paradoks

5.2K 498 56
                                    


Ona była jak jesień.

Nie do końca zimna, jakby organizm nie pozwalał sobie na temperatury poniżej zera.
Jej serce jeszcze nie zamarzło na tyle, by móc przyrównać je do lodu.
Nie była też aż tak gorąca i pełna miłości, by czuć było przyjemny powiew letniego powietrza.

Miała lepsze dni, a jej twarz promieniała niczym kolorowe liście mieniące się w oddali, gdy patrzymy na szumiące korony drzew w przydrożnym lesie. Innym razem oczy wyrażały jedynie nostalgię i tęsknotę za czymś, czego już nawet nie pamiętała, aczkolwiek wpatrując się w te zasnute chmurami tęczówki wydawało się, że są niczym innym jak tylko listopadowym niebem.

On był jak lato.

Ilekroć pojawiał się w pokoju, wydawało się jakby nagle wszystkim zaczęło robić się cieplej. Rzucał te swoje niewymuszone uśmiechy na prawo i lewo, jak gdyby nie znaczyły nic, kiedy innym wydawało się, że znaczą wszystko. Innym razem te same roześmiane oczy ciskały błyskawice, a aura wokół niego zmieniała się, przypominając nieprzewidywalną, gwałtowną letnią burzę.

Ona w ogóle nie zawracała sobie głowy prasowaniem, uważając tę czynność za zbyt prozaiczną i niewiele znaczącą.

On był typem osoby, która przy prasowaniu nie zapomina o rękawach koszulki i poświęca im dodatkowe chwile uwagi.

Ona spędzała większość czasu wraz ze swoim kotem, siedząc na szerokim parapecie i wyglądając przez ogromne okno swojej sypialni. Obserwowała ludzi przechodzących przez ulicę, samochody przejeżdżające czasami na czerwonym świetle.

On był tym, który przejeżdżał na czerwonym świetle i rozmawiał z ludźmi, siedząc w małych lokalach wśród licznej grupy znajomych, których zwykł nazywać przyjaciółmi, chociaż tak naprawdę nimi nie byli.

Ona wypijała kolejne kubki herbaty, gdy on wychylał kolejną filiżankę mocnej, ciemnej kawy.

Ona miała przeżyć kolejny dzień.

On nie.


Fragmenty z książek, których nigdy nie napiszęWhere stories live. Discover now