4. Dylan

27K 2K 170
                                    


        – Proszę bardzo, księżniczko - postawiłem przed Miley talerz z kilkoma naleśnikami pokrytymi bitą śmietaną i owocami. Jej ulubione.

        – Dziękuje – nachyliła się nad blatem i ucałowała mój policzek. – Jesteś najwspanialszym bratem na ziemi.

        Rozłożyła rączki na boki żeby pokazać mi jak wspaniały jestem. Zaśmiałem się cicho i podszedłem do dziewczynki. Wziąłem ją na ręce, a ona oplotła swoimi drobnymi rękami moją szyję. Uśmiechnęła się szeroko, a ja mogłem dostrzec ubytki w jej zębach.

        – To teraz pożegnasz się ze swoim ukochanym bratem? – spytałem, lekko ciągnąc jej warkoczyki.

        Potrząsnęła główką, żeby strzepnąć moje ręce. Zaśmiałem się cicho na jej naburmuszoną minę. Nienawidziła, gdy to robiłem.

        – Przestań – zasepleniła.- A gdzie idziesz?

        – Do pracy maleńka, ale obiecuję, że gdy wrócę, to się pobawimy – zapewniłem ją, na co od razu się rozchmurzyła. – A teraz grzecznie zjedz śniadanko. Potem ktoś cię odwiezie do przedszkola.

        Uścisnęła mnie z całej swojej siły, która, jak można było się domyślić, nie była duża. Ja natomiast pogłaskałem jej główkę i ucałowałem czółko, sadzając ją spowrotem na krzesełku.

        – Kocham Cię – powiedziała cieniutkim głosem wtulając twarz w moją szyję.

        – Ja ciebie też, księżniczko.

        Taka była prawda. Strasznie ja kochałem i oddałbym za nią życie. Sprawiała, że ten popaprany świat stawał się chociaż odrobinę lepszy. To przy niej jako jedynej byłem tą normalną wersją. Nie tym twardzielem, nieliczącym się z uczuciami innych. Dla niej byłem opiekuńczy i dobry. A przynajmniej się starałem. Także przy moim przyjacielu starałem się być w miarę "normalny". Oni i mama byli dla mnie jedynym co mnie trzymało przy życiu.

        Wyrzucając z głowy wszelkie myśli ruszyłem w stronę swojego samochodu. Ku mojej jakże wielce uciesze dzisiaj był mój pierwszy dzień „pracy". Cudownie! Czujecie ten sarkazm?

        Otworzyłem drzwi czarnego samochodu i usiadłem za kierownicą, następnie odpalając auto. Na samą myśl, że będę musiał pracować w tej budzie robiłem się wściekły. A nie miałem przy sobie worka, dzięki któremu bym się wyżył. Dlatego uwaga, nie będę dziś najmilszy.

        Spojrzałem na zegarek na mojej ręce. 8.30. Ups. Chyba się troszeczkę spóźnię. Zaśmiałem się cicho. Ale szczerze, nie bardzo mnie to obchodziło. No bo co mi mogą zrobić? Wywalić? Byłoby mi to nawet na rękę. Nie musiałbym się męczyć w tej durnej szkole.

~~

        Po półgodzinnej jeździe zobaczyłem przed sobą duży budynek, zwany szkołą. Gdy znalazłem wolne miejsce, zaparkowałem i opuściłem pojazd. Dziedziniec przed szkołą był kompletnie pusty. No w końcu są lekcje. Prychnąłem pod nosem i ruszyłem w stronę wejścia.

        Czy wspominałem już jak bardzo nienawidzę poniedziałków? Nie? No cóż, więc od dzisiaj tak jest. Ponieważ przede mną jeszcze cały tydzień harowania w tej budzie. I za to wszystko mogę podziękować kochanemu ojczulkowi.

        Ściągnąłem skórzaną kurtkę i przewiesiłem ją przez ramię, następnie wchodząc do budynku. Od razu skręciłem w prawo i ruszyłem w stronę gabinetu dyrektora. Przed moimi oczami pojawiła się złota plakietka „Dyrektor John Marshall". Bez pukania otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.

Zamknięta w ciemności [Premiera 24.06.2024]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz