CZĘŚĆ 7 - c.d.

502 46 6
                                    


Osioł zbaraniał i sparaliżowany strachem spojrzał na zebrę, która dosłownie drylowała na prowizorycznych deskach teatru. Była w siódmym niebie. Błyszczała jak prawdziwa gwiazda. Śmiała się, brykała, turlała. I co jakiś czas podbiegała do osła, pierdząc za jego plecami balonikiem. Widownia była zachwycona. I wtedy Edmunda olśniło.

- Oho! Połknął bakcyla – ucieszyła się sowa zza kulis i przyklasnęła skrzydłami. – Przełamał tremę przyjaciele. Osioł okazał się istną skarbnicą świńskich dowcipów. Jak tylko zebra puściła balonikowego bąka, on opowiadał kawał i głupkowato się przy tym uśmiechał. A widownia szalała. Dosłownie płakała i pokładała się ze śmiechu. Nawet kiedy sowa dała znak do opuszczenia kurtyny i artyści bezpiecznie pojawili się za kulisami śmiechy nie ustały.

- Bis! Bis! – krzyczały rozbawione do rozpuku trolle, ogry i ropuchy. – Bis!

- A nie mówiłam! – krzyknęła przeszczęśliwa sowa. – Fortuna nam sprzyja!

Osioł rozpromieniony sukcesem rozpłakał się ze szczęścia i klapnął na zadzie. Po chwili dołączyła do niego zebra. – Ale jestem zmęczona! – wypuściła nozdrzami powietrze i otarła pot z czoła.

- Słyszałaś te okrzyki!? Kochają nas!

Klusek z Zygim i kocicą spojrzeli na nich zazdrośnie.

- Patrz! – osioł wskazał głową zebrze zazdrosne trio. – Boją się, że nie przebiją naszego występu i zostaną obrzucenie jajami... - zachichotał, a okrzyki widowni nie ustawały. Sowa stanęła na środku sceny i skrzydłem nakazała Ogisowi rozsunięcie kurtyny. Przywitały ją gromkie brawa.

- Panie! I panowie! – sowa doniośle zwróciła się do widowni. – Proszę o ciszę!!! Uniosła skrzydła do góry, po czym stopniowo nimi trzepocząc uspokoiła rozbawione towarzystwo.

Zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. – Dziękuję! – z szacunkiem odezwała się sowa. – Panie! I panowie! Mam zaszczyt zaprosić na scenę barda o anielskim wręcz głosie...

Basset głośno przełknął ślinę za kulisami. – Co ta sowa plecie? – spojrzał przerażony na skunksa. – Zygi!? Jak nic nas zjedzą! A sowa zapowiadała dalej: - ...rozsławionego w świecie! A teraz tu... - wskazała skrzydłem na widownię - ...przed wami! „Złotousty" „Klus"!

Basset zamknął oczy i bez słowa poszedł na scenę.

- Jak na ścięcie – zachichotał Edmund. – Współczuję. Naprawdę współczuję – i otarł ze śmiechu spływającą mu po policzku łezkę.

- Wygląda ja zbity pies – podsumowała wyjście Kluska zebra. A sowa kontynuowała przedstawianie artystów: - Oraz „Cudowna" kocica Rita przy akompaniamencie maestra...skunksa Zygiego!!!

Kocica lekko wybiegła na scenę i z gracją baletnicy pięknie ukłoniła się przed oczarowaną jej widokiem widownią. Chwilę po niej na deski dołączył skunks z bałałajką i biorąc przykład z kocicy również się ukłonił.

Sowa podeszła do basseta i mocno klepnęła go w grzbiet.- Stary! Co jest!? Otwieraj oczyska i do roboty. Liczymy na ten występ. Rozumiesz? Lawendowa Kraina czeka!

Basset otworzył zaciśnięte ze strachu oczy i spojrzał na widownię. – Jejku! – zawył cichutko. – Jaki tłum! Sowa chwyciła psiaka za łapę i uniosła do góry. – Panie i panowie! Oto „Złotousty" Klus! Bard, nad bardami! Po czym klapsnęła go w pokaźny zad. – Dasz radę przyjacielu. Uszy do góry! I zniknęła za kulisami zostawiając trio artystów na scenie.

Zygi uderzył w struny bałałajki, kocica rozpoczęła ujmujący serca taniec, a basset rozpoczął żałosną balladę o nieszczęśliwej miłości:

Któż to tam stoi przy tafli wody....

Po drugiej stronie kufraDonde viven las historias. Descúbrelo ahora