Maj srebrzył się tawulcem, który w tym roku postanowił kwitnąć na potęgę. Białe płatki wprost kapały. Termometry z bólem przekraczały trzydziestkę.
Z każdym dniem ludzie zostawiali w domu więcej ubrań i zabierali ze sobą więcej wody. Na ulicach pojawiały się cycki.
Rozmowy dzieliły się równo i sprawiedliwie na "no tak kachanieńka, taka piękna pogada, ciekawe jak się utrzyma" i "stary, kurwa, ale pizga słońcem".
Niemowlaki ziewały szeroko, bierne i szczęśliwe z wózeczka pod i dwunożnego napędu za plecami.
Piłki, rowery, łopatki i co kto w domu miał opływały zainteresowaniem. Kawałki gałęzi i podejrzanego drewna zyskiwały szalenie ważne funkcje szabli, kałasznikowów i magicznych różdżek. Place zabaw buchały kanonadą dźwięków.
Sprzedawcy lodów sumiennie zarabiali na emeryturę.
Gracze zasłaniali okna przed raniącym monitory słońcem.
Cała Polska zieleniła się i kwitła, oddychając majem pełną piersią.
Alergicy sięgali po leki.
Feliks leży na kamiennym stole pingpongowym. W zielonych oczach odbija się bezchmurne niebo i falujące na niebie gałęzie dzikiej mirabelki. Czy jakkolwiek nazywają się rosnące wszędzie drzewa, które połowę lata ciskają pod nogi zabawnie pękające kolorowe owocki z lepkim sokiem.
Gilbert opiera się o stół kawałek dalej i nie przeznacza ani kawałka swojego zainteresowania na coś poza Feliksem. Mechanicznie skubie mlecza, pozostałość po dziecięcym wianku.
Uśmiecha się złośliwie i barwi nos blondyna żółtym pyłem. Donośne kichnięcie płoszy zbłąkaną grupkę wróbli. Feliks podnosi się niechętnie do pionu, przecierając knykciami oczy i marszcząc uroczo brudny nosek. Gdzieś w oddali koty drą się przeraźliwie o hierarchię w blokowych piwnicach.
Odsuwają się od siebie po leniwym pocałunku, a przechodzącej opodal babuleńce rzednie mina, gdy schemat "długie włosy = dziewczyna" ze zgrzytem odmawia posłuszeństwa. Gilbert pokazuje jej środkowy palec za plecami swojego chłopaka.
Słońce rozjaśnia problemy, a Gilbert uśmiecha się łagodnie. Czuje, jakby jego serce składało się z topniejącego karmelu. Wyjątkowo szczęśliwego topniejącego karmelu. Półuśmiech Feliksa rozpuszcza mu kręgosłup.
Nienaturalnie czerwone tęczówki błyszczą inaczej niż zwykle, nieskażone fioletowymi plamkami.
Czysta czerwień o kilka lichych centymetrów oddalona od jaśniejącej zieleni, świeżego koloru młodej trawy.
Gilbert myśli, że zielony musi być kolorem miłości, chociaż to nie ma większego sensu. Nad nimi jaskrawe niebo-...
- Hej, Gi! Nasze oczy to jebana sygnalizacja świetlna!
Gilbert zabiera rękę z miękkich blond włosów, odczuwając silną potrzebę popełnienia facepalma.