ROZDZIAŁ XXIV

5 2 0
                                    


Otwieram oczy, szybko je zamykając, gdy światło promieni słońca atakuje je swoją jasnością. Coś uwiera mnie w plecy i jest mi okropnie gorąco. Bardzo chce mi się pić, a w głowie panuje chaos. Nie jestem w stanie zebrać myśli. A pomimo to, czuje się lekko i błogo. Czuję, jakby po raz pierwszy od dłuższego czasu oddychała pełną piersią. Trochę mi zajmuje za nim wzrok się przyzwyczaja, a ciało przestaje być odrętwiałe.

– Co jest do cholery? – mówię głośno ochrypłym głosem. Wokół mnie roztacza się niezliczona ilość piachu. Nie ma nic więcej oprócz niego.

Rozciągam odrętwiałe ciało i otrzepuje piach z ubrania, które mam na sobie – długi, zwiewny płaszcz, szerokie spodnie na nogawkach i białą bufiastą koszule. W tobołku obok moich stóp znajduje manierkę, mapę i nóż. Dopiero po chwili zauważam, że kilka kroków ode mnie, coś leży, a gdy podchodzę bliżej rozpoznaje Weremusa. Nie rusza się, jakby nie żył lub spał bardzo głębokim snem. Najpierw delikatnie dotykam jego twarz, ale on nie reaguje. Gdy szturcham go butem, również wydaje się być niewzruszony. Kilka kroków dalej znajduje pozostałych uczestników Królewskiej Próby i żaden z nich, tak jak Wermus, nie reaguje. Nie podchodzę jedynie do Kaleba, którego ciało, jako jedynego znalazło się na cieniu. Nadal wzbudza we mnie strach i nie chciałaby, żeby się obudził i widział nad sobą moją twarz.

Stoję jeszcze chwilę przy Loganie i zakrywam odsłonięte części jego ciała, zwiewnym płaszczem, który uprzednio mu ściągnęłam. Jeśli długo będzie tak spał na słońcu, to jest wielkie prawdopodobieństwo, że obudzi się z poparzeniami.

Mężczyźni ani drgną. Zastanawiam się, kiedy uraczyli nas ziołami usypiającymi. Przypominam sobie Eleonore, która nalegała, żeby zjadła i jestem prawie pewna, że był to ten chleb, który w szybkim tempie zabrał mnie do krainy snów. Skoro oni jeszcze śpią twardym snem, to albo mój organizm jest najmniej podatny na tego typu specyfiki lub dostałam potraktowana ulgowo.

Postanawiam nie czekać, aż panowie się obudzą. Wyciągam mapę z tobołka, kierując się na zachód. Z wytyczonej na niej trasie, wiem, że muszę praktycznie okrążyć Pałac Królewski, żeby zdobyć wszystkie cztery flagi. Mam przewagę ruszając jako pierwsza i znając część trasy. Wiem, że musze skupić się na jadowitych skorpionach i wężach pustynnych, gdy będę stąpać po ziemiach Dorian i zapewnić sobie na ten czas dużą ilość płynów. Przy Wężowym Ogonie uważać na rwące prądy. Jestem świadoma zagrożenia, które mnie spotka w lesie palmowym tuż przy samym zamku, w którym czyhają pająki wielkości dłoni, a sama roślinność jest tak gęsta i zdradliwa, że można chodzić po nim w kółko, jak w labiryncie.

Gdy idę, moim przekleństwem nie jest myślenie o długiej drodze, palącym słońcu czy dużym pragnieniu. Najgorszą katorgą są myśli. Ciągnąca się trasa po piachu, zmusza mnie do refleksji na temat ubiegłych zdarzeń. Nadal boli mnie, że Gared od początku wiedział kim jestem. Nigdy nie nalegał, żebym powiedziała mu więcej o sobie. Zawsze był cierpliwy i znosił dyskomfort naszej relacji. A to wszystko nie działo się dlatego, że był z niego taki cudowny chłopak. Po prostu dobrze mu za to płacili.

Krzyczę. Drę się. Wyklinam. Nikt mnie nie słyszy. Jestem sama i moje myśli, które doprowadzą mnie do rozpaczy.

Biorę łyk wody, ale nadal czuje suchość w buzi. Słońce praży mnie w głowę, więc zwijam chustkę z szyi i nakładam ją na głowę, nieco osłaniając.

– Przeklęte Dorian – mówię do siebie, dodając kilka przekleństw i mimowolnie się uśmiecham, słysząc w głowie słowa siostry: Księżniczka tak się nie zachowuje. I z przyjemnością dodaje jeszcze na głos słowa, którymi poszczyciłby się najmniej szlachetny szewc.

Po raz kolejny żałuje, że nie jestem Promiennym, gdy wyciągam dłoń ku twarzy, żeby zakryć ją przed słońcem i dopiero to dostrzegam. Nie mam kajdanek. Biorę głęboki wdech i wydech. Nie duszę się. Nie ma pustki. Dlatego pomimo palącego słońca i suchego powietrza jest mi tak dobrze.

Słońce w Mroku (Zakończone)Where stories live. Discover now