One Shot

0 1 0
                                    

Mam na imię Mia i jestem martwa.

Tak, nie pomyliłam się. Wczoraj przechodząc przez pasy, kiedy wracałam ze szkoły, wpadłam pod samochód pijanego kierowcy. Szczerze mówiąc sama nie wiem, co się teraz ze mną dzieje. To tak, jakby coś zmuszało mnie do pozostania na ziemi jeszcze chwilę, ale w postaci... ducha?

Skąd wiem, że to tylko na chwilę? Nie mam pojęcia. Po prostu to czuję, że zaraz to się skończy i przeniosę się w inne miejsce. Nikt mnie nie widzi, nie słyszy ani nie czuje. Za to ja zachowałam wszystkie zmysły.

Po wypadku kierowca uciekł z miejsca zdarzenia. Dopiero po kilkunastu minutach jakaś pani zauważyła moje ciało i zadzwoniła po karetkę.

Od dawna chciałam umrzeć. Nie chciałam popełniać samobójstwa, ponieważ uważałam to za formę tchórzostwa. Ale wypadek ten wydał mi się dość fortunnym zdarzeniem, więc to chyba też jest tchórzostwo, prawda?

Mam... miałam... eh, w momencie śmierci miałam 17 lat. Odkąd skończyłam 13, moje życie coraz bardziej zaczynało przypominać parodię. Wiem, wiem „co może 13-latka wiedzieć o życiu?". Otóż, nic. Nie wie nic.

Nienawidziłam szkoły. Nie dlatego, że nie lubiłam się uczyć (chociaż to też), ale przez ludzi jacy mnie otaczali. Nienawidziłam mojej klasy, w której uchodziłam za kujona. Dziewczyny trzymały się razem, a ponieważ miałam inne zainteresowania niż paznokcie, chłopcy i droga kawa, byłam wykluczona. Ile wrednych uśmieszków, uszczypliwych komentarzy, obelg leciało od nich w moją stronę każdego dnia...

Na szczęście miałam w klasie moją przyjaciółkę, która trzymała się ze mną. Co prawda, z tamtymi również się lubiła, ale tylko dlatego, że one lubiły ją.

Właśnie, moje przyjaciółki. Miałam ich 3. Margaret (Mar), Collie (Col) i Ashley (Ash). Ja i Mar chodziłyśmy razem do klasy, natomiast ja i Col mieszkałyśmy dosłownie dwa domy od siebie. Ash natomiast chodziła do klasy z Col, ale mieszka dość daleko od nas.

One zawsze były idealne. Idealnego wzrostu, włosach, cerze, oczach, nawet barwie głosu. Wszyscy je zawsze lubili, choć one się do tego nie przyznawały. Nie widziały tego, jak każdy chciał z nimi przebywać, rozmawiać, pisać, ile chłopców się za nimi oglądało... Ja byłam tą brzydszą, grubszą, głupszą, bez żadnych zainteresowań ich przyjaciółką. Ludzie pisali do mnie tylko wtedy, kiedy chcieli numer do którejś z moich przyjaciółek, albo pracę domową. Nic więcej. Dlatego moje kompleksy rosły z każdym spotkaniem ich. Były dobrymi przyjaciółkami, ale ich obecność mnie wyniszczała. Oczywiście nie mogłam przecież tak po prostu przestać się z nimi zadawać. Miałam tylko je, a poza tym jednak je kochałam.

W domu również nie było zbyt ciekawie. Moi rodzice to idealny przykład fatalnego małżeństwa. Nie było dnia bez chociażby jednej kłótni między nimi. Ale nie były to zwykłe małżeńskie sprzeczki, o nie. To były naprawdę poważne kłótnie. Parę razy nawet jedno z nich wyszło i wracało dopiero rano, nie mogąc już wytrzymać. Mam... miałam też brata, Matt'a. Młodszy ode mnie o trzy lata zawsze był faworyzowany przez rodziców. Odwalałam za niego WSZYSTKIE obowiązki, był kompletnie rozpieszczony.

Ja także nie dogadywałam się z rodzicami. Zwłaszcza z mamą. Wiecznie się kłóciłyśmy, o wszystko. Czasami bardzo poważnie, czasami zwykłe sprzeczki. Nie raz rozważałam opcję, że zostałam po prostu podmieniona na porodówce. W każdym razie to właśnie ona doprowadziła do pierwszych blizn na mojej skórze.

Tak, cięłam się. Nie głęboko, ponieważ wtedy blizny szybciej się goiły i mogłam szybciej wykorzystać dane miejsce na skórze by zrobić to ponownie. Wstydziłam się tego, nigdy nikomu nie powiedziałam. I pomimo, że wiele razy próbowałam przestać, chciałam pozbierać się do kupy, nie mogłam. Przynosiło mi to zbyt wielką ulgę.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 22, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

One Shot: When You DieWhere stories live. Discover now