Pierwszy rozdział

16 1 0
                                    


Kolejny dzień spędzam na wlepianiu wzroku w ścianę i słuchaniu typowej dla mnie muzyki o charakterystycznym, ciężkim brzmieniu. Świat wokół mnie był spowity chamstwem i prostactwem, dlatego rzadko kiedy wychodziłam z domu. Wolałam być sama; wolałam, żeby towarzyszył mi jedynie nieznacznie tykający przedwojenny zegar. Mój dom wypełniały wyłącznie starocie, które odziedziczyłam po zmarłej babci. Nie chciałam ich wyrzucać, bowiem to wszystko co mi po niej pozostało, dlatego zmieniając każdy detal, czuję jak legenda umiera.

Zamknęłam oczy spijając każde słowo zawarte w utworze. Rock był dla mnie jak błogosławieństwo. Dawał mi poczucie wolności, sprawiał, że nie myślałam o tym co zdarzyło się dotychczas i co niezmiennie siedziało w mojej głowie. Mój umysł jest chory i chyba czas najwyższy się leczyć. [...]

Odłożyłam odtwarzacz i złapałam za pudło z książkami, które czytywała moja mama. Wyciągnęłam jedną z nich, która najbardziej przypadła mi do gustu. Była stara i zniszczona, a okładkę wypełniały wyłącznie ciemne barwy. Tak, idealna na jesienną melancholię.

Przejechałam delikatnie po grzbiecie książki otwierając ją powoli na pierwszym rozdziale.

"Krwawe znamie" przeczytałam tytuł podkreślony grubą czcionką.

Nie wierzę. Moja mama i czytanie o morderstwach? Przecież to do niej niepodobne! Zawsze brzydziła się horrorami, więc wątpię, że mogła czytać coś, co najwyraźniej zaliczało się pod horror.

Poczęłam czytać; nie ukrywam, iż książka pochłonęła mnie bez końca i że szybko zakochałam się w głównym bohaterze historii - Typhoonie (czyt. Tajfunie). Fabuła książki była nieprzeciętna i dobrze rozbudowana. Opowiadała o chłopaku, który odkrył w sobie nadprzyrodzoną moc jaką jest przeobrażanie się w wilkołaka. Wszystko miało potoczyć się dobrze dopóki o jego darze nie dowiedział się przyjaciel jego ojca - Ravan. Szybko okazało się, że pracuje dla Genesisa, który dowiedziawszy się o wszystkim postanowił porwać Typhoona i wykorzystać jego moc w niecnych celach. Chłopak musi zabijać, żeby uchronić swoją rodzinę. [...]

Dochodziła północ, a ja w dalszym ciągu zaczytywałam się w powieści, w końcu padłam zmęczona na łóżko i zasnęłam. Obudził mnie jasny snop promieni słońca, który padał na moją twarz wprost z pod cienistych zasłon. Otworzyłam okno zaciągając się świeżym powietrzem, które o dziwo drażniło moje delikatne nozdrza. Cały czas myślałam o Typhoonie i o tym, że jestem w trakcie czytania decydującego rozdziału. Usiadłam więc na fotel gwałtownie łapiąc książkę w dłoń.

"Typhoon doskonale wiedział, że nie może żyć tak jak rozkazał mu Genesis. Nie może zabijać niewinnych ludzi w celu zaspokojenia chorej wyobraźni Gena. Niestety, Genesis trzymał w garści rodzinę chłopaka, a że ten nie potrafił się obronić musiał wykonywać jego rozkazy.

-Kiedy w końcu dasz sobie spokój? - rzucił w jego stronę przeszywając go mroźnym spojrzeniem. - Dobrze wiesz, że nie będę dla Ciebie zabijał w nieskończoność! - dodał.

-Chłopaku, chyba nie wiesz z kim masz do czynienia. - odparł z wyraźną wyższością w tonie. - Jeżeli nie będziesz spełniał moich próśb, będziesz musiał liczyć się z tym, iż twoi najbliżsi zostaną skrzywdzeni, a tego byś nie chciał, prawda? - uniósł lewą brew rechocząc złowieszczo.

-Nie. - westchnął cicho uświadamiając sobie, że jest słaby i że nawet możliwość zabicia Genesisa nie mogłaby mu w żaden sposób pomóc. Gen miał swoich ludzi, wszędzie."

Nagle ktoś zapukał do drzwi, więc zerwałam się na równe nogi przerywając to, co do tej pory robiłam. Odłożyłam książkę na półkę i skierowałam swoje kroki w stronę głównego wejścia.  W drzwiach stanęła Lyne; sąsiadka, która wpadała od czasu do czasu, żeby sprawdzić czy wszystko ze mną w porządku. Nie miałam czasu na jej wizytę, więc zlustrowałam ją od góry do dołu przeszywającym spojrzeniem.

-Cześć, Dae. - oh, nienawidziłam jak się odzywa, bowiem głos, to ma irytujący, w dodatku używa tego swojego zdrobnienia, które traktowałam jak wyzwisko. Moje imię brzmi Daenerys, więc dlaczego każdy je skraca? Dae mogą używać wyłącznie przyjaciele, a że mam ich mało - co właściwie mi nie przeszkadza - mam spokój.

-Hej, masz jakąś sprawę? - spytałam.

-Zapomniałaś już? - jej kąciki ust mimowolnie uniosły się ku górze. Nie rozumiałam tego. Jak można bez przerwy się uśmiechać skoro świat jest pełen nieszczęścia i niesprawiedliwości? - Miałam wpadać od czasu do czasu i sprawdzać jak się czujesz. Mogę wejść? - przysunęła się lekko w moją stronę.

-Jeśli musisz. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby robiąc kilka kroków w tył by bez żadnych przeszkód mogła wejść do pomieszczenia. - Napijesz się czegoś? - rzuciłam z ironicznym uśmieszkiem. - Kawy, herbaty, a może coś mocniejszego?... no nie wiem... może płynu do mycia naczyń, albo benzyny? - zaśmiałam się cały czas nieustępliwie darząc gościa złośliwym uśmiechem. Lyne wzięła, to za żart, choć w jej oczach można było dostrzec zmieszanie, jakby z każdym moim kolejnym słowem zaczęła wątpić w to, że jestem dobrym człowiekiem. I dobrze, może przestanie mnie odwiedzać i znajdzie sobie prawdziwych przyjaciół.

-Podziękuję. - odparła.

-Co tam u Ciebie? - poważnie? Obchodzi mnie to? Przecież jej życie jest takie nudne i monotonne, że jak zaczyna o nim gadać, to każdy ma ochotę się zabić.

-Wszystko w porządku. Kojarzysz tego Avereya?

Tego fajtłapę? No jakżeby inaczej! Jego fałszywa, świńska morda najbardziej zapadła mi w pamięci! Pasowaliby do siebie, ha.

-Pewnie. - oznajmiłam po chwili. - A co?

-Od jakiegoś czasu się spotykamy. - na jej twarzy pojawiły się lekkie rumieńce. - Ma dobre serce. Chcemy wspólnie uczęszczać do wolontariatu i pomagać bezpańskim psom.


Naprawdę? Jakież to słodkie! Takie słodkie, że mam ochotę zwrócić wczorajszy obiad... a nie, już to zrobiłam... na jej widok. Serio? Jak można być tak głupim i umawiać się na randki w schronisku? Ten cały Averey i tak wygląda jak jakiś bezpański kundel, więc nie dziwie się, że wciągnął w to tą nawiną idiotkę Lyne.

-Super. - powiedziałam ledwo trzymając się od śmiechu. - Szczęścia.

-Dzięki. - przewróciła oczyma. - Ja już pójdę, trzymaj się.

Nareszcie! Idź i zgub się!

-Pa! - nie ukrywałam, iż strasznie cieszyłam się na wieść o tym, że ta nudziara chce opuścić mój dom.

"Cześć" rzuciła zatrzaskując drzwi za sobą.

Padłam zmęczona na łóżko wzdychając ciężko i przeciągle. W końcu mogłam dokończyć czytanie swojej ukochanej lektury bez obaw, że ktoś może mi to przerwać. Oprócz Lyne nikt mnie nie odwiedzał. Od czasu do czasu wpadał brat, ale od śmierci rodziców nie mamy zbyt dobrego kontaktu, po za tym założył rodzinę i jest szczęśliwy; nie mam zamiaru mu tego psuć.


Znowu! Dzwonek do drzwi zabrzmiał kilka razy rozpalając moją twarz do czerwoności. Nie! Jak to znowu Lyne, to nie zawaham się wziąć pistolet i ją zastrzelić!

Stawiałam ciężkie kroki, które odbijały się echem po ścianach posiadłości. Nienawidziłam jak ktoś mi przerywa, a w szczególności jak jest to czytanie książki. [...] Otworzyłam drzwi z hukiem, posyłając gniewne spojrzenie osobie, która śmiała przekroczyć próg mojego azylu.

-Dae! Jak się cieszę, że Cię widzę. - uśmiechnął się biorąc mnie w objęcia. - Masz może mapę?

Był to Avalon, znajomy ze szkoły. Cały czas uważał, że ma u mnie jakieś szanse, dlatego przychodził z byle powodu, żeby tylko zacząć mnie adorować i upajać swoimi tandetnymi tekstami na podryw. Nie wiem już kto jest gorszy... Avalon czy Lyne? Kto jako pierwszy zawiśnie nad moim kominkiem?

-Nie. - wysyczałam dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie mam ochoty na niego patrzeć, ani tym bardziej z nim rozmawiać.

-Wielka szkoda! Bo wiesz... zgubiłem się w Twoich pięknych oczach. - jego uśmiech przybrał bardziej kokieteryjny charakter. - Masz chwilę?

-Nie?

///cdn///

Mam nadzieję, że się podoba:) Dodam, iż jest to moje pierwsze opowiadanie na wattpadzie ;)


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 01, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

TyphoonWhere stories live. Discover now