(Nie) chcieliśmy dorastać

964 130 56
                                    


'Alleyways' The Neighbourhood 


Było inaczej, gdy byliśmy młodsi. Chłopaki z Brooklynu, ganiający razem po ulicach, wymykający się za miasto, by pływać nago w rzece, po prostu dobrze się bawiliśmy. Pamiętam, w przeciwieństwie do ciebie, ja ciągle pamiętam. Wtedy w 1929, gdy zaczęła się nasza historia – piękne czasy, i chociaż odległe o ponad osiemdziesiąt lat, to pamiętam. Zapewne powracanie do nich w środku nocy, gdy niekończące się myśli o tobie zwalają mi się na głowę, utrzymuje moją psychikę w ryzach. Inaczej z pewnością dawno bym zwariował.

Mówiłem, że nie chcę nikogo zabijać, głupio wierzyłem, że na wojnę mogą iść samarytanie. Radziłeś, bym nie szedł na front, w końcu pięć komisji poborowych nie mogło się mylić. Ale ja nie chciałem dać za wygraną. Wreszcie nadarzyła się okazja, bym stanął na równi z wielkim Jamesem Buchananem Barnsem. Chociaż ten raz chciałem być taki jak ty. Tu nie chodziło o wojnę, o bycie żołnierzem. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale zawsze chodziło tylko o ciebie.

Zawsze byłeś tym szybszym, wyższym, silniejszym. Mnie trzeba było chronić, ty mogłeś stawać w szranki. Zdziwiłbyś się, o ilu moich bójkach nie wiedziałeś. Wszystkie skrytki w mojej głowie kryją rzeczy, które zrobiłem. Przemilczę śmierć, którą niosłem ku chwale ojczyzny. W końcu tarcza to narzędzie obrony, nie broń. A liczyło się tylko to, ile żyć ocaliłem. Wszyscy mnie znali albo raczej znali Kapitana Amerykę. Och, Bucky, sam widziałeś, kim się stałem. To niesamowite, prawda? Przyznaj to następnym razem, zamiast próbować poderżnąć mi gardło.

Na tym świecie jestem intruzem. To nie jest moje życie, mój czas. Powinienem był umrzeć pod lodem i spotkać się z tobą na Polach Elizejskich. Bo na tym nowym świecie znałem tylko siebie, zanim poznałem wszystkich innych. Jestem pewien, że znasz to poczucie pustki. Jakby ktoś wydarł ci w sercu dziurę, a ciebie w środku nocy wyrzucił z bezpiecznego łóżka na bruk. Mój sen był krótki, ale życie nie czekało na moje wybudzenie. Nie miałem nic, kompletnie, nawet ciebie. Pozostały jedynie nienaruszone czasem wspomnienia.

Bo kiedyś żuliśmy gumę i bawiliśmy się pistoletami na wodę. Świat chyba nie był taki zły, gdy mieliśmy siebie u boku i nie musieliśmy omijać kul, tylko strumienie wody. Czasem słyszę twój śmiech i widzę szczerbaty uśmiech, jak biegamy po zaułkach z innymi dzieciakami, cali mokrzy. Widzę letnie słońce, które odbija się w kroplach wody, czuję uścisk twojej ręki, jak ciągniesz mnie gdzieś, żeby uciec przed ostrzałem innych. To dziwne ile radości niosła zabawa w wojnę. A teraz, sam w pokoju, zakrywam uszy i nucę la da da da dara ra, próbując zagłuszyć dźwięk strzałów karabinu maszynowego i twój krzyk, gdy spadasz w dół kanionu. Wyrośliśmy z tej zabawy w wojnę, wszystko się zjebało i nic już nie było takie proste.

Nawet jeżeli jestem wielkim Kapitanem Ameryką, na co mi to, jeżeli nie możesz tego zobaczyć? Ten widok zasłania ci mechaniczny szał Zimowego Żołnierza. To nie jesteś ty, Bucky. Ty pozostałeś tam, w zaułkach, z łobuzerskim uśmiechem bez przedniego zęba. I wrócisz, gdy przypomnę ci, że jak tylko wschodziło słońce, wychodziliśmy się bawić. Nie zależnie od tego, czy mieliśmy dziesięć, czy siedemnaście lat, zawsze ramię w ramię, mogliśmy razem biegać przez dzień i noc. I wcale nie chcieliśmy dorastać.

Dorosłość nas podzieliła, Bucky. Być może rzeczy potoczyłyby się inaczej, gdybyśmy od początku wojny trzymali się razem. Może gdybym nie został poddany działaniu serum, nie musiałbym przechodzić teraz przez ten koszmar. Ale patrząc na to z drugiej strony, to uratowałem świat, nie? I nie raz jeszcze usłyszę to pytanie bez odpowiedzi - ile jest warte życie jednego żołnierza, w obliczu całego świata? A co jeśli powiem, że ten żołnierz jest dla mnie całym światem?

Jakim błędem było przyznanie się do moich uczuć. Zamiast oddawać ci walkę na Helicarierze, traktując o naszej niezłomnej przyjaźni, w momencie gdy ty obijałeś mi twarz, powinienem był powalić cię i zabrać do bazy. Z pewnością dałoby się jakoś odkręcić tę hipnozę czy czymkolwiek jest program Zimowego Żołnierza. I wrócił byś do mnie, zaczęlibyśmy od nowa. Zgaduję, że moje nowe imię zbyt mocno na mnie wpływa. Trzeba było ratować świat i znów wróciło pytanie – jedno życie za tysiące istnień. Żyją we mnie dwie skonfliktowane postaci – Steve Rogers i Kapitan Ameryka, i każdy z nich ma swój własny świat do ocalenia. Ale już za młodu zacząłem dostrzegać, że są pewne powinności, które muszą być wypełnione. Nauczyłem się to robić, i mimo konfliktu wewnętrznego, który rozrywał moje serce od środka, nie uciekłem. A spadając, coraz niżej i niżej, mogłem tylko zagłuszać swój wewnętrzny krzyk przez głupie la da da dara ra, bo nie miałem już siły naprawdę zawołać do ciebie. Czy wiesz, jaki to ból mieć przed sobą jedyną rzecz, której się w życiu pragnie i nie móc jej dosięgnąć? Bucky, dlaczego będąc centymetry ode mnie, ciągle byłeś tak daleko? Dlaczego nie mogłem cię objąć, jak za starych dobrych lat? Brakuje mi fizyczności, brakuje mi wiedzy, że wiesz, kim jestem, kim my jesteśmy. Bez ciebie mogę już tylko tonąć.

Przez pierwszy okres po wybudzeniu bałem się. Tak cholernie się bałem, w sumie dalej się to nie zmieniło. Nic nie jest w moim życiu stałym elementem, wszystko co miałem, zostało za siedemdziesięcioletnią górą lodową. To niemal to samo uczucie samotności co stanie na polu bitwy, w momencie, gdy jako jedyny przeżyłeś. Nic, pustka, wędrujące dusze i chlupot krwi pod ciężkim, wojskowym butem. Bez kontaktu z tobą, z kimkolwiek, kogo znałem, byłem gotowy na wszelkie poświęcenie, byle zakończyć mój żywot tak, jak powinno było się to stać w latach czterdziestych. Wszelkie akcje Avengersów to loteria, wciąż testuję moje szczęście.

Przynajmniej tak było, dopóki się nie pojawiłeś ponownie. Bo wraz z tobą wróciły wspomnienia, wrócił tamten niezamrożony świat. Znów przypominam sobie o tym, że gdy tylko wschodziło słońce, wychodziliśmy się spotkać. I tak bardzo nie chcieliśmy dorastać. Ile rzeczy mogłoby wrócić, gdybyś wrócił do mnie, Bucky. Zawsze byłeś najsilniejszym, najwspanialszym przyjacielem, jakiego miałem. Możesz to zwalczyć. A jeśli nie, zawalczę o ciebie. Bo chce mi się żyć na sam widok mnie, który pozostał w tamtych zaułkach, wyglądając za tobą.

Było inaczej, gdy byliśmy młodzi. Te nagie kąpiele i wieczna zabawa ­– wszystko to pamiętam. Moje uczucia do ciebie, moja niekończąca się tęsknota, wszystko to kumuluje się w tych wspomnieniach, których nie umiem już zmieścić w mojej obolałej głowie. Zostałem w tamtych zaułkach. Chudy, zagubiony chłopiec, któremu kazałeś się nie ruszać i zaczekać, aż wrócisz. Jak głupi stoję i patrzę, aż wyjdziesz zza zakrętu i poprowadzisz mnie dalej. Nie będziesz mówił o siniakach na rękach i zdartym kolanie. Ja także o nie nie zapytam. Tak było kiedyś, dzisiaj zapytałbym o wszystko, opatrzył każde najmniejsze zadrapanie, jeżeli miałoby to cokolwiek zmienić.

We wspomnieniach Brooklynu jesteś ty. Uśmiechnięty, żywy, mój Bucky. Kiedyś wiecznie szczerbaty, później wiecznie młody i piękny. W tych zaułkach wszystko, czego chciałem, miało być wszystkim, co kochałem. Policzę do dziesięciu i jeżeli się nie pojawisz, pójdę cię szukać. Zamykam oczy i liczę, znów sam, w swoim pokoju.

Jeden...

Dwa...

Zaułek zalewa woda

Trzy...

Cztery...

Zalewa mi płuca, nie mogę oddychać

Pięć...

Sześć...

Pamiętam. Zostałem w tamtych uliczkach.

Siedem...

Osiem...

Woda otwiera rany, zalewa oczy, rozrzedza krew.

Dziewięć...

Dziesięć...

Nigdy nie umiałem się nauczyć otwierać oczu pod wodą.


Koniec

Uliczki // Stucky Where stories live. Discover now