Szklane Ogrody, Rozdział I (cz. I)

590 9 1
                                    

0: Opowieści Spalonych Ziemi 

Kiedyś, dawno temu, w czasach po których nawet mój własny dziadek żył, to wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ludzie żyli na powierzchni, za dnia, w gigantycznych miastach ze szkła i stali. Osiedla budowano w górę, nie w dół. Tak jak teraz przestrzeń była cenna. Każdy centymetr kwadratowy miał znaczenie, ale to tak naprawdę jedyny punkt wspólny. Wtedy poszerzanie dzielnic mieszkalnych nie groziło katastrofami w formie zawałów. Jeżeli w mieście przybywało ludzi, po prostu się rozrastało. Niekiedy do gigantycznych rozmiarów; nawet tysiące ludzi mieszkało w jednym miejscu. Nie było potrzeby kontroli, nie było limitów mieszkańców. Osady przyjmowały i wchłaniały każdego, kto chciał być ich częścią. Ludzie w miastach łączyli się w jeden gigaschron połączony w każdy możliwy i niemożliwy sposób. Istniały społeczności i koalicje tysięcy miast. Tworzyły państwa, które dbały o swoich mieszkańców. Komunikacja była łatwa, szybka i bezproblemowa, każdy mógł w każdej chwili połączyć się z dowolnym miejscem i dowolną osobą, zobaczyć ją i usłyszeć. Ale nie tylko to, bo nadal mamy możliwość podobnego kontaktu z niektórymi schronami. W ograniczony sposób, ale nadal. Ludzie mogli podróżować bez żadnych niebezpieczeństw. I robili to bez przerwy, w dodatku nie pieszo, tylko samochodami. Podobno każdy człowiek przed Upadkiem miał swój samochód. Nie poruszali się tylko po powierzchni, o nie. Latali w wielkich metalowych samolotach potrafiących zmieścić wszystkich waszych rodziców i wywieźć tygodnie drogi stąd. Rośliny były wszędzie gdzie mogły. W centrach tych gigantycznych betonowych miast, o których ledwo co wspominałem, ludzie nierzadko dla własnej przyjemności tylko zakładali niesamowite parki, z trawą, drzewami i kwiatami. Kwiatami! Potrafili hodować je w domach, w malutkich doniczkach. Bez żadnej znaczącej przyczyny pozwalali sobie na zbytki, przyjemności. Wody mieli tyle, ile chcieli. Tak samo z jedzeniem. Były specjalne budynki do których się tylko wchodziło i brało co chciało. Setki rodzajów pieczarek. Chleby, mięso, słodkości! Tylko brać, wyjść i jeść.

Wyobraźcie sobie, że istniały bezkresne pola uprawne na powierzchni, w słońcu. Nie było głodu ani niedostatku Ludzkość jechała ewolucyjną autostradą. I wtedy nastąpił Upadek.

Wiecie, że czasami z nieba padał zimny, wodny pył? Nazywali to śniegiem. Cały świat był wtedy biały. Czysty, bez skazy czy śladów brudu. A po jakimś czasie ten pył znikał i zamieniał się w trawę i liście na drzewach. Był jak mydlana piana na skórze. Ile bym teraz dał za odrobinę tego pyłu... ale w sumie mydłem też bym nie pogardził.

Opowiem wam teraz o dwóch mężczyznach, którzy powinni byli się wgryźć w pamięć ludzi jak zęby w pieczarkę, a zamiast tego zostali zapomniani. Opowiem wam o przyjaźni na śmierć i życie, o przygodach i poszukiwaniach. Opowiem wam w końcu o szklanych ogrodach, o cząstkach Edenu na spalonej słońcem Ziemi. Miejscu, gdzie istnieje Zieleń. Możecie się śmiać. Macie prawo mi nie wierzyć. Ale one naprawdę istnieją i oślepiają swoim blaskiem.

Wszystko działo się wiele lat temu, kiedy dopisywały mi jeszcze siły i byłem tylko parę lat starszy od części z was. To były czasy... jedzenie było smaczniejsze, kobiety piękniejsze, a gówniarzom takim jak ty od małego wpajano, by szanować starszych i nie przerywać im, kiedy mówią. Jeżeli nie chcecie żebym mówił to po prostu sobie pójdę - szesnaście par oczu wbiło się bezlitośnie w, pi razy drzwi, dwunastoletniego chłopca o drwiącym uśmiechu. Który, swoją drogą, zgasł jak płomień w deszczu.

-...szam...

Starzec uśmiechnął się lekko, zaciągnął papierosem i puścił oko do chłopaka. Przeprosiny przyjęte - To był... czas bohaterów.

I: Głosy

Noc na pustkowiach była przejmująco chłodna i paskudnie wietrzna do tego stopnia, że każda szczelina pomiędzy częściami ubrań powodowała dyskomfort. Albo ze względu na gęsią skórkę, albo drobny piasek czy pył wciskający się bez litości wszędzie gdzie może. Dominowała cisza, przerywana sporadycznie przez niezidentyfikowane pohukiwania i krzyki, wydawane najprawdopodobniej przez zwierzęta. Okolica bardziej przypominała pustynię niż autostradę, którą wcześniej była. Świadczyły o tym wystające spod grubej warstwy piachu szczątki lamp, nierzadko w postaci smętnych kikutów. Niknęły one z jednej strony w czymś, co kiedyś można było uznać za tunel. Z pewnego miejsca dało się też usłyszeć, odbijającą się echem od jego ścian, nieustanną wymianę zdań dwóch osób.

Szklane Ogrody, Rozdział I (cz. I)Where stories live. Discover now