Co nas nie zabije

308 63 19
                                    

Karol nigdy nie przypuszczał, że życie w mieście opanowanym przez zombie, może być tak nudne. Właściwie gdy tylko przez Wrocław przetoczyły się kolejno fale paniki, szaleństwa i rozpaczy, dość szybko nadeszła akceptacja. Apokalipsa czy nie – życie płynęło dalej.

Stał w oknie z lornetką i pilnował, aby żadne żwawe zwłoki nie podkradły się do Wandy. Ulice, niegdyś zatłoczone, teraz przedstawiały się makabrycznie, a entuzjazm dziewczyny, palącej rozczłonkowane ciała zarażonych, w niczym nie pomagał. A może jednak? Wiele jej działań Karol z góry uznawał za absurdalne i bezcelowe, ale czy bez niej i Damiana w ogóle by przeżył? Nie, raczej nie.

Posłał krzywy uśmiech Wandzie, która wytrząsała resztki benzyny z kanistra, śpiewając przy tym jeden z hitów Taylor Swift.

– Dalej, Lolek, śpiewaj ze mną! – zawołała z radością nieadekwatną do sytuacji.

– Wolałbym jednak nie.

– Te cholerstwa nienawidzą hałasu, więc twoje zawodzenie na pewno odstraszy je na wiele godzin.

– Smrodu i ognia też nienawidzą. Oszczędź mi wstydu i po prostu podpal jeszcze jeden stos.

Wanda z niezadowoleniem wygięła usta w podkówkę i wróciła do przerwanego refrenu.

Zapach palonych zwłok był wyjątkowo słodki, mdlący i nieprzyjemny. Jakby tego było mało, same zombie też nie pachniały zbyt ładnie. Swoją drogą to niesamowicie ciekawe, jak liczne są sposoby rozkładu ludzkiego ciała. Niektóre puchły od nagromadzonych gazów, inne zaczynały gnić i odpadać od kości, a jeszcze inne przechodziły błyskawiczny proces mumifikacji.

– Kilka stoi przy Zamkowej – zawołał Karol po chwili patrzenia przez lornetkę.

– Bystrzaki?

– Chyba nie. Są zbyt rozłożone. To na pewno śmierdziele. Możesz już wracać.

Karol nie miał pojęcia, kto wymyślił tę klasyfikację zombie, ale jak tylko o niej usłyszał, wydała mu się bardzo sensowna. Wszystko zależało od stadium infekcji i stanu, w jakim znajdowały się zwłoki. Zaraza stopniowo niszczyła układ nerwowy ofiar, dlatego początkowo potwory miały w zwyczaju popisywać się resztkami ludzkiej inteligencji. Takich właśnie spryciarzy Wanda nazywała bystrzakami. Na szczęście jednak, pomimo całej swojej przebiegłości, nie były specjalnie agresywne.

Niebezpieczeństwo pojawiało się dopiero przy stadium drugim, gdy w żywych zwłokach zaczynał wzbierać głód. Damian uważał, że głodomory polują na ludzi jedynie po to, by przekazać dalej zarazę i Karol musiał przyznać, że z biologicznego punktu widzenia miałoby to nawet sens.

Ostatnie stadium, śmierdziele, napawało chłopaka największym optymizmem. Na tym etapie zombie nie stanowiły już żadnego zagrożenia. Po prostu czekały, aż ich ciała do reszty opanuje martwica. Istniała zatem szansa, że jeśli nikt nowy się nie zarazi, epidemia zatrzyma się bez niczyjej pomocy.

– Co na obiad? – zapytała Wanda, zatrzaskując za sobą drzwi.

– Gulasz.

– Znowu?

– To jedyne, co mogłem zrobić!

– Przyznaj się, robisz te warzywne papki, bo Damian powiedział, że mu smakują.

– Robię te warzywne papki, bo są proste do zrobienia.

– Jasne.

– Nie musisz jeść, jeśli nie chcesz.

– Oj, nie obrażaj się. Mnie też smakują te twoje breje.

W uśmiechu Wandy było coś takiego, że Karol nie potrafił się na nią długo gniewać. Na korzyść dziewczyny działało zapewne również to, że przez niski wzrost, kilka rozmiarów za duży sweter i złote włosy zaplecione w warkoczyki, wyglądała jak zwykła gimnazjalistka. Chłopak musiał się bardzo starać, by pamiętać, że jego nowi znajomi są najprawdopodobniej dobrze po trzydziestce.

Co nas nie zabijeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz