CZĘŚĆ 6 - c. d.

507 47 5
                                    

Droga do karczmy przebiegła im bez żadnych komplikacji, nie licząc co jakiś czas podbiegających do nich zaciekawionych młodych stworzeń z całą masą pytań o przedstawienie.

- Chyba jesteśmy sławni! – zironizowała zebra. – Aż strach się bać, jak wyjdą nici.

- Chyba szydło z worka – uśmiechając się do otaczających ich zewsząd dzieciaków wycedziła przez zęby kocica.

- Spokój dziewczyny. Tylko spokój... – wtrąciła sowa posyłając zaciekawionym stworzeniom uśmiechy.

- Tylko spokój może nas uratować – nerwowo zachichotał osioł, a gołębica cichutko siedziała na wozie i przyglądała się otoczeniu.

- Jesteśmy na miejscu! – krzyknął troll. A oczom „wędrownych artystów" ukazał się pokaźnej postury drewniany budynek z wielkim, wiszącym nad drzwiami szyldem: „Pod Zbitym Psem".

- Prosimy do środka o Wielki Orlando! – powiedział troll Ogis. – Pokój na pięterku już czeka w gotowości na zacnych gości.

- Jeszcze raz zwróci się do sowy per o Wielki Orlando, to jak mi łapy mile...puszczę pawia – zasyczał przez zaciśnięte zęby pies, ale nikt mu nie odpowiedział.

- A wóz? – spytała sowa. – Gdzie mamy odstawić wóz? W końcu mamy w nim wszelkie rekwizyty.

Troll poskrobał się po głowie i przyklasnął w włochate łapy. – No jak gdzie? Z tyłu – powiedział i strzelił palcami na Tulię. – Zaprowadź konia na tyły.

Pony zerknął przerażonym wzrokiem na sowę. Ta jednak uspokajająco skinęła do niego skrzydłem.

- Chwileczkę! Sowa podeszła do kuca i udając, że poprawia mu zaprzęg cicho wyszeptała do ucha: - Jeżeli przedstawienie odniesie bądź, co bądź jednak nieoczekiwany przez nas sukces i ... - zerknęła badawczo na przyglądającego się im trolla - ...stwory, tak jak obiecały nie będą nam zakłócać spoczynku i udadzą się na drzemkę, to czmychniemy stąd niepostrzeżenie w dalszą drogę i na moje oko, najpóźniej przed południem dotrzemy do pałacu Lulany. Musisz być w pogotowiu Pony!!! Słyszysz. Nie możesz zmrużyć oka! Poklepała go dla niepoznaki po pysku.

- A jeżeli będzie klapa? – cichutko przez zęby wycedził kuc, doskonale wczuwając się w role konia.

- To miej nas „O Lawendowa Panienko" w swej łasce! – sowa poczochrała go po tęczowej grzywie.- A teraz szoruj z tym ogrem na tyły karczmy i czekaj. Nie będziesz sam. Gołębica ci potowarzyszy.

- Też mi pocieszenie – westchnął kuc i tąpnął dla niepoznaki kopytem jak koń, a sowa, jak gdyby nigdy nic odwróciła się i wróciła do pozostałych współtowarzyszy wyprawy.

- I jak moi drodzy? Gotowi do przekroczenia progu? – spytała.

- Jak nic nas pożrą! – zaniepokoił się basset.- Jak nic. Czuję to w kościach.

- Skąd taki pomysł? – nerwowo zachichotał Zygi.

- Skąd? – oburzony Klusek zwrócił się do skunksa. - A stąd mój drogi, że jeden ropuch polizał na ten przykład kocicę na dzień dobry po pyszczku. Zapomniałeś? Może posmakował, co?

- Dajcie spokój z wymysłami – głośno powiedziała sowa, po czym ściszyła głos do szeptu. - Co, jak co... - poskrobała się po głowie - ...jak mi wiadomo to żadne z tych stworzeń dotąd nikogo z Lawendowej Krainy nie pożarło.

- Możemy być pierwsi – ponuro zaznaczył osioł. – Widzieliście te napierające tłumy?

- Zapraszamy – ropuch sprawnie otworzył drzwi karczmy prosząc gości do środka.

Po drugiej stronie kufraWo Geschichten leben. Entdecke jetzt