Miłego czytania :D

321 25 21
                                    

Nie spałam już klika dni. Cały czas siedziałam w sali szpitalnej, przy tym jedynym... Od tych czterech dni podtrzymuje go aparatura. Nie puszczam jego dłoni, tylko w ostateczności kiedy muszę wyjść. Każdy się o mnie martwił. W pewnym momencie po prostu zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zasnęłam... O nie! Nie teraz! Nie mogę stracić czujności! Co jeśli coś mu się stanie? W ogromnym strachu starałam się obudzić. Każda komórka mojej osoby mówiła mi "Spaaaać!!!", a moja dusza i umysł darły się w odwecie "Wstawać! Nie ma! Nie na to czas!". Jednak wycieńczenie i znurzenie wygrało. Otworzyłam oczy, lecz nie na jawie. We śnie... I co jeszcze! On mnie potrzebuje! A ja sobie śnie w najlepsze! Rozejrzałam się dookoła, bezkresna brązowa posadzka, a nad nią i dokoła bezkres bieli, gdzie nie gdzie były takie drobne lekko zbrązowiałe kwadraty. Spojrzałam na siebie byłam w czarnej sukience za kolano, czarna kokarda we włosach na boku i złoty pierścionek jak moje włosy... To strój w którym mi się oświadczył... Rozejrzałam się szybko do okoła szukając jego sylwetki. Po chwili gdy odpuściłam sobie obracania na lewo i prawo, odezwał się zza mnie, dobrze mi znany głos.
-Rin.- obróciłam się energicznie i spojrzałam na jego ciepły uśmiech. Ubrany był w czarne długie spodnie, czarne lakierki i bardzo ciemną koszulę wpadającą w brąz. Włosy jak zawsze, związane w drobny kucyk z tyłu, blond grzywką standardowo rozczochrona a za razem ułożona. Bałam się ruszyć w jego stronę, bałam się że to tylko obraz i gdy go dotknę-zniknie.
-Len... Co się dzieje?! Co ci jest?!- spytałam nie myśląc wiele, to sen... Ja nie wiem, to on też nie wie...
-Rin... Nie wiem jak ci to powiedzieć... Po prostu. Serce odmówiło mi współpracy i postanowiło skończyć mój żywot, już dziś...
-Jak to... Dziś?!- żadne nie zrobiło kroku w przód, czy w tył... Jak się zobaczyliśmy tak staliśmy.
-Dziś... Nie... Teraz słyszysz mnie ostatni raz, widzisz moje oczy ostatni raz, możesz mnie jeszcze zobaczyć, ale już bez duszy. To nie jest sen, Rin. Ja jestem sobą, duszą Lena. Zasnęłaś na mnie, bo to wybłagałem tam na górze... Chciałem się pożegnać...
Ugh! Walić że może zniknąć! Pobiegłam do niego i przytuliłam się tak mocno jak umiałam, poczułam że w kącikach oczu zbiera się ogromna ilość łez. Czy chciałam, czy nie wybuchłam płaczem. Po pewnym czasie poczułam jak jego ramiona zaciskają się na mnie. Staliśmy tak, nic nie zrobił po prostu wtulił się w moje włosy i i przytulił mnie mocno a ja dalej beczałam.
-To może zacznę. Tu, w tym niby pomieszczeniu króluje symbolika. Ja jestem bielą, ty brązem. Gdy biel zacznie przełamywać się brązem, oznacza że czas mi się kończy, gdy brąz przekreśli biel, oznacza że coś dzieje się z tobą. Słuchaj, Rin. Kocham Cię. Chcę byś odnalazła szczęście, nawet bezemnie. Jesteś piękna, inteligentna, żywiołowa, miła, opiekuńcza. Więc nie gadaj że nikt Cię nie chce. Znajdź sobie kogoś, dobrze? Śmiej się jak najwięcej, wtedy ja też się będę śmiać, by spotęgować twoje szczęście. Płacz jak najmniej, normalnie sprawia są mi tym ogromny ból, a co dopiero gdy nic a nic nie będę mógł na to poradzić. Wiem, że śpiewasz dzięki mnie, pamiętam jak mówiłaś że bezemnie przestaniesz. Nie rób tego, skowronku. Śpiewaj dalej, bo sprawiasz tym radość innym. Dbaj o siebie, i nie próbuj za szybko do mnie dołączyć, bo będę zły... Będę czekał, będę Cię obserwował i miał w opiece, już jesteś moim ukochanym oczkiem w głowie. A tam będziesz najcenniejszą perłą, którą dane było mnie się opiekować. Takie szczęście mnie spotkało by Cię poznać. Nigdy, przenigdy tego nie zapomnę- usłyszałam dźwięk pękającego szkła, gdy spojrzałam za chłopaka zobaczyłam jak ogromna brązowa linia przekreśla biel, wystraszyłam się i przytuliłam mocniej, dosłownie w jednej chwili upadliśmy na kolana, ja usiadłam na swoich stopach i przykurczowo przetarłam do klatki piersiowej Lena, on stanął na kolanach i splutł palce pomiędzy moimi łopatkami. Udało mi się dosłyszeć strach w jego oddechu.
-Len... Boisz się, prawda?
-I to bardzo! Będę tęsknić, nie boję się śmierć iż boję się utraty ciebie! Oparł czoło, o moje czoło- Ja... Ja się boję tej rozłąki... Ja Cię kocham... Nie wiem czy wytrzymam...
-Przestań... Zaraz znów wpadnę w ryk... To teraz ja... Trzymaj się tam, nie odchodź za daleko... Kocham Cię, posłucham się twoich rad, ale wiesz... Będzie ciężko... Ciężko mi będzie się bez ciebie uśmiechnąć... I nie wiem co powiedzieć... Na samą myśl ściska mnie w gardle...
-To nic nie mów... Przytulmy się, myślę że to najlepsze...
Zacisnęłam dłonie bardziej i zamknęłam spowrotem oczy. Bałam się straty, rozłąki. Na samą myśl ogarniała mnie jakby panika... Kolejny dźwięk tłocznego szkła rozbrzmiał wyraźnie, i kolejny i kolejny i kolejny... I kolejny, zaraz... To był inny ton, to była jakby porcelana... Obydwoje spojrzeliśmy pod siebie, pękło. Brąz, czyli ja pęknął! A to oznaczało... Że tak jak on umieram... Poczułam jakby szczęście i strach rozpoczęły długi powolny taniec w moim sercu tylko nie było wiadomo, kto prowadzi i nadaje krok.
-Len... Nawet śmierć nas nie rozłączy...- powiedziałam z uśmiechem na ustach, z trudem powstrzymując mnożące się łzy.
-Nawet nasze życia wygasną razem... Widocznie tak miało być... Ale to dobrze będziemy wiecznie razem.-odparł delikatnie i ciepło.- Nie umiemy trwać bez siebie.
-To prawda...
Ostatnie dosłownie dwie minuty przytulaliśmy się w dźwiękach tłuczonego szkła i porcelany. Niczego nie żałowałam. Naprawdę niczego. Byłam zadowolona z takiego a nie innego końca... Jednak szczęście przejęło prym w tym tańcu. Miałam tylko jego. Matka alkoholiczka zostawiła mnie wieki temu, czasem wolała o kasę, ale bez echa z mojej strony. Tato zmarł, broniąc mnie przed tym bapsztylem... Dzieciństwo po prostu miałam okropne... Jedna Wielka trauma, o której powoli zapomniałam. W pewnym momencie, wszystko zaczęło ciemnieć. Ostatnie bezdźwięczne "Kocham Cię", wypłynęło z naszych ust, po czym widziałam już tylko ciemność. Czy to koniec...? Nie przeszkadza mi to jeśli go spotkam, jeśli zobaczymy się raz jeszcze i usłyszymy się. Jeśli będziemy razem na wieki, to mogę umrzeć.
***
Otworzyłam lekko oczy, ujrzałam sufit szpitalny... Poruszyłam głową lekko na boki i zobaczyłam ile to kabelków we mnie nawtykali. Kroplówka, jedna druga, miernik tego, tamtego... Jednak żyje... co? Nie wiem co myśleć. Czy się cieszę, czy pochłania mnie smutek...
-Ri...n...- usłyszałam lekko szelest powietrza z prawej strony, wciąż osłabiona powoli przekręciłam głowę tamtą stronę.
Szok, osłupienie, szczęście. On żył. Ja też. Oby dwoje pod ogromną ilością aparatury, która w razie co przejmuje nasze funkcje życiowe. W maseczce tlenowej, trudno cokolwiek powiedzieć jednak spróbowałam.
-L...Le... Len...- na więcej mnie stać nie było. Ale, jakby to powiedzieć, jestem szczęśliwa jak cholera!
Powoli wyciągnął rękę w moją stronę, zrobiłam to samo, spletliśmy palce i zacisneliśmy je tak mocno jak było nam tylko dane. Oby dwoje uśmiechneliśmy się krucho, po czym nie spuszczaliśmy z siebie już oka... Happy End? Od dziś w wierzę w to puste zdanie, przepełnione tajemnicą. Kocham go, i dane nam jest zobaczyć się jeszcze raz, po śmierci w śnie.



Dream ~One Shot~Where stories live. Discover now