Obronię Cię

648 54 40
                                    

Widzi.
Słyszy.
Czuje.

Widzi bladą tarczę księżyca oświetlającą Las Noches i jego jasną, jakby przytłumioną poświatę, która nadaje blasku beznamiętnym zielonym oczom. Słyszy rozpaczliwe krzyki przyjaciół. Przyjaciół, właściwie nie tylko Orihime i Uryuu, ich wszystkich, bo towarzyszy mu przeczucie, że także reszta, Chad, Rukia i nawet Renji mogą w tym momencie krzyczeć, wić się z bólu, a równie dobrze mogą być już martwi. Przez niego, tylko przez niego, bo to właściwie on ich tu ze sobą ściągnął, chociaż nie prosił, nie, nie musiał, bo doskonale wiedział, że poszliby za nim wszędzie. Wiedział o tym, ale nie zrobił nic, zupełnie nic, by choćby spróbować ich zatrzymać.
Czuje wiele rzeczy, ale w tej akurat chwili bez wahania mógłby wyróżnić te trzy główne. Metaliczny posmak własnej krwi na języku. Jej słodkawy, odurzający zapach, aromat, który właściwie powoli zaczyna go cieszyć. Bo skoro cokolwiek czuje, to znaczy, że wciąż jest jeszcze żywy, prawda? Ale prawdziwą, rzeczywistą przyjemność sprawia mu jedynie zapach krwi własnej i wrogów (nie wie, kiedy zaczął odróżniać swoją krew od tej przyjaciół. Tak się po prostu stało, a jemu to już specjalnie nie przeszkadza, bo niby dlaczego?). Gdy ranny jest ktoś inny, ktokolwiek prócz hollow'ów czy tego zdrajcy Aizena i jego sługusów, to boli. Co prawda nie rzeczywistym, fizycznym bólem, ale coś ściska go w klatce piersiowej, bo zawiódł, po raz kolejny nie zdołał nikogo obronić.
Czuje jeszcze o wiele, wiele więcej, ale w tej chwili najistotniejsza jest jedna szczególna rzecz: dotyk śliskiej, zimnej skóry czegoś, co wydaje się być ogonem Ulquiorry – w tym momencie ma głowę mocno odchyloną do tyłu, a wcześniej, szczerze powiedziawszy, nie zwracał jakoś specjalnie uwagi na wygląd zewnętrzny przeciwnika – na szyi. I w tym momencie powoli zaczyna mu brakować powietrza, oddech słabnie, ale powoli, bo przecież Czwarty Espada nie może pozwolić na jego przedwczesną śmierć, nie, to by było za proste, stanowczo zbyt proste, a w jego życiu nie ma miejsca na to, żeby cokolwiek mogło przyjść łatwo, w końcu zawsze o wiele ciekawiej jest patrzeć, jak ktoś się męczy i trudzi, by sięgnąć wyznaczonego sobie celu. A potem niweczy się jego starania, niszcząc tak z trudem wypracowaną pozycję, tak po prostu, od niechcenia, jakby dla zabawy, jedynie po to, by napawać się rozpaczą osoby, która w takim momencie traci wszystko.
Zupełnie jak Aizen, uświadamia sobie nagle Ichigo i wydaje mu się to na miejscu, bo przecież były kapitan piątej dywizji też zniszczył komuś życie, dokładnie w taki sam sposób, bo on nigdy nie chciał być żadnym bohaterem, skąd, chciał jedynie chronić ważne dla siebie osoby, a przez tego zdrajcę (choć on sam określił się inaczej, tylko jak? Bogiem? Doskonały żart...) odebrano mu nawet to.
Ulquiorra nagle zaciska ogon mocniej, co prawda nieznacznie, ale jednak, a on nie ma już zupełnie siły, by się ruszyć, by choćby spróbować odepchnąć od siebie Espadę. Nie potrafi, nie może... nawet nie chce, bo to wszystko straciło już sens, nie ma mowy, by jakkolwiek mógł zwyciężyć, nie, musiałby zdarzyć się cud, a Ichigo dobrze wie, że na to nie ma najmniejszej szansy, bo niby skąd, przecież Aizen już właściwie wygrał i to koniec, stworzy Klucz Królów i rzeczywiście stanie się bogiem, takim prawdziwym, a on nie będzie mógł z tym nic zrobić, nie będzie miał na to żadnego wpływu.
W jakiś sposób czuje ulgę, bo uświadamia sobie, że to prawda, a to oznacza, że skoro i tak umrze w przeciągu kilku najbliższych minut, to nie musi się już starać. I to dobrze, nawet bardzo, żal mu jedynie tego, co zostawi po sobie. Ma nadzieję, idiotyczną, że jego przyjaciele, oni wszyscy, przeżyją, że w przeciwieństwie do niego nie dadzą się głupio zabić... w normalnej sytuacji to on by ich chronił, ale jest już tak okropnie zmęczony, a śmierć przywabia go do siebie tą cudowną czernią, ciemnością bez bólu, bez łez...

Ichigo? Trzymaj się! Ichigo!

Nagle w swoim odrętwiałym umyśle słyszy odbijający się echem głos Zangetsu i uśmiecha się lekko, choć tylko mentalnie. Zangetsu. Jego towarzysz, nauczyciel, przyjaciel... Zawsze był przy nim, służył radą, dawał siły do dalszej walki. Bo Zangetsu to po prostu Zangetsu. Nie ta czarno-biała parodia tasaka, którą wszyscy obserwują z lękiem ani maska stoickiego spokoju, która zazwyczaj pokazuje się przed Kurosakim. Nie. Ichigo już dawno ją przejrzał. I tylko on ma świadomość, że jego miecz, jego najdroższy Zangetsu to prawdziwa feeria uczuć i barw, i tych lekkich, niewidocznych uśmiechów, niekiedy pełnych dumy, niekiedy pełnych ulgi, że Ichigo wciąż żyje i jak na razie nigdzie się bez niego nie wybiera.
To właśnie jest jego Zanpakutou, a sprawienie mu zawodu jest ostatnim, czego pragnie Kurosaki, ale już tak ciężko mu utrzymać miecz, a rękojeść nieuchronnie i nieznośnie powoli wyślizguje mu się z dłoni. Trzyma katanę właściwie ostatkiem tych sił, które mu jeszcze pozostały.

Obronię Cię 》b l e a c hOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz