z jedzeniem żałośnie sama. Nie mogę do tego dopuścić. Tyle osób szuka tego kamienia, że mam wrażenie, iż wszystko zostało przeszukane. Każde źdźbło trawy przeczesane, nawet gałęzie drzew przemaglowane.

– Mam! – słyszymy nagle męski głos z oddali, którego nie potrafię rozpoznać. Jednak część mnie wie, że brzmi on całkiem jak Gared.

Panowie wracają do uczty, zostawiając nam poszukiwania.

– Myśl Lore. Myśl – mówię na głos.

– Skubani. Schowali je dobrze. – Staje przy mnie Persyvalia. – Gdy byłam na weselu rok temu. Ojciec pana młodego schował tak dobrze kamienie, że nie mogli znaleźć ich aż do świtu. W ostatnim momencie udało się je odkryć w miejscu, gdzie nikt by nie pomyślał, żeby zajrzeć.

– Gdzie były? – pytam, a ona uśmiecha się do mnie, przypominając teraz bardziej wilka niż człowieka.

– W miejscu, gdzie nie bezpośrednio działa się cała zabawa i ceremonia. Wiesz, to dalej był plac, który należał do miejsca obrzędu, ale bezpośrednio nikt na nim nie stąpał – mówi, a mnie nagle olśniewa. Persyvalia zauważa zadowolenie na mojej twarzy, bo mruży oczy. – No cóż. Miłego poszukiwania. Ale nie licz na to, że wygrasz. Na wszystkich weselach, na jakich byłam, zostawałam Panną – dziewczyna śmieje się, odchodząc, a ja obrzucam ją krzywym spojrzeniem, którego już nie widzi.

Jednak nie poświęcam jej za dużo czasu, bo od razu biegnę przed siebie, uważając, żeby się nie potknąć. Świeca już mi dawno zgasła, a ja nie mam czasu jej zapalać. Poruszam się prawie po omacku, nasłuchując swojego miejsca docelowego. Gdy w końcu docieram do rzeki, nachylam się w stronę brzegu strumienia. Przegrzebuje dłonią małe kamyczki, odrzucając je zaraz na bok. Staram się nie myśleć o przeszywającym mnie zimnie, tak bardzo chce znaleźć ten kamień.

– Wygrałam – mówię niedowierzając, gdy w dłoni ściskam pół serca. – Wygrałam – mówię po raz kolejny, piszcząc z zachwytu. Poskakuje kilka razy, mocno ściskając kamień w dłoni, jakby był moim największym trofeum.

– Nie tym razem – słyszę za plecami. Nie zdążam się odwrócić, gdy kwiatek z ziemi rośnie w niewyobrażalnym tempie i oplątuje się wokół mojej dłoni, ściskając tak mocno, że opuszczam pół kamiennego serduszka. – Ja zawsze wygrywam Lore. – Persyvalia schyla się po moje trofeum, a ja próbuję uwolnić dłoń, wokół której zaplątuje się co raz więcej kwiatów. – To jak ruchome piaski. Im mocniej walczysz, tym bardziej cię pochłaniają – mówi, w momencie, gdy całą dłoń mam pokrytą roślinami. – Nie miej mi tego za złe. To tylko gra. – Wysyła całusa. Gdy odchodzi, pnącza się rozluźniają i opadają na ziemię, pozostawiając po sobie czerwony odcisk. Czuję się żałośnie. Klnę pod nosem, idąc w stronę rozbrzmiewających okrzyków i muzyki. Modlę się w duchu do Boga Rea, aby to nie Gared znalazł kamień. Nie udało mi się utrzeć nosa pewnej siebie Persyvali, ale jeszcze i ona może mi to uczynić. Gdy dochodzę do polany, gdzie tańczą ludzie, dostrzegam wirującą w kwiecistym wianku Persyvalię w objęciach brązowowłosego mężczyzny. Spinam się cała i zaciskam pięści kipiąc ze złości. Już chce do nich podejść, nie wiedząc, co zrobię dalej, gdy dostrzegam towarzysza dziewczyny. Widzą, że nie jest to Gared, doznaje niesamowitej ulgi.

– Tu jesteś. Szukam cię od dłuższej chwili.

Słońce w Mroku (Zakończone)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora