ROZDZIAŁ XXX KIEDY POCAŁUJESZ ROPUCHĘ, NIE ZMIENI SIĘ W KSIĘCIA cz. I

52 8 102
                                    

– Annabelle.

Ktoś poruszał moim ramieniem tak zawzięcie, że nabrałam podejrzeń, iż w końcu oderwie je od pokiereszowanej całości. Rwący ból promieniował w stronę kręgosłupa, przypominając naciągniętą do granic możliwości strunę.

"Czy naprawdę wszechświat musi się aż tak nade mną znęcać?", pomyślałam. "Nie może sobie czasem zrobić przerwy?".

Z mojego gardła wydobyło się warknięcie, kiedy otworzyłam oczy, łapiąc drżącymi rękami winowajcę.

Zamarłam.

"Wszechświat mnie nienawidzi".

Gapiłam się w dwie tafle nocnego, przeciętego błyskawicami nieba. Obserwowały mnie uważnie, niemal drapieżnie, całkiem jakby chciały poznać każdy najdrobniejszy detal, nawet taki, o którym sama nie wiedziałam. Pełne usta drgnęły, ale nie wypuściły za swoje bramy ani jednego słowa.

Joseph.

"Och, przepraszam, wcale nie Joseph. Pan Pieprzony Dupek".

Christopher miał rację, kiedy swojego pierwszego dnia w szkole stwierdził, że nie potrafiłam kłamać. Ostatnio ćwiczyłam się w tym rzemiośle na różne sposoby, porywając się nawet na oszukiwanie swojego najlepszego przyjaciela i zaniepokojonej mamy, ale nie zmieniało to faktycznego stanu moich możliwości. Mimika wyrywała mi się niczym dzikie zwierzę, szarpiąc poszczególne mięśnie w okolicy brwi i wprawiając w drganie policzki. Zacisnęłam usta, wykorzystując kończące się pokłady opanowania.

"Przepis na najlepsze kłamstwo?", przypomniałam sobie. "Jak największa dawka prawdy".

– To ty – jęknęłam, opadając z powrotem na poduszki.

No, właśnie, poduszki, bo okazało się, że lodowata woda zdążyła gdzieś wyparować, a ja znowu byłam nigdzie indziej, a we własnym pokoju. Wypuściłam z palców miękki materiał białej koszuli Josepha.

– Miałam koszmar – mruknęłam. "I nadal trwa". – Co tu robisz?

W przeciwieństwie do mnie, on najwidoczniej ani myślał przerwać nasz kontakt fizyczny, bo nadal czułam jego dłoń na ramieniu. Pochylił się, sprawiając, że każdy mój włos stanął na baczność niczym żołnierz broniący dowódcę przed niespodziewaną napaścią.

Przekrzywił głowę, posyłając mi lekki uśmiech.

– Dzwoniłem do ciebie kilka razy, ale nie odbierałaś. Skoro jestem twoim... – przejechał językiem po ustach, całkiem jakby smakował te słowa – ...ochroniarzem na czas, kiedy Christopher jest niedostępny, muszę czasem sprawdzić, co u ciebie. Wolałbym, żeby nikt więcej cię nie pobił.

Stężałam. Tak, dokładnie, jak galareta. Mrugałam zawzięcie, zduszając w sobie lodowaty śmiech.

Joseph, czy może James, bo w sumie kto go tam wiedział, miał tupet. "On po prostu bawi się w najlepsze", uświadomiłam sobie. "Ta cała szopka to pewnie jego ulubiony kabaret, w którym nieodłącznie robię z siebie pośmiewisko".

Mroczny chłód ponownie objął moje żyły, zgłaszając gotowość.

– Może w to nie uwierzysz, ale nie jestem tak słaba, na jaką wyglądam - powiedziałam cicho.

– Och, nie wątpię – odrzekł machinalnie. Coś błysnęło w tych przeklętych, burzowych oczach. – Nigdy w to nie wątpiłem.

Włosy w kolorze jesiennych liści, przetykane złotymi refleksami, opadły mu na czoło, a wtedy odgarnął je niecierpliwie. I zrobił to oczywiście wolną ręką, ani na moment mnie nie puszczając.

Znaki Dusz. Odrodzenie [W TRAKCIE ZMIAN]Where stories live. Discover now